W Powstaniu:

Bakcyl - szpit. ul.Koszykowa 78

WSPOMNIENIA LEKARZA SZKOLNEGO

  Autorka pisząc wspomnienie liczyła 86 lat

W czasie Powstania Warszawskiego budynek Szkoły był terenem walki powstańców, którzy weszli z granatami na dach budynku i stamtąd atakowali Niemców znajdujących się w gmachu Ministerstwa Komunikacji. Niemcy przebili ściany sąsiadujące i gdy znaleźli się na terenie Szkoły, rzucili się do schronu w piwnicy, gdzie ukryła się część pacjentów i pracowników. Zaczęli przerzucać węgiel szukając broni, oglądali ręce, czy nie są powalane prochem. Nie podzieliliśmy losu szpitala na Woli, gdzie Niemcy po wkroczeniu rozstrzelali personel i chorych. Stało się tak dlatego, że nasz szpital w gmachu Szkoły zajęli kolejarze a nie wojskowi. Niemcy stale dyżurowali pilnując nas, a gdy Powstanie dogorywało, twierdzili, że nie mogą się doczekać, kiedy Rosjanie wejdą do Warszawy, bo chcą jak najprędzej wracać do swej ojczyzny. Jeden z tych dyżurujących pochodził z okolicy Śląska i nazywał się Rybka. W rozmowie radziłam mu uczyć się polskiego, bo może mu się to kiedyś przydać. Ciągle pokazywali nam klucze z gmachu Ministerstwa Kolei mówiąc, że chcą nam je wręczyć i mieli wielki żal do Rosjan, że nie wchodzą do Warszawy.

Zaraz po upadku Powstania poszłam na ul. Śniadeckich, gdzie mieściła się jedna z kwater powstańczych i z kierownictwem placówki udaliśmy się do centrum Warszawy na pl. Napoleona, gdzie mieściła się poczta. Widoku tego nigdy nie zapomnę, bo cały plac był zryty większymi i mniejszymi pociskami, wszędzie widać było doły po bombach małe albo o otworach 1,5 do 2 m. Ściany domów bez dachów ziały otworami okiennymi. Na gmachu poczty, z którego pozostał tylko jeden narożnik, był uczepiony spadochron niczym wielki wykrzyknik. U wylotu ul. Czackiego, na gruzach, siedział młody siedemnasta-, osiemnastoletni chłopiec, w bluzie „panterce”, trzymał karabin na kolanach, miał opuszczoną głowę i tak harmonizował z obrazem księżycowym tego placu, że trudno było oderwać od niego oczy. Wtedy zapytałam dowódców, z którymi stałam na placu, czy Powstanie nasze było potrzebne. Warszawa poniosła wielkie straty w ludziach i została totalnie zniszczona. Na to odpowiedziano mi: „Żeby nie zachodnie i wschodnie rozkazy, nie doszłoby do tego”. Bo zarówno z jednej, jak i z drugiej strony były polecenia, aby rozpoczynać Powstanie, ponieważ Rosjanie mieli wejść następnego dnia po rozpoczęciu walk. Ktoś mówił, że widział powstańca zza Wisły, Rosjanina, który był w komendzie z poleceniem rozpoczęcia Powsta¬nia, ponieważ Rosjanie mają wejść następnego dnia do Warszawy. Weszli dopiero w styczniu 1945 r., kiedy miasto musiała opuścić cała ludność, a dom po domu był podpalany przez Niemców.

Na rogu Koszykowej i Chałubińskiego ustawiono barykady, przy których w dniach 5—7 października 1944 r. Niemcy zbierali ludność w swoje władanie. Szli ludzie niosąc to, co mogli zabrać do ręki, ale często siły ich opuszczały. Chorzy musieli wychodzić z łóżek, ludzie niepełnosprawni, niedołężni opuszczali fotele, ale często nieśli ze sobą klatki z kanarkami. Psów nie było, sporo było natomiast kotów; wieźliśmy je razem z chorymi. Kanarków było przeszło 160. Ludzi, którzy nie mogli przejść poza barierę z powodu braku sił, układaliśmy na parterze, dokąd znosiliśmy wszystko, co mogło służyć jako materace. Układaliśmy tam słabych, żeby często następnego dnia wynosić ich zwłoki, bo umierali masowo. Chowaliśmy ich na podwórzu Szkoły. Wiele osób nie orientowało się zupełnie w sytuacji, dziwiąc się, że nie dostają kawy z mlekiem i jakiegoś lepszego jedzenia.

Ludność musiała opuścić Warszawę między 5 a 7 października, natomiast cały nasz zespół lekarzy i pielęgniarek nie chciał opuścić szpitala, domagając się od Wehrmachtu samochodów na wywiezienie wszystkich chorych i rannych będących w szpitalu. Wiedzieliśmy bowiem, że pozostawieni chorzy, którzy nie mogliby wyjść z nami pieszo, byliby zastrzeleni na łóżkach. Wehrmacht obiecał nam ciężarowe wozy do transportu chorych do Piastowa, gestapo zaś wpadało do szpitala, żądając natychmiastowego opuszczenia gmachu. Spór między przedstawicielami Wehrmachtu a gestapo, który odbył się w sieni szpitala, o mało nie doprowadził do strzelaniny. Musieliśmy się skryć na piętra. Dano nam jednak samochody, którymi wywieźliśmy chorych, upychając między nosze i chorych siedzących różne walizki, które były dowiezione do Piastowa. W Piastowie dyr. Romanowska czyniła wielkie starania, aby otrzymać parę wagonów do przewiezienia słuchaczek jak najdalej od Warszawy, chroniąc je w ten sposób przed wywózką do Niemiec. Po paru dniach pobytu w Piastowie otrzymaliśmy 3 wagony towarowe, do których załadowaliśmy nasze rzeczy, personel, słuchaczki i moją matkę wraz ze mną i psem Smykiem, po czym wywieziono nas do Czarnego Dunajca. Chorzy pozostali w Piastowie pod opieką miejscowych władz.

Źródło

Pochylone nad człowiekiem t.2 wyd. Stowarzyszenie Redaktorów, Warszawa 1993