cz3il2
Niepoprawne i chaotyczne notatki, pisane przeważnie nocą w małym notesie12 na 8 cm przez okres trzyletni, od 7 grudnia 1942 r. do 28 grudnia 1945 r., ilustrują codzienne życie studentów tajnego Uniwersytetu Warszawskiego, który działał pod nazwą Prywatnej Szkoły Zawodowej dla Pomocniczego Personelu Sanitarnego doc. J. Zaorskiego.

Zapiski, chociaż pozornie jednostajne, wydają mi się ważne, gdyż odzwierciedlają sprawy, którymi byli zaabsorbowani młodzi ludzie pragnący zdobyć wiedzę medyczną, słuchając wykładów i odbywając praktyki szpitalne.

Fragmenty pamiętnika były pisane po francusku, po łacinie, a niekiedy szyfrem.

Nigdy nie starczało czasu na przepisanie, uzupełnienie i przetłumaczenie poszczególnych fragmentów; zresztą gdyby były przygotowane wcześniej, nie zostałaby wyjaśniona tajemnica niepotrzebnej i tragicznej śmierci mego nieodżałowanego Jerzego Jendryszka.

Dzięki zmianie sytuacji politycznej, jaka zaistniała w Polsce, stało się możliwe całkowite ujawnienie – zorganizowanie na nowo uczestników AK. Dzięki temu mogłam dotrzeć do ich środowiska i prześledzić przy ich pomocy nieznane mi wydarzenia, jakie miały miejsce podczas Powstania w rejonie Śródmieścia.

Żałuję tylko, że nie mając zdolności literackich, mogę tylko w tak niedoskonałej formie przekazać garść wspomnień o moich rówieśnikach, o młodych ludziach, którzy pochłonięci nauką, konspiracją i miłością – często przeplataną śmiercią najbliższych – byli przepełnieni nienawiścią do okupanta, dążyli za wszelką cenę do wolnej Polski.

Pragnę by publikacja tego dziennika przyczyniła się do utrwalenia w pamięci sylwetek tych, którzy odeszli na zawsze, pozostawiając stale trwające uczucie krzywdy wyrządzonej przez los.

Rok 1942

Szpital Przemienienia Pańskiego

7 grudnia, poniedziałek

Dziś mój pierwszy dzień w Szpitalu Przemienienia Pańskiego, mieszczącym się w budynku przy ul. Sierakowskiego nr 7 i przy Szerokiej nr 5. Właściwy budynek szpitalny został zajęty przez Niemców.

Rano udaliśmy się na oddział chorób wewnętrznych, usytuowany w czynszowej kamienicy przy ul. Szerokiej 5. Ordynatorem oddziału jest dr med. Tadeusz Bartoszek.

Demonstrował kilkunastoosobowej grupce studentów, jak należy przeprowadzić i zbierać wywiad od chorego.

Z ulicy Szerokiej powróciliśmy na oddział chirurgii, gdzie ordynatorem jest doc. Tadeusz Butkiewicz. Poznaliśmy kilku lekarzy i oczekiwaliśmy na szefa. Przyszedł do gabinetu lekarskiego i oświadczył, że bez formalnego skierowania z naszej Szkoły nas nie przyjmie (Prywatna Szkoła Zawodowa dla Pomocniczego Personelu Sanitarnego dr. Jana Zaorskiego – Private Fachschule für Sanitares Hilf-Personal des Dr. Jan Zaorski ).

Szkoła mieściła się przy ul. Krakowskie Przedmieście 26/28 w gmachu chemii fizjologicznej oraz zakładu fizjologii. Od 24 lutego 1941 r. zajmowała parter, pierwsze i drugie piętro. Przy bramie wejściowej na teren Uniwersytetu od strony pałacu Uruskich wisiała tablica informacyjna o istnieniu szkoły. Obszar zajmowany przez Niemców był ograniczony drewnianymi krzyżakami, oplecionymi drutem kolczastym. W ten sposób wytyczone zostało przejście dostępne dla nas uczniów.

Na jesieni 1941 r. Niemcy, którym nie podobał się wyraz twarzy młodzieży, zamknęli bramę przy ul. Krakowskie Przedmieście. Zmuszeni byliśmy przechodzić przez podwórze pałacu Tyszkiewiczów, przez wykuty otwór w murze i schodzić po kilku stopniach, aby dostać się do budynku medycyny teoretycznej.

Niemcy, panicznie obawiając się epidemii, zezwolili na otwarcie Szkoły 10 marca 1941 r.

Rozpoczęłam naukę 1 września 1941r. Nasza grupa liczyła 360 osób. Ponieważ było nas dużo, zostaliśmy podzieleni na podgrupę A i B. Za stronę naukową był odpowiedzialny profesor fizjologii Franciszek Czubalski, przedwojenny dziekan, a za sprawy administracyjne doc. Jan Zaorski, chirurg. Wpisowe wynosiło 20 zł, a czesne miesięczne 60 zł. Na wiosnę przy organizowaniu Szkoły dyrektorem naukowym był prof. Stefan Kopeć – profesor biologii i fizjologii. Został rozstrzelany 11 marca 1941 r. w Palmirach, jako zakładnik w związku ze zlikwidowaniem 7 marca 1941 r. Igo Syma – aktora, kolaboranta.

Odmowa doc. Butkiewicza spowodowała wśród naszej grupy pełne niepewności i niecierpliwości oczekiwanie na pojawienie się upragnionej listy. Miała być przyniesiona z kancelarii Szkoły z ul. Krakowskie Przedmieście. Wreszcie listę dostarczono. Od razu nastąpiła zmiana samopoczucia i nastroju. Wszyscy poszliśmy przyglądać się opatrunkom i małym zabiegom.

8 grudnia, wtorek Niepokalane Poczęcie Najświętszej Marii Panny

W kaplicy szpitalnej mieszczącej się na parterze budynku przy ul. Sierakowskiego 7 odbyła się uroczysta msza święta. Dr Klaudiusz Czekalski jako ministrant w skupieniu służył do mszy. Po uroczystości zebrał naszą grupę na sekcję do dr med. Janiny Dąbrowskiej. Prosektorium mieściło się w małym narożnym budynku u zbiegu ulic Sierakowskiego i Jasińskiego, sąsiadowało bezpośrednio ze szpitalem zarekwirowanym przez Niemców.

Sekcja nadzwyczaj ciekawa. Na szczęście nie zrobiła na mnie wstrząsającego wrażenia.

Dr med. Dąbrowska sekowała zwłoki 19-letniego chłopca, któremu wczoraj na oddziale badaliśmy olbrzymie obrzęki obmacując stopy. Każdy narząd został dosłownie poszatkowany. Oględziny wykazały powiększenie komory prawej serca, niedokrwienie tarczycy, ropień opłucnej i wątroby. Cała masa ropy wytrysnęła na nas z przecinanych narządów. Pół prawego płata wątroby – to jeden wielki ropień !!!

Po sekcji wróciliśmy na oddział chirurgiczny (oczywiście zmieniliśmy ubranie: fartuchy i obuwie), zastaliśmy dwóch pacjentów z ranami postrzałowymi. Postrzały na ulicy zdarzały się bardzo często. Jeden przypadek dotyczył nieprzytomnego mężczyzny: kula uwięzła w półkuli mózgowej. Nastąpiła wielogodzinna agonia, a w nocy zgon.

Drugi przypadek, postrzał w pośladek u 9-letniego chłopca Stasia. Dokonano oczyszczenia rany i założono opatrunek.

Przed kilkoma miesiącami kol. Jerzy Jendryszek, użalając się nad naszym losem, napisał wiersz śpiewany na melodię Pierwszej Brygady.

 

9 grudnia, środa

Wykonaliśmy u naszego Stasia leukocytozę – wynosiła 23 000. Z doktorem K. Czekalskim udaliśmy się na pierwszy obchód chorych. Na tzw. brudnej opatrunkowej dr Borkowski wyciągnął strzykawką ropę spod kości czaszki u pacjenta, który uległ urazowi głowy. Następny przypadek to osteomyelitis – zapalenie szpiku kostnego kości piszczelowej.

10 grudnia, czwartek

Rano na oddziale wewnętrznym zgłosiłam się do dr. med. T. Bartoszka, który przyprowadził kilku lekarzy internistów. Każdy z nich zabrał ze sobą „młodszego kolegę” na wywiady do chorych. Pierwszy raz samodzielnie przeprowadziłam wywiad, ordynator przysłuchiwał się i był zadowolony.

Powróciliśmy na oddział chirurgiczny. Staś czuł się lepiej po wczorajszym zabiegu, który polegał na poszerzeniu kanału wlotu kuli. Samej kuli nie usunięto, gdyż tkwiła bardzo głęboko w pośladku.

Doktor K. Czekalski wygłosił pogadankę na temat sztucznego przełyku, który został zrekonstruowany przez doc.T. Butkiewicza z górnej części jelita cienkiego. Chory odżywiany był przez przetokę żołądkową.

Po skończonej pracy w sali opatrunkowej udaliśmy się do gabinetu lekarskiego, na śniadanie. Lekarze opowiadali swoje uniwersyteckie przeżycia sprzed wojny, wspominali egzaminy i burdy z Żydami. Dr Wincenty Kamiński, starszy asystent, zawsze zrównoważony i poważny, dopytywał się o nasze życie, interesował się książkami, które obecnie studiujemy.

Po śniadaniu przyglądaliśmy się torako plastyce. Operacja miała polegać na usunięciu czterech żeber. Doc. Butkiewicz zlecił usunięcie sześciu żeber. Obserwowaliśmy nadludzki wysiłek dr. med. W. Kamińskiego, który prowadził operację w asyście dr. Topolskiego i dr. Mieczysława Pyrzakowskiego. Wielkimi kroplami pot spływał z operujących, siostra zakonna osuszała im czoła serwetką. Spostrzegliśmy grę uczuć na twarzy głównego operatora. Chciał za pomocą piły i nożyc kostnych usunąć jak najwięcej żeber, jednocześnie niepokoił się o ogólny stan chorego. Nastąpił u niego spadek ciśnienia, tętno było ledwo wyczuwalne. Udało się resekować tylko cztery żebra. Praca okazała się wyjątkowo ciężka, gdyż między żebrami znajdowały się mosty kostne. Trzeba było przebijać młotkiem i dłutem. Wszyscy byli podnieceni. Zaskoczyła nas rozległość zabiegu. Otwór rany sięgał od linii przymostkowej do linii środkowej pleców. W niewielkiej salce duszno, ciężka atmosfera. Przyglądających się było siedmioro (Andrzej Janowski, Jerzy Jendryszek, Anna Jeleńska, Lucyna Długosiecka, Janusz Haarich, Henryk Góralski i ja, Irena Ćwiertnia).

11 grudnia, piątek

Codzienne opatrunki. Samodzielnie robiłam leukocytozę u chorego podejrzanego o zapalenie wyrostka robaczkowego; dr Klaudiusz Czekalski ożywił nastrój swoją pogadanką na temat zapalenia wyrostka robaczkowego. Podał nam punkty badania brzucha. Widziałam cewnikowanie u kobiety: wsunięto sondę i spektroskop aż do miedniczki nerkowej. Po raz pierwszy oglądałam jej wnętrze. Chora miała zwężoną cewką moczową, to uniemożliwiało oddawanie moczu. Dolegliwość była spowodowana obniżeniem macicy; wystąpiła po porodzie.

12 grudnia, sobota

Rano w Szpitalu Dzieciątka Jezus przysłuchiwaliśmy się wykładowi z fizykoterapii, prowadzonemu przez dr. med. Adama Soszkę. Po wykładzie jazda tramwajem na Pragę. Podczas okupacji autobusy nie kursowały. Na chirurgii badaliśmy chorą na zapalenie otrzewnej; opukiwaliśmy brzuch, wyczuwaliśmy przesuwanie się fali płynu surowiczego z jednej strony brzucha na drugą. Dr Świniarski wygłosił pogadankę w związku z oglądanym przypadkiem.

Na opatrunkowej sali asystent naciął ropowicę na podudziu…..

14 grudnia, poniedziałek

Rano na mszy w kaplicy szpitalnej. Po niej na wykładzie u dr. med. Tadeusza Bartoszka, na jego oddziale. Na chirurgii przygotowywaliśmy się do bezpośredniej transfuzji od dawcy do biorcy. Po tym zabiegu dr W. Kamiński operował guzki krwawnicze odbytu. Z miasta przywieziono nagły przypadek – pacjenta ze złamaniem podudzia, mostka oraz wgnieceniem kości czaszki. Niestety, nie udało się go uratować. Wkrótce po zabiegu zmarł.

15 grudnia, wtorek

Rano u dr med. Dąbrowskiej. Jeśli tak będzie co dnia, to będziemy niebiańsko szczęśliwi. Doktor jest nadzwyczajna i przyjazna dla młodzieży. Jednocześnie niesłychana powaga.

Dyktując wynik sekcji po łacinie do protokołu nastawiła głos na specyficzne brzmienie. Robi to duże wrażenie.

Na oddziale chirurgicznym pierwszy raz samodzielnie wykonałam opatrunek ropowicy podudzia i przedramienia. Czuwała przy mnie siostra zakonna, podając mi pensetą gaziki.

Ja też posługiwałam się pensetami. Muszę się wprawić, by zgrabnie i szybko nimi manipulować.

16 grudnia, środa

Rano na obchodzie sal chorych. Potem na zabiegowej wykonałam opatrunki: rany po nacięciu ropowicy nadgarstka, rany po usunięciu wyrostka robaczkowego oraz guzków krwawniczych. Następnie opatrywałam chorą po operacji dwunastnicy oraz chorego ze sztucznym przełykiem.

17 grudnia, czwartek

Rano na mszy w kaplicy, po niej u dr. med. Bartoszka przeprowadzałam wywiad z chorą cierpiącą na cardiospasmus – skurcz przełyku.

Na chirurgii znów opatrunki po resekcji dwunastnicy, po sztucznym przełyku i rany kłutej nożem w okolicy pośladka. Z miasta przywieźli pacjenta z odłamkami szkła. Rany oczyścił dr Sadownik.

18 grudnia, piątek

Dzisiejsza moja praca to sześć opatrunków i dwa zastrzyki domięśniowe. Dr med. Kamiński poszerzył ujście kanału ropowicy streptokokowej. Należy ona do bardzo rzadkich przypadków, mięśnie po tej ropowicy wyglądają jak ugotowane. Są koloru brunatnego. Jeszcze ciekawsza jest ropowica drzewiasta – phlegmona lignosa - przy ucisku jej wyczuwa się mięśnie twarde jak drzewo.

Uczyłam się dziś zdejmowania klamerek ze szwów pooperacyjnych.

19 grudnia, sobota

Nadal trenuję zakładanie i zdejmowanie klamerek. Dr med. Wincenty Kamiński pierwszy raz pozwolił mi pójść na „czystą” salę operacyjną. Do tej pory wszystkie obserwowane zabiegi odbywały się na dwóch salkach na chirurgii ”brudnej”. Obserwowałam ciekawą operację, nagły przypadek. Ciąża pozamaciczna. Przyglądałam się z zaciekawieniem i słuchałam wyjaśnień dr. K. Czekalskiego. Operację z wielką wprawą przeprowadzał dr Ireneusz Roszkowski. Przeciął powłoki brzuszne i szybko zeszył pęknięty jajowód. Macicę przymocował do więzadeł obłych, następnie oczyścił wnętrze jamy brzusznej ze skrzepów i krwi. Pacjentka ku naszemu zdumieniu dobrze zniosła operację, mimo tego, że usunięto z jej jamy brzusznej kilka kubków krwi i skrzepów!!!

21 grudnia, poniedziałek

Na chirurgii zebrałam dwa wywiady u chorego z raną kłutą okolicy lędźwiowej i u cierpiącego na guzki krwawnicze, potem zrobiłam pięć opatrunków i obserwowałam zestawienie złamanej kości strzałkowej.

22 grudnia, wtorek

Rano w prosektorium, potem na chirurgii opatrunki, zakładanie gipsu, operacja przetoki odbytu, zszywanie przeciętego ścięgna kciuka oraz kontrola trzech osteomyelitów (zakażeń) okolicy łokciowej, biodrowej i brzegu żuchwy.

23 grudnia, środa

U doktor Janiny Dąbrowskiej oglądałam sekcję zwłok z uogólnioną gruźlicą. Po sekcji wręczyliśmy doktor w jej gabinecie podarunek gwiazdkowy: choinkę z głową cukru, składaliśmy życzenia; pełno było śmiechu i radości.

24 grudnia, czwartek

Na chirurgii mnóstwo pracy. Obejrzałam dwie operacje. 1- to resekcja perforowanego jelita, 2- ciąża brzuszna. Widzieliśmy znów pełno krwi i skrzepów. Zabieg zakończył się pomyślnie. Po południu składaliśmy sobie życzenia świąteczne.

28 grudnia, poniedziałek

Rano u św. Floriana na mszy. Na chirurgii panuje rozprzężenie poświąteczne. Zrobiłam trzy opatrunki, już zupełnie wprawnie posługując się pensetkami.

29 grudnia, wtorek

Rano w kaplicy szpitalnej. Po niej w prosektorium; ponieważ nie było dużo sekcji, siedzieliśmy w sali przeznaczonej dla studentów, zastawionej długim stołem. Na nim rozkładaliśmy swoje książki medyczne i notatki, obok znajdował się gabinet dr med. Janiny Dąbrowskiej.

30 grudnia, środa

Asystent wykonał cystoskopię u chorego z rakiem pęcherza moczowego w okolicy ujścia moczowodu. Przez cystoskop oglądaliśmy obrzęknięte komórki nowotworowe. Z urlopu powrócił doc. T. Butkiewicz. Strach padł na cały oddział. Miał groźny wygląd. Bali się go nie tylko studenci, ale starsi asystenci i młodzi lekarze.

31 grudnia, czwartek, sylwester

Doktor Czekalski tłumaczył, jaki jest mechanizm skrętu kiszek. Po obiedzie u Dziadków na ul. Focha wróciłam do szpitala na dyżur.

Na izbę przyjęć przywieziono chorego z ostrym zapaleniem wyrostka robaczkowego. Pobraliśmy szybko u chorego krew na leukocytozę.

W kaplicy szpitalnej odbyły się nieszpory, śpiewano kolędy, kaznodzieja wzywał: „Pracujcie dla waszych dusz”. Nastrój panował bardzo uroczysty. O dziesiątej wieczorem przywieziono mężczyznę z wypadku tramwajowego. Miał rany na czole i zmiażdżenie kości nosa. Operacja odbyła się w szybkim tempie, aby zdążyć przed północą.

Po zabiegu odbyła się kolacja sylwestrowa. Było obecnych kilku lekarzy i siostra Weronika. Humory dopisywały. Punktualnie o 24.00 składaliśmy sobie serdeczne życzenia. Nastrój miły, dużo śmiechu, ucztowaliśmy do 3 rano.

Rok 1943

3 stycznia, niedziela

Badaliśmy pacjentkę z guzem po prawej stronie brzucha. Prawdopodobnie była to „latająca nerka” lub guz jajnika lub okrężnicy, guz był przesuwalny, twardy, owalny, bolesny przy ucisku.

4 stycznia, poniedziałek

Po wykładzie dr. T. Butkiewicza, na chirurgii codzienne opatrunki oraz punkcja zimnego ropnia na szyi, komunikował on z ropniem okolicy grzbietowej. Następnie przecięcie ropnia talerza biodrowego. Był to przerzut z zanokcicy na palcu.

Dr Kamiński w gabinecie lekarskim wygłosił zdanie: „Teraz pani będzie ze mną”. Spełniły się moje marzenia, gdyż właśnie z nim pragnęłam pracować; był taki poważny, zrównoważony, odpowiedzialny, mądry i doskonały chirurg.

5 stycznia, wtorek

Potwornie zmarzliśmy na dużej sali koło gabinetu dr med. Janiny Dąbrowskiej, słuchając wykładu. Na oddział chirurgiczny przybył kilkuletni Januszek ze złamaną kością ramieniową w miejscu szyjki – chirurgicznej. Następnie odbyło się usunięcie siódmego żebra u chorego z ropniakiem opłucnej i gruźlicą płuc.

7 stycznia, czwartek

Na oddziale wewnętrznym zbierałam wywiad od chorego na zapalenie stawów.

Na chirurgii również pisałam wywiady: jeden od chorego z przepukliną, drugi od pacjenta z zapaleniem stawów skokowych.

Na „brudnej opatrunkowej” odbyło się wyłuskiwanie brodawczaka i polipa odbytu oraz usunięcie guzków krwawniczych. Pomagałam przy poszerzeniu rany po postrzale. Za sprawne posługiwanie się pensetami zostałam pochwalona przez dr. K. Czekalskiego. Dr. Sadownikowi pomagałam przy zakładaniu gipsu. W gabinecie lekarskim przy wszystkich lekarzach i studentach zapowiedział oficjalnie o moim przydziale na salę 10., którą się opiekował. Gdy pozostaliśmy sami w gabinecie, powiedział: „U mnie pani nie zgaśnie, wiele się nauczy i skorzysta, byleby tylko były chęci”. Usłyszał podziękowanie i zapewnienie dotyczące zapału.

8 stycznia, piątek

Rano dr Kamiński zabrał mnie na obchód chorych na swoją salę, objaśniał i tłumaczył wszystkie przypadki. Potem odbyliśmy obchód całego oddziału z doc. T. Butkiewiczem. Ku naszemu wielkiemu zdumieniu powiedział: „Niech młodzi to sobie zobaczą”. Uwaga ta dotyczyła nowego chorego z ropowicą okolicy kolanowej.

W gabinecie dr Kamiński pocieszył nas i zaprzeczył degradacji studentów; dodał, że docent traktuje nas jak nowy narybek, o który trzeba dbać.

Oglądaliśmy usunięcie igły ze śródręcza, po czym przyniesiono człowieka z postrzałem okolicy jedenastego żebra. Przyglądaliśmy się usuwaniu kuli.

9 stycznia, sobota

Rano i po obiedzie z dr. W. Kamińskim i młodszym asystentem dr. Lewandowskim przyglądaliśmy się, jak docent niezmordowanie wykonał 13 blokad nowokainowych w okolicę szyjną lub lędźwiową. Był w swoim żywiole, uwielbiał blokady, gdyż szybko uśmierzały ból.

Ciekawe było usuwanie ciała obcego: odłamka z petardy z okolicy kolanowej.

11 stycznia, poniedziałek

U doktora T. Bartoszka osłuchiwaliśmy i opukiwaliśmy chorych oraz wypisywaliśmy karty chorobowe.

Na chirurgii zastaliśmy pacjenta ze zwichnięciem stawu ramieniowego. Obserwowaliśmy nastawienie uszkodzonego stawu.

Asystent wykonał tamponadę tylną u pacjenta z masywnym krwotokiem nosa. Przez jamę ustną wciągnął tampon z adrenaliną do nosogardzieli.

W gabinecie lekarskim wesołe pogawędki i śmiechy. Nagle powiało grozą. Byliśmy świadkami agonii chorej.

12 stycznia, wtorek

Rano na sekcjach u dr Dąbrowskiej, po południu na wykładzie z pielęgniarstwa p. Wandy Żurawskiej w gmachu przy ul. Karowej.

13 stycznia, środa

Doktor Kamiński pozwolił Jerzemu Jendryszkowi i mnie udać się na „czystą” chirurgię, gdzie odbyła się operacja przepukliny prostej i następnie wycięcie wyrostka robaczkowego.

Na opatrunkowej zastaliśmy pacjenta z raną tłuczoną okolicy ciemieniowej, ze złamanym obojczykiem i żebrem. Na zlecenie dr. Kamińskiego zrobiłam opatrunek choremu na zapalenie opłucnej.

Doktor Kamiński wykonał blokadę okolicy dwunastego kręgu, w zwoje przykręgowe, u chorej cierpiącej na ostry napad bólów wątrobowych. Po zabiegu dolegliwości bólowe ustąpiły. Wieczorem byłam na wykładzie prof. Witolda Zawadowskiego z rentgenologii.

14 stycznia, czwartek

Razem z Jerzym u dr. Bartoszka zbierałam wywiad od chorej na zapalenie płuc. Na chirurgii samodzielnie przeprowadziłam wywiad z chorą cierpiącą na tarczycę koloidową.

Przyglądaliśmy się wycięciu główki kości ramieniowej u małego Januszka i zeszyciu tętnicy udowej: chirurg najpierw odpreparował naczynie celem uciśnięcia go w chwili dojścia do miejsca przebicia. Długo trwało odszukanie otworu. Wreszcie udało się go znaleźć i tętnica została zeszyta.

15 stycznia, piątek

Dziś rano nie dotarłam do szpitala. Przed mostem Kierbedzia musiałam zawrócić. Udałam się do Dziadków na ul. Focha. Na mieście panował niepokój, łapanki i strzelanina.

Długo nie mogłam się połączyć telefonicznie z oddziałem chirurgicznym. Wreszcie uzyskałam połączenie i koleżanka Wanda, mieszkanka Pragi, uspokoiła mnie i powiadomiła, że wszyscy mieszkający po prawej stronie Wisły są cali i zdrowi w szpitalu.

Wieczorem z wielką ostrożnością udałam się na Stare Miasto, na korepetycje z moją uczennicą Alinką, a po nich poszłam na teren Uniwersytetu, do budynku medycyny teoretycznej, celem wysłuchania wykładu z farmakologii prof. Jerzego Modrakowskiego.

16 stycznia, sobota

Rano ze strachem przyjechałam do szpitala. Najpierw udałam się do kaplicy szpitalnej na mszę. Na sali opatrunkowej obserwowałam:1. zakładanie tamponów z emulsją jodoformową choremu, który dostał krwotoku w miejscu szwu po przebytej plastyce krocza. 2. płukanie żołądka, 3. wyjęcie gwoździa z łokcia. Na mieście znów strzelanina i łapanki.

17 stycznia, niedziela

Nadal mieszkałam u Babci na ul. Focha, stąd jest bliżej do szpitala na Pragę niż z ul. Przebieg 1. Na placu Trzech Krzyży znów rozległy się strzały.

18 stycznia, poniedziałek

Siedzę uwiązana u Dziadków. W dniu dzisiejszym odbyła się pierwsza akcja w getcie.

20 stycznia, środa

Nareszcie pojechałam na Pragę do szpitala. Obserwowałam operację przepukliny obustronnej. Jerzy po raz pierwszy asystował do operacji. Zostałam na dyżurze. Wolałam przebywać w szpitalu – tu czułam się bezpieczniej. Spałam na parterze w gabinecie lekarza dyżurnego. Oddział chirurgiczny był usytuowany na pierwszym piętrze.

21 stycznia, czwartek

Zbudzono mnie o piątej rano. Przywieziono mężczyznę z raną postrzałową ramienia i głowy. Niemcy często strzelali do ludzi zbierających węgiel z rampy kolejowej. Choremu wypłynęła gałka oczna. Jama po postrzale drążyła aż do zatoki czołowej. Niestety, nie udało się uratować postrzelonego. Zmarł w czasie operacji.

22 stycznia, piątek

Dla nas młodych nastąpił wielki dzień – doc. Butkiewicz na przywitanie podał nam rękę.

Doktor Świniarski objaśniał nam, na czym polega wycięcie żołądka.

Znów zostałam na dyżurze, w szpitalu nie czuję się zagrożona. Opatrywaliśmy jednego pacjenta z raną tłuczoną dłoni i palców oraz drugiego z raną postrzałową okolicy dołu pachowego.

23 stycznia, sobota

W mieszkaniu na Pradze prawdziwa powódź! Topił się śnieg na uszkodzonym bombą dachu, w czasie nalotu we wrześniu 1942 r.

24 stycznia, niedziela

Z powodu sytuacji panuje ogólna rozpacz. W prasie konspiracyjnej „Głos Warszawy” nr 3 powiadomiono, że jeszcze w styczniu ma być wysłana do Rzeszy młodzież z pierwszych semestrów Szkoły doc. J. Zaorskiego.

25 stycznia, poniedziałek

Na chirurgii opatrunki, blokady oraz utworzenie sztucznego odbytu w okolicy podbrzusza lewego. W tym celu przyszyto wyodrębnioną śluzówkę jelita do skóry, położono opatrunek z kwasu bornego celem zobojętnienia wydobywającej się z otworu treści zasadowej.

27 stycznia, środa

Badaliśmy chorego z zapaleniem prostaty i kobietę z zapaleniem sutka. Po raz pierwszy badaliśmy ucho. Znów zostałam na dyżurze. W nocy obudziło mnie gwałtowne stukanie do drzwi dyżurki. Przywieziono człowieka z ranami tłuczonymi głowy w okolicy czołowej. Asystowaliśmy przy zabiegu.

28 stycznia, czwartek

Doktor T. Bartoszek uczył nas szczegółowego badania klatki piersiowej.

29 stycznia, piątek

Z dr. Lewandowskim byłam na obchodzie sali 10. Cały personel udał się na uroczystą mszę świętą w intencji dyrektora szpitala. Dziś jego imieniny. Po mszy prawdziwy pochód do gabinetu dr. med. Zdzisława Michalskiego. My studenci przedstawiliśmy się i składaliśmy życzenia.

Na chirurgii, po przebadaniu dwóch chorych, przyglądaliśmy się operacji neurologicznej, bardzo krwawej, którą prowadził doc. Domaszewicz. Operator wypuścił płyn zebrany pod dużym ciśnieniem spod opony mózgowej. Ciekawa byłam ogromnie, czy pacjentka będzie żyła. Niestety, zmarła po zabiegu. Po operacji zebraliśmy się wszyscy w dyżurce lekarskiej, siostra Zofia wręczyła mi tacę, a Jerzemu czajnik i posłała nas do kuchni po pączki upieczone z okazji imienin dyrektora. Po południu na ul. Krakowskie Przedmieście uczyłam się masażu w gmachu medycyny teoretycznej. Następnie słuchaliśmy wykładu z farmakologii prof. Jerzego Modrakowskiego.

30 stycznia, sobota

W szpitalu na Oczki byłam na wykładzie z fizykoterapii, który prowadził dr med. Adam Soszko.

Na Pradze uczestniczyliśmy podczas transfuzji u chorego na hemofilię, po tym pomagaliśmy przy zakładaniu gipsu na złamaną kość goleniową.

Po południu znów na wykładzie z farmakologii, po nim pieszo do domu na ul. Przebieg, w towarzystwie kolegi Jerzego Brzezińskiego mieszkającego na Żoliborzu.

1 lutego, poniedziałek

Rano byliśmy na Szerokiej na internie, a potem na chirurgii oglądaliśmy chorego ze zgorzelą obu stóp.

3 lutego, środa

Po popołudniu na lekcji masażu i na wykładzie z radiologii prof. Zawadowskiego.

4 lutego, czwartek

cz3il3
Doktor Tadeusz Bartoszek wśród swoich studentów – z prawej Stanisława Wiernicka, z lewej Jerzy Jendryszek (maj 1944)
U dr. Bartoszka zbieranie wywiadów i badanie chorych. Na chirurgii wykonano tamponadę u chorego z ropniem opłucnej.

6 lutego, sobota

Rano w szpitalu na Oczki na wykładzie z fizykoterapii. Po nim jechaliśmy przez most księcia Józefa Poniatowskiego. Na Targowej tramwaj został zatrzymany przez Niemców. Wpadli na platformę, krzyczeli „Raus!”. Ludzie przerażeni wyskakiwali na jezdnię. Żołdacy wtargnęli do wagonu. Poczułam serce w gardle. Jerzy J. i ja siedzieliśmy przy oknie naprzeciwko siebie, na pojedynczych ławkach. Podszedł do nas Niemiec i kazał pokazać dokumenty. Przejrzał nasze legitymacje ze Szkoły doc. J. Zaorskiego, po chwili oddał i skierował się w głąb wagonu. Ponieważ na ulicy powstał ogromny zamęt wśród wypędzonych ludzi z pomostu, Niemcy wypadli z wagonu na ulicę. Motorniczy skorzystał z tego i tramwaj pośpiesznie ruszył w kierunku dworca Wileńskiego. Czułam się zupełnie zdrętwiała. Przeżyliśmy chwilę grozy. Ominęło nas wielkie niebezpieczeństwo. Dużą ilość ludzi Niemcy popędzili na Skaryszewską.

Nic nie mówiąc o zajściu, obserwowaliśmy na chirurgii operację guzków krwawniczych.

8 lutego, poniedziałek

Rano moja mama obudziła mnie, z tragiczną miną wpadając do Dziadków na Focha. Przyniosła złowrogi list. Opowiedziała, że wczoraj wieczorem przyszedł do domu, na ul. Przebieg, listonosz z Poczty Głównej i wręczył kopertę; była zaadresowana do gestapo na Aleję Szucha. Z listu wynikało, że przed wojną byłam harcerką, że teraz jestem działaczką podziemia. Podany był mój adres na ul. Przebieg 1. Mama po przeczytaniu listu była przerażona i zdziwiona, skąd listonosz ma to pismo. Wyjaśnił, że na terenie Poczty istnieje specjalna komórka tajnej organizacji, która zajmuje się wyłapywaniem podobnych listów – donosów, w ten sposób wielu ludziom ratowano życie. Gdy się o tym dowiedzieli Dziadkowie, zapanował wielki niepokój, co robić? Nie wiadomo, czy podobny list nie dotarł już w ręce Niemców. Bardzo zmartwiona pojechałam do szpitala i powiedziałam o liście Jerzemu Jendryszkowi.

9 lutego, wtorek

Znów rano rozmawiałam z Jerzym o liście. Podejrzewa, że zrobiła to Anna.

Gdy asystent odczytał listę studentów mających pełnić dyżury, Anna stanowczo zażądała, by wpisano ją w dniu, w którym dyżuruje Jerzy.

Na opatrunkowej przyglądaliśmy się wydobywaniu kuli z rany postrzałowej w okolicy kolana. Pacjent był kolejną ofiarą kradzieży węgla na rampie kolejowej.

10 lutego, środa

Na chirurgii badaliśmy chorych z zapaleniem woreczka żółciowego, z naciekiem około wyrostka, z ropowicą kości ramieniowej.

11 lutego, czwartek

Po wykładzie z chorób wewnętrznych spotkałam się z Mamą i Jerzym. Rozpatrywaliśmy sposób działania. Mama przyniosła potwierdzenie identyfikacji listu, wykonanej przez eksperta z organizacji. Przed dwoma dniami Jerzy poprosił Annę o przepisanie dla niego notatek z wykładu (nic o tym nie wiedziałam). W ten sposób otrzymał pismo z jej maszyny. Spotkał się z moją Mamą, oddał jej pismo i ekspert orzekł, że jest to ta sama maszyna; w obu pismach jedna litera się nie odbijała, a druga miała ”hak”. A więc został zdobyty dowód, że zrobiła to Anna.Ustaliliśmy, że na terenie szpitalnym nie możemy się komunikować, żeby nie drażnić Anny.

Dziadkowie podczas obiadu kategorycznie zabronili mi widywać się z Jerzym. Na noc zostałam u Dziadków. Mama poszła na ul. Przebieg.

12 lutego, piątek

Dziś rano znowu zbudziła mnie Mama, wpadła zrozpaczona z drugim listem. Znów został przechwycony. Co za szczęście! Ale czy było ich więcej?

Powiadomiłam w szpitalu Jerzego o drugim liście i powiedziałam, że rodzina żąda, żebyśmy się nie widywali.

13 lutego, sobota

U Dziadków spędziłam białą noc. Słyszałam, jak zegar wybijał godziny. W ciągu dnia w domu Dziadków odbyła się narada z wieloletnim kierownikiem Ubezpieczalni Społecznej, w której moja Mama pracowała od 1933 r. (kierownika podejrzewaliśmy, że należy do organizacji). To on załatwił eksperta identyfikującego listy. Powiedział, że chłopcy z podziemia chcą zlikwidować Annę. Ja się stanowczo sprzeciwiłam, orzekając, że nie będę swego szczęścia budować na cudzej śmierci.

15 lutego, poniedziałek

Nadal przebywam u Dziadków na ul. Focha, tylko po południu uczęszczam na lekcje do mojej uczennicy na Stare Miasto.

16 lutego, wtorek

Dziś pierwszy raz po przerwie sześciodniowej byłam w szpitalu. Nikt mnie nie pytał: „Dlaczego?”. W teczce z kartami chorobowymi stwierdziłam wielki nieporządek. Zaczęłam uzupełniać braki, wpisywać wyniki badań laboratoryjnych. Byłam obecna na operacji przepukliny.

17 lutego, środa

Przez dr. Kamińskiego zostałam przesłana do ambulatorium na ul. Jagiellońską. Kierownikiem był tam dr med. Mieczysław Pyrzakowski – starszy asystent naszego oddziału. Obserwowałam przypadki: złamania obojczyka oraz złamania ramienia. Na oddziale czekało na mnie dużo zaległej pracy administracyjnej. Z Jerzym porozumiewałam się tylko telefonicznie. Obawialiśmy się, czy nie będzie następnego listu.

18 lutego, czwartek

Po wykładzie z diagnostyki u dr. Bartoszka na chirurgii obserwowałam operację wycięcia sutka z powodu guza. Po korepetycjach powędrowałam na nocną naukę anatomii patologicznej do Bogusi Folfoszyńskiej w Aleje Jerozolimskie 32.

Następne dni, po porannym pobycie na chirurgii, uczyłam się w nocy u Bogusi.

23 lutego, wtorek

Wyjątkowy dzień na chirurgii. Doc. Butkiewicz wygłosił do nas pierwszy „wykład”. Było nas siedmioro. Trzy dziewczyny: Lucyna, Anna i ja, czterech chłopców: Janusz, Andrzej, Henryk i Jerzy. Docent mówił o marwicy i zgorzeli kończyn dolnych. Wykład odbył się na sali opatrunkowej. Na stojąco! Sterczeliśmy oparci o ściany. W takiej pozycji notowanie było niepodobieństwem. Pozostałam w szpitalu na dyżurze.

24 lutego, środa

Z miasta przywieziono pacjenta z raną postrzałową brzucha. Miał uszkodzoną esicę. Przyglądałam się laparotomii. Usunięto kulę z okolicy lędźwiowej. Dowiedziałam się od Jerzego, że w mieszkaniu u Anny na Krakowskim Przedmieściu byli chłopcy z organizacji i zagrozili jej, że przypłaci życiem, jeśli się nie opanuje i nie przestanie karygodnej działalności.

27 lutego, sobota

Na chirurgii uczyliśmy się zdejmować klamerki ze szwów. Dziś zrobiłam pierwszy zastrzyk dożylny. Dr Kamiński uczył mnie, jak się do niego przygotować, jak myć ręce, odkażać skórę chorego, posługiwać się strzykawką. Injekcja udała mi się znakomicie. Doktor był ze mnie zadowolony.

Na mieście znów niespokojnie. W nocy uczyłam się z Bogusią anatomii patologicznej.

1 marca, poniedziałek

Rano po wykładzie dr. T. Bartoszka udaliśmy się na trzecie piętro do laboratorium. Silny wicher szalał po dachówkach. Tu pod samym dachem wykonywaliśmy badania dodatkowe: morfologie krwi, OB i analizę moczu. Noc znów spędziłam „pedagogiczną”, jak to nazwał Jerzy, u Bogusi.

2 marca, wtorek

Wczoraj odbył się spis ludności w całej generalnej guberni. Rano byliśmy na sekcji u dr med. Janiny Dąbrowskiej.

3 marca, środa

Docent T.Butkiewicz zaprosił nas na odczyt dr. W. Kamińskiego o krwotokach podoponowych.

6 marca, sobota

Obserwowaliśmy bardzo ciekawą operację skrętu jelit.

8 marca, poniedziałek

Rano na oddziale wewnętrznym, potem na chirurgii. Chora po resekcji jelita czuje się zadowalająco. Pod okiem dr. Czekalskiego zrobiłam zastrzyk dożylny z glukozy i soli fizjologicznej. Musiałam wstrzyknąć dużą ilość płynu, aż 80 mililitrów. Wielokrotnie naciągałam strzykawkę i naciskałam kciukiem mocno tłok. Szło mi dość opornie, palce bolały od uciskania tłoka. W nocy przeraźliwie wyły syreny – ogłoszono alarm lotniczy.

9 marca, wtorek

Towarzyszyłam dr. Lewandowskienu na obchodzie chorych. Tym razem wykonałam zastrzyk domięśniowo w pośladek.

10 marca, środa, Popielec

Dziś miałam w nocy dyżur. Przyglądałam się operacji żylaków. Dr W. Kamiński tłumaczył nam objaw Perthesa. Operację można wykonać, gdy krążenie głębokie jest sprawne.

Asystowałam przy nacięciu rany postrzałowej w okolicy podudzia. Pod palcami czułam ciepło tkanek i krwi operowanej kobiety. Została postrzelona przez Niemców. O godzinie 11.00 wieczór przywieziono pacjenta z niedrożnością jelit. Została wykonana laparotomia, wycięcie części jelita i zrostów.

12 marca, piątek

Rano „praca biurowa” w kartach chorobowych. Odbyła się sekcja kobiety operowanej w sobotę; zmarła z powodu zapalenia otrzewnej.

Na ul. Górskiego byłam na wykładzie z farmakologii prof. J. Modrakowskiego.

25 lutego bez żadnego uprzedzenia Szkoła doc. Jana Zaorskiego została przymusowo usunięta z gmachu medycyny teoretycznej Uniwersytetu Warszawskiego. Docent Zaorski znalazł pomieszczenie w gmachu gimnazjum i liceum im. W. Górskiego. W nowym miejscu przystąpiono do przerwanych wykładów i ćwiczeń.

13 marca, sobota

Byliśmy w Szpitalu Dzieciątka Jezus na wykładzie dr. Mariana Stefanowskiego; Jerzy po wykładzie robił zdjęcia Andrzejowi Janowskiemu, Jerzemu Brzezińskiemu i mnie.

16 marca, wtorek

Po raz pierwszy na chirurgii przeprowadzaliśmy badania ginekologiczne.

18 marca, czwartek

Obserwowaliśmy wycięcie żeber. Zrobiłam kilka zastrzyków i opatrunków. Docent wyjaśniał nam przyczyny przytłumienia w płucach: z powodu krwotoku, płynu wysiękowego lub gruźlicy.

19 marca, piątek

Na oddziale wewnętrznym uczyliśmy się badania serca. Wieczorem, po imieninach Babci Józefy, wróciłam do szpitala na dyżur.

20 marca, sobota

Byłam znów na Nowogrodzkiej, na wykładzie dr. Mariana Stefanowskiego.

22 marca, poniedziałek

W Szpitalu Świętego Ducha na ul. Elektoralnej 12 oglądaliśmy urządzenia i aparaty rentgenowskie.

24 marca, środa

W sali koło prosektorium oglądaliśmy pod mikroskopem ciekawe preparaty anatomopatologiczne.

25 marca, czwartek

U doktor J. Dąbrowskiej zdałam dziś kolokwium z dobrym wynikiem.

Po obiedzie na Karowej w gmachu Polskiego Towarzystwa Higienicznego, wysłuchaliśmy wykładu Wandy Żurawskiej.

26 marca, piątek

Przyglądaliśmy się operacji pęcherzyka żółciowego w stanie zapalnym. Asystent usunął pęcherzyk wypełniony trzydziestoma kamieniami!!!

Po południu odbył się wykład farmakologii na ul. Górskiego 2.

Tego dnia o godzinie piątej po południu miała miejsce akcja pod Arsenałem. Nasz kolega ze Szkoły dr. J. Zaorskiego, Tadeusz Krzyżewicz, pseudonim „Buzdygan”, uzbrojony w visa został ranny w brzuch. Przyniesiono go w stanie bardzo ciężkim do Szpitala Przemienienia Pańskiego, na nasz oddział.

27 marca, sobota

Rano Henio Goralski przyniósł do szpitala przykrą wiadomość. Wywołała ona ogólne wzburzenie i zaniepokojenie. Niemcy po wczorajszej akcji zażądali, by słuchacze naszej Szkoły wyjechali do pracy do Niemiec. Arbeitsamt wzywał pielęgniarzy.

Na zabiegowej Andrzej Janowski asystował przy wycięciu żebra. Jerzy i ja asystowaliśmy przy transfuzji bezpośredniej. Po południu udaliśmy się do Szkoły na ul. Górskiego. Nastrój panował okropny. Wykładów nie było. Wygłoszono do nas dwa przemówienia, zachęcające do wyjazdu do Rzeszy.

Docent Jan Zaorski, dyrektor administracyjny, reprezentujący Szkołę przed władzami okupacyjnymi i arbeitsamtem, poinformował nas, że został zmuszony do oddania imiennych list uczniów-chłopców. Od tej chwili każdy musi obronić się indywidualnie, aby uniknąć wyjazdu. Wyjaśnił, że Niemcy ochotników wyślą do szpitali niemieckich w małych, nie bombardowanych miastach lub do kolumn dezynfekcyjnych w naszych szpitalach. Polecili, by podać 120 nazwisk, z tej liczby oni sami chcieli wybrać dla siebie dogodnych kandydatów. To żądanie to odwet za wczorajszą akcję pod Arsenałem.

29 marca, poniedziałek

Udaliśmy się na sekcję zwłok kobiety po żółtaczce pochodzenia mechanicznego. Na sali prosektoryjnej pojawił się doc. Butkiewicz; dr med. Dąbrowska miała oficjalną i dumną minę, bez czołobitności. Docent, urażony, popatrzył na zwłoki i bez słowa opuścił salę prosektoryjną.

Lekarze z chirurgii mieli po prostu idée fixe na punkcie docenta. Był dla nich wielkim autorytetem, jednocześnie bali się go bardzo, drżeli na jego widok.

Stan kolegi Tadeusza Krzyżewicza nadal bardzo ciężki. Ma potworne bóle brzucha, trudne do zniesienia. Rozpoznano u niego zapalenie otrzewnej.

30 marca,wtorek

Na chirurgii przyglądałam się usunięciu nerwu przeponowego. Cały dzień minął w ponurym nastroju. Tłukła mną chandra i rozpacz.

Umierał nasz kolega Tadeusz. Miał uogólnione zapalenie otrzewnej, a przy tym coraz większe bóle. Zniecierpliwiony, kazał się wozić na wózku wzdłuż korytarza. Jego matka widząc, że lekarze nie mogą mu pomóc, szalała z rozpaczy. Miało się odbyć koleżeńskie zebranie w sprawie wyjazdu do Rzeszy. Jednak wyniknęło wielkie fiasko, każdy będzie musiał załatwić sobie ausweis na własną rękę. Podobno do tej pory zgłosił się jeden ochotnik do wyjazdu.

31 marca, środa

Oglądaliśmy amputację sutka.

Docent chciał obecnie prowadzić dla nas regularne wykłady. Wydawało mi się, że to trochę zbyt późno. Już czwarty miesiąc jesteśmy na oddziale chirurgicznym.

2 kwietnia, piątek

Wykonano amputację stopy i resekcję żeber. Badałam chorego z przepukliną.

Dziś zmarł nasz kolega Tadeusz Krzyżewicz. W ostatnich dniach cierpiał tak bardzo, że nie mogliśmy na to patrzeć.

3 kwietnia, sobota

Jest nam bardzo smutno. Z powodu śmierci kolegi. W szpitalu zwykła codzienna praca.

4 kwietnia, niedziela

Wieczorem znów byłam na dyżurze. O dwunastej obudziło mnie gwałtowne pukanie do drzwi. Przywieziono mężczyznę z wypadku tramwajowego: zakrwawione ubranie, kończyny dolne wisiały na strzępkach skóry. Był całkowicie nieprzytomny, kompletnie pijany. Z usypianiem nie było kłopotu, gdyż w jego stanie narkoza była całkowicie zbędna. Dr Dąbrowska z Jerzym przystąpili do amputacji. Odcięli lewe udo i prawe podudzie. Pacjent cały czas, oczywiście z powodu upojenia alkoholem, nie zdawał sobie sprawy, co się z nim stało. Widok był przerażający. Kawały nóg wrzucono do kosza. Sytuacja mimo tragizmu była jednak niepozbawiona momentów komicznych z powodu zachowania się pacjenta. Operujący w pocie czoła piłowali wystające kości. Wreszcie zaopatrzono kikuty opatrunkami. Zabieg trwał do trzeciej rano.

5 kwietnia, poniedziałek

Dziś zrobiłam dwa zastrzyki dożylne zupełnie samodzielnie. Pacjent operowany w nogi już wytrzeźwiał i wrzeszczał: „Gdzie są moje nogi ?”.

6 kwietnia, wtorek

Słońce świeciło jasno, a my w budynku prosektoryjnym odczuwaliśmy przejmujący chłód. Marzliśmy potwornie w pracowni histopatologicznej, oglądając pod mikroskopem preparaty anatomopatologiczne. Na chirurgii obserwowaliśmy ciekawą operację ginekologiczną. Przed zabiegiem podejrzewano, że to jest cysta. Po wyłonieniu całej macicy guz wyglądał na ciążę. Nastąpiła ogólna konsternacja. W czasie operacji wezwano ordynatora z ginekologii; on zdecydował, że jest to olbrzymi mięśniak-włókniak. Polecił chirurgom usunąć macicę w całości. Po tej operacji przywieziono mężczyznę z wypadku, ze zwichniętą kończyną dolną z powikłaniami. Widoczne było przerwanie skóry, mięśni i wyłonienie kości strzałkowej bez jej uszkodzenia. Natomiast została przerwana torebka stawowa.

7 kwietnia, środa

Pacjentka po wczorajszym usunięciu macicy czuje się dobrze. Przywieziono mężczyznę z wypadku: kula przeszła przez mosznę i prawy pośladek, wszystkie otoczki jądra były podbiegnięte krwią. Moszna przybrała wielkość dużej głowy. Zrobiono nacięcia, by usunąć krew. Na oddziale chirurgicznym została przeprowadzona laparotomia celem sprawdzenia całości pęcherza moczowego.

9 kwietnia, piątek

Docent Butkiewicz zmienił się radykalnie w stosunku do nas młodych. Na powitanie podawał nam rękę. Wygłaszał często pogadanki, udzielał wyjaśnień. Dr Kamiński wyjaśnił mi powstawanie szmeru sercowego przy niedomykalności zastawki dwudzielnej.

12 kwietnia, poniedziałek

Całe przedpołudnie na chirurgii miałam pełne ręce roboty. Wykonałam wszystkie opatrunki i zrobiłam dwa zastrzyki dożylne. Udały mi się bardzo dobrze. Jednemu przyglądał się dr Kamiński. W gabinecie lekarskim pochwalił mnie, powiedział, że się wyrobiłam.

13 kwietnia, wtorek

Od Andrzeja Janowskiego i Heńka Goralskiego dowiedziałam się, że otrzymali wezwania do Rzeszy. Po południu Jerzy zakomunikował mi przykrą nowinę. On otrzymał wezwanie. Jego ojciec biegał i usiłował coś załatwić i zdobyć upragniony ausweis. Myślałam o tym z niepokojem.

14 kwietnia, środa

Na chirurgię przywieziono kilkunastu poparzonych robotników. W fabryce celulozy miał miejsce ogromny wybuch. Widok nieopisanie potworny i wstrząsający. Całe ciała mieli poparzone i popalone. Skóra była zupełnie czarna. Twarze rozdęte ogromnym obrzękiem mało przypominały ludzki wygląd. Poparzenia były tak rozległe, że można było ich tylko pozawijać w prześcieradła nasiąknięte roztworem taniny. Prawie cała sala została zapełniona tymi nieszczęsnymi ludźmi. Przychodzące rodziny patrzyły przerażone. Nie mogły rozpoznać swoich najbliższych.

15 kwietnia, czwartek

Byłam na obchodzie z dr. Lewandowskim. Stan przywiezionych z wypadku bardzo ciężki. Walczą ze śmiercią. Dziś wyglądali jeszcze potworniej niż wczoraj. Twarze, a raczej całe głowy były rozdęte obrzękiem do nieprawdopodobnych rozmiarów.

Ogólne zmartwienie z powodu łapanek na mieście. Nikt z nas rano nie dotarł na czas do szpitala. Wobec tego zostałam na dyżurze. Tu bezpieczniej. Dowiedziałam się, że ojciec Jerzego stara się załatwić mu ausweis w rzeźni, znajdującej się obok szpitala.

17 kwietnia, sobota

Na chirurgii badaliśmy chorego na raka trzustki. Guz był tak olbrzymi, że sięgając w okolicę pęcherza moczowego powodował ucisk. Ten sam pacjent miał przed kilkoma dniami operację zwyrodniałej nerki z licznymi torbielami.

Poparzeni po wybuchu celulozy umierają po kolei. Wśród ich rodzin panuje wielka rozpacz.

19 kwietnia, poniedziałek

Opatrywałam codziennie kobietę, która miała amputowaną nogę bardzo wysoko, prawie koło pachwiny. Rana miała olbrzymią powierzchnię, będzie się goić bardzo długo. Opatrunek trzeba było wykonać z niezwykłą delikatnością, aby pensetą przy nakładaniu perforowanej ceratki i gazy nie urazić chorej. Starałam się ze wszystkich sił wykonać zabieg bezboleśnie. Ręka nie mogła mi drgnąć. Chora cieszyła się, gdy mnie widziała koło siebie. Nazywała mnie „złotą rączką”.

Podczas korepetycji na Starym Mieście co chwila słyszałam wystrzały i huki dolatujące z walczącego getta.

20 kwietnia, wtorek

Rano robiłam opatrunki i badałam chorych, pierwszego z przetoką pod łukiem żebrowym, prawdopodobnie na tle gruźlicy, i drugiego z wodniakiem jądra. Na opatrunkowej wycinano brzegi rany na głowie u pacjenta przywiezionego z wypadku, głównym chirurgiem był Jerzy Jendraszek.

21 kwietnia, środa

Jerzy poszedł załatwić otrzymanie ausweisu.

22 kwietnia, Wielki Czwartek

Nasze mieszkanie na ul. Przebieg bezpośrednio sąsiadowało z murem getta. Pobliskie budynki już spłonęły, ogień nie przedostał się przez czterometrowy mur. Byłam z Mamą na nabożeństwie u św. Anny, obejrzałyśmy bardzo wymowny grób Pana Jezusa i drzewo figowe – symbol odrodzenia. Na jego tle cienie żołnierzy. Byli gotowi czekać tylko na znak!

25 kwietnia, niedziela, Wielkanoc

Byłam z Mamą na rezurekcji u św. Anny. Panował bardzo podniosły nastrój. Procesja odbyła się wewnątrz kościoła. Śpiewano „Wesoły nam dzień dziś nastał, którego z nas każdy żądał, tego dnia Chrystus zmartwychwstał – Alleluja”. Z wielu oczu potoczyły się łzy. Każdy myślał o innym zmartwychwstaniu.

30 kwietnia, piątek

Odbyły się dwie operacje. Pierwsza – wycięcie gruczołu tarczycowego, niezwykle krwawy zabieg, i druga – usunięcie woreczka żółciowego z licznymi kamieniami ( dr med. Kamiński).

4 maja, wtorek

Po obchodzie z dr. Kamińskim obliczałam leukocytozę we krwi.

6 maja, czwartek

Przyszłam późno do szpitala, gdyż zaspałam. Jerzy, zmęczony nocnym dyżurem i

licznymi zabiegami, przywitał mnie na sali nr 3. Jeszcze pomagał rano dr. Twardowskiemu

przy operacji.

8 maja, sobota

Z trudem udało mi się dotrzeć do szpitala. Znowu zaczęły się łapanki. Odbył się zabieg

wycięcia gruczołu tarczycowego u mężczyzny.

13 maja, czwartek

Noc była straszna, od dawna takiej nie pamiętam; widna od rakiet, grzmiąca hukami

spadających bomb. Nalot na lotnisko Okęcie trwał od jedenastej wieczór do drugiej w

nocy. Do szpitala przywieziono wiele rannych osób. Tramwaje nie kursowały, linie były

uszkodzone nocnymi nalotami.

3 maja, poniedziałek

Pobierałam krew od pacjenta, aby zbadać grupę, i zrobiłam zastrzyk dożylny.

19 maja, środa

Po kilkudniowym pobycie na wsi poza Warszawą, dowiedziałam się od Jerzego, że Anna

przyznała się do tego, że pisała donos do gestapo. Bardzo to dziwne, gdyż jej ojciec to

patriota. Wydawał razem z red. Witoldem Hulewiczem gazetkę konspiracyjną „Polska żyje”.

W Szkole na ul. Górskiego panują zupełne pustki. Wykłady zostały przerwane po niemieckiej

odezwie wzywającej chłopców do Rzeszy.

22 maja, sobota

Dziś pannie Annie coś nowego strzeliło do głowy. Gdy przyszła rano do gabinetu

lekarskiego, chodziła koło stołu, każdemu podawała rękę na powitanie. Podeszła do mnie,

wyciągnęła rękę – nie mogłam uniknąć jej dotknięcia. Nikt z obecnych nie wiedział o jej

haniebnej działalności. Wydawało mi się to niesamowite: ręka, która pisała na mnie donos,

dotknęła mojej dłoni. Ogarnęło mnie obrzydzenie!

Na mieście znów wielki niepokój. W „Adrii” na ul. Moniuszki, w lokalu rozrywkowym dla

Niemców, miała miejsce strzelanina.

24 maja, poniedziałek

Dziś byliśmy na wykładzie z interny, na trzecim piętrze u prof. Zdzisława Michalskiego.

Na Górskiego, w obecnej siedzibie Szkoły doc. Zaorskiego, usiłowaliśmy się dowiedzieć,

jaki jest obecny rozkład wykładów, ale nawet od sekretarki, pani Janiszewskiej, nie

mogliśmy uzyskać konkretnej odpowiedzi. Panowało kompletne rozprzężenie. Podobno doc.

Jan Zaorski musiał się ukrywać. Zastanawialiśmy się, czy zacząć uczęszczać do

prosektorium na Oczki. Chodziło już tam kilku naszych kolegów. Czy kończyć anatomię

patologiczną? Postanowiliśmy najpierw zaliczyć kolokwium z anatomii patologicznej.

27 maja, czwartek

Na obchodzie u dr. Bartoszka badaliśmy chorą z niewydolnością krążenia. Opukiwaliśmy i

osłuchiwaliśmy jej serce. Dr Twardowski spytał Jerzego: „Co to za kino”? Anna zaczęła go

ostentacyjnie uwodzić. Jerzy odpowiedział mu, że go to nie interesuje, gdyż ta dziewczyna

to „diabeł wcielony”.

29 maja, sobota

Dziś ostatni dzień na oddziale chirurgicznym. Szybko minęło sześć miesięcy od pierwszego

przyjścia do szpitala na ul. Sierakowskiego.

31 maja, poniedziałek

Rano udałam się po odbiór kenkarty z Urzędu Miejskiego. W rubryce zawód wpisano:

Schülerin. Jest ważna do 22 marca 1948 r. !!!

W Szkole na ul.Górskiego powiadomiono mnie, że otrzymałam przydział, podobnie jak przed

pół rokiem, do szpitala na Wolę i że trzeba zapłacić czesne po 60 zł za wszystkie zaległe

miesiące, nawet za te, w których nie było wykładów. A ja obecnie nie mam pieniędzy!

1 czerwca, wtorek

Jak zwykle moja Babcia wyratowała mnie z opresji. Pożyczyła mi potrzebną sumę: oddam

jej, gdy zapłacą mi za korepetycje.

Szybko pobiegłam opłacić Szkołę i uzyskałam stempel w legitymacji Prywatnej Szkoły

Zawodowej dla Pomocniczego Personelu Sanitarnego dr. Jana Zaorskiego.

3 czerwca, czwartek

Pożegnaliśmy się oficjalnie z doc. T. Butkiewiczem i dr. med. W. Kamińskim. Z

prawdziwym żalem żegnały nas siostry zakonne.

5 czerwca, sobota

Z Jerzym udałam się do pracowni anatomopatologicznej. Obejrzeliśmy dwie sekcje.

Zameldowaliśmy się u dr Janiny Dąbrowskiej, która nas przyjęła z otwartymi ramionami.

Usłyszała od nas obietnicę, że wkrótce zgłosimy się na kolokwium.

7 czerwca, poniedziałek

Rano badaliśmy chorych u dr. T. Bartoszka.

8 czerwca, wtorek

Noc była bardzo niespokojna. Słyszałam strzały i detonacje. Na moście rano zapanował

wielki niepokój.

9 czerwca, środa

W Szpitalu Dzieciątka Jezus słuchaliśmy wykładu dr. med. Mariana Stefanowskiego. Bardzo

interesujący.

15 czerwca, wtorek

Nadal uczęszczamy na wykłady dr. T. Bartoszka i odbywamy ćwiczenia u dr Dąbrowskiej.

Przyglądamy się codziennie sekcjom.

18 czerwca, piątek

Z powodu łapanek nie pojechałam do szpitala. Okazało się, że z Krakowa przyjechał do

Warszawy generalny gubernator dr Hans Frank.

22 czerwca, wtorek

Poszliśmy na oddział doc. Butkiewicza, aby prosić o wydanie zaświadczenia o półrocznej

praktyce na chirurgii. Docent zaprosił nas do swego gabinetu. Napisał karteczkę i polecił,

byśmy się udali do kierownika kancelarii szpitalnej. Kierownik przyjął nas bardzo uprzejmie.

Zaproponował Jerzemu, by sam napisał na maszynie zaświadczenia. Jerzy pocił się

wystukując tekst. Wróciliśmy po podpisy, ale docent był zajęty przy operacji.

23 czerwca, środa

Oglądaliśmy sekcje: zapalenie krwotoczne opon mózgowych. Dr med. J. Dąbrowska pokazała

nam wielką rzadkość – na kość skostaniałą opłucną.

25 czerwca, piątek

Idąc przez most na Pragę, powtarzałam w myśli wady w krążeniu. Na kolokwium

Zgłosiłam się pierwsza. Dr J. Dąbrowska pytała w swoim skromnym gabinecie bardzo

dokładnie. Mimo to zdałam i otrzymałam upragniony plus w jej zeszyciku.

Po kolokwium odbyła się jedna sekcja: rak żołądka z przerzutami do wątroby. Dr Dąbrowska

poleciła Jerzemu, aby pisał protokół sekcyjny. Dyktowała specyficznie brzmiącym głosem,

zawsze w ten sam sposób, nastawiając na niski ton struny głosowe. Wypowiadała po łacinie

kilkustronicowy protokół sekcyjny. Jerzy pisał pośpiesznie pięknym, wyraźnym pismem.

Dlatego najczęściej doktor wyznaczała go do tej pracy.

5 lipca, poniedziałek

Rano byliśmy w szpitalu na Oczki, na wykładzie z neurologii u prof. Adama Opalskiego.

15 lipca, czwartek

Dziś odbyły się cztery sekcje. Na najciekawszej oglądaliśmy otwór owalny w przegrodzie

międzykomorowej u 28-letniego mężczyzny. Otwór był olbrzymi aż na trzy palce. Na

internie stwierdzono chorobę siniczą i poszerzenie całego serca. Dziwne, że w tym stanie

pacjent przeżył tyle lat.

16 lipca, piątek

Byliśmy na wykładzie z neurologii u prof. A. Opalskiego.

19 lipca, poniedziałek

Doktor T. Bartoszek wygłosił wykład na temat anemii złośliwej.

26 lipca, poniedziałek

Rano zdałam kolokwium z diagnostyki ogólnej u dr. T. Bartoszka.

30 lipca, piątek

Dziś zdałam kolokwium u dr Dąbrowskiej.

19 sierpnia, czwartek

U dr. Bartoszka dowiedzieliśmy się, że do zaliczenia wszystkich kolokwiów potrzebna jest

trzymiesięczna praktyka na oddziale wewnętrznym.

21 sierpnia 1943 sobota

Byliśmy w Szpitalu Dzieciątka Jezus na wykładzie z patologii prof. Franciszka Venuleta.

Bardzo miły staruszek. Zupełnie nieprzytomny z powodu wielkiego upału.

26 sierpnia, czwartek

Rano udaliśmy się do gmachu anatomii na rogu ul. Chałubińskiego i ul. Oczki. Zeszliśmy do

podziemi, czekaliśmy na dr. Wojciechowskiego, asystenta prof. Edwarda Lotha. Wreszcie

przyszedł i zaprowadził nas do prosektorium, które usytuowane było w piwnicy. Zlecił

nam preparowanie skóry grzbietu. Pokawałkowane zwłoki były zanurzone w wielkich

żelaznych kadziach, wypełnionych formaliną. Zaczęliśmy „ciachać” przyniesionymi ze sobą

skalpelami. Ręce ociekały nam ludzkim tłuszczem. Wyszliśmy z prosektorium

zupełnie chorzy i… milczący

Nauka i sekowanie odbywały się w ścisłej tajemnicy. Wejście było znane tylko

wtajemniczonym. Niemcy nie mogli się dowiedzieć o naszej bytności w prosektorium.

Zbierali się w nim słuchacze tajnych kompletów Uniwersytetu Ziem

Zachodnich oraz my zaorszczacy. Grupy składały się z około 30 osób.

27 sierpnia, piątek

Preparowaliśmy grzbiet zamknięci na klucz. Nastrój trochę nam się poprawił.

Cały następny tydzień upłynął na preparowaniu.

11 września, sobota

Obecnie preparujemy klatkę piersiową. Na szczęście prosektorium przestało wywierać na nas

ponure wrażenie. Przyzwyczajamy się powoli.

13 września, poniedziałek

Skoro świt pojechałam na Pragę i zdałam kolokwium ze zmian postępowych.

16 września, czwartek

Udało nam się pomyślnie zdać kolokwium z klatki piersiowej u dr. Wojciechowskiego.

Otrzymaliśmy do preparowania kończynę dolną.

18 września, sobota

Rano preparowałam kończynę dolną na ul.Chałubińskiego; w południe na Pradze przyglądałam się dwom sekcjom dr Dąbrowskiej.

24 września, piątek

Prosektorium na szczęście nie robi już na mnie złego wrażenia. Nie czuję obrzydzenia przy dotykaniu rozkawałkowanych zwłok.

27 września, poniedziałek

Rano słuchałam wykładu prof. Venuleta w Szpitalu Dzieciątka Jezus, mówił o odczynie Wassermana.

Dzisiejszej nocy zostali aresztowani doc. Jan Zaorski i jego syn Andrzej, nasz młodszy kolega.

28 września, wtorek

Doktor med. Dąbrowska omawiała nowotwory, oglądaliśmy preparaty pod mikroskopem.

29 września, środa

Rano odbył się nareszcie dawno oczekiwany po wakacjach wykład z chirurgii na sali wykładowej w Szpitalu Dzieciątka Jezus. Dr Marian Stefanowski mówił tak interesująco, że półtorej godziny minęło zupełnie niepostrzeżenie.

30 września, czwartek

Rano znów preparowaliśmy na ul. Chałubińskiego, wieczorem słuchaliśmy wykładu prof. Jerzego Modrakowskiego z farmakologii w liceum na ul. Górskiego 2. Profesor mówił dziś lepiej niż w ubiegłym roku, z wielkim zaangażowaniem i zapałem. Wszyscy przysłuchiwali się z zainteresowaniem.

2 października, sobota

W prosektorium na ul. Chałubińskiego panowała atmosfera mocno niezdrowa. Preparując kończynę dolną, doszliśmy do wniosku, że słuchacze z tajnych kompletów poznańskich są bardzo niesympatyczni, traktują nas „per nogam”, jacyś rozwydrzeni, puści. Nasi koledzy z Pragi byli o wiele sympatyczniejsi.

W nocy zbudził nas wściekły alarm i nalot samolotów. Musiałam z Mamą zbiec z czwartego piętra do piwnicy. Winda, niestety, była nieczynna podczas okupacji. Mama zbiegła pierwsza, a ja za nią. W pewnym momencie byłam zmuszona zatrzymać się na stopniu mimo strasznych huków i padających w pobliżu bomb. Całkowicie przestałam widzieć. Stałam chwilę. Mama wołała mnie rozpaczliwym głosem, a ja nie mogłam się poruszyć. Po pewnym czasie z moich oczu jakby spadła zasłona. Wtedy zaczęłam powoli schodzić na dół. Na szczęście całe zajście skończyło się na strachu i zdenerwowaniu.

5 października, wtorek

Rano u dr Dąbrowskiej była bardzo ciekawa sekcja: martwica Balcerowska. Widać było wysianie mydeł do otrzewnej, krezki, a nawet do śródpiersia.

11,12,13 października, poniedziałek, wtorek, środa

Dni spędzałam na uczeniu się kończyny dolnej preparowanej w prosektorium. Do domu wypożyczyłam stopę. Wszystkie kości, a jest ich 26, trzeba znać ekspedite. Rozrzucone na stole trzeba ułożyć odpowiednio i nazwać po łacinie. Mama jest niezbyt zadowolona z tego anatomicznego preparatu przyniesionego do domu.

14 października, czwartek

Ot i przykrość! Oblane kolokwium. Pytał nas ”Pękaty” (tak go nazywają studenci) o wyrostek kostny, którego w rzeczywistości w ogóle nie było. Szukaliśmy go na kościach kończyny dolnej bez skutku! Po prostu była to pułapka!

16 października, sobota

Zdaliśmy wreszcie tę „przeklętą nogę” u dr. Wojciechowskiego.

18,19,20 października, poniedziałek, wtorek, środa

Na mieście od kilku dni ogromny niepokój. Łapanki. Strzelanina.

28 października, czwartek

Rano byliśmy w prosektorium. Po wyjściu na ulicę rozglądaliśmy się na wszystkie strony, czy nie dzieje się coś niebezpiecznego.

29 października, piątek

U doktor Dąbrowskiej zdałam pomyślnie kolokwium z nowotworów.

1 listopada, poniedziałek

Uczyłam się przy karbidówce stawów kończyny dolnej. Wyłączono dziś elektryczność.

3 listopada, środa

U dr. Zbigniewa Wojciechowskiego zdawaliśmy dziś stawy kończyny dolnej. Przydzielił nam teraz jamę brzuszną. Byliśmy w rozterce. Nie mogliśmy sobie wyobrazić, jak będziemy wyławiać z kadzi tak ogromną część zwłok.

4 listopada, czwartek

Rano zjawiliśmy się w prosektorium zakładu anatomii prawidłowej. Wczorajsze obawy okazały się niepotrzebne, gdyż dr Wojciechowski, dowiedziawszy się o tym, że jednocześnie odrabiamy pracownię anatomopatologiczną, powiedział, byśmy najpierw ją skończyli, a po niej wrócili do niego. Życzył pomyślnie zdanego egzaminu u prof. Paszkiewicza.

Po pewnym czasie okazało się, że gmach anatomii jest pod obserwacją niemiecką. O tym fakcie dowiedział się prof. Edward Loth. Wkrótce dr Wojciechowski musiał się ukrywać, gdyż poszukiwali go Niemcy.

8 – 13 listopada, poniedziałek – sobota

Cały dzień upłynął na nauce i korepetycjach. Na mieście wciąż panowała przemoc i trwoga. Co parę chwil rozlegały się strzały. 9 listopada na Ochocie, 12 listopada w Śródmieściu i na Pradze. Ludzie obawiali się chodzić po ulicy.

16 listopada, wtorek

Jechaliśmy tramwajem z prosektorium od dr J. Dąbrowskiej. Nagle Niemcy zatrzymali tramwaj. Na pomoście zaczął się niesamowity tumult. Mnie oblały zimne poty. Po prostu zmartwiałam. Co będzie? Niemcy kolbami karabinów wypędzali ludzi z pomostu. Po chwili wpadli do wagonu. Zaczęli legitymować siedzących pasażerów. Podeszli do nas; wyjęłam legitymację Private Fachschule für Sanitäres Hilfpersonal. Jerzy wyciągnął ausweis z rzeźni miejskiej przy ul. Brukowej. Obejrzeli… odeszli! Obydwoje przeżyliśmy straszną, pełną napięcia chwilę.

2 grudnia, czwartek

Rano miałam wiele strachu i niepokoju z powodu strzelaniny. Denerwowałam się okropnie, słysząc strzały tuż, tuż i widząc rozpryskaną na bruku świeżą krew. Na Nowym Świecie Niemcy rozstrzelali kilkadziesiąt osób. Po wielkich tarapatach dojechałam do prosektorium na Pragę.

3 grudnia, piątek

Dziś na Puławskiej 21/23 Niemcy rozstrzelali stu więźniów przywiezionych z Pawiaka. Wieczorem byłam na wykładzie z farmakologii na ul. Górskiego.

22 grudnia, środa

Przed świętami zostali zwolnieni z Pawiaka doc. Jan Zaorski i jego syn Andrzej.

 

 Rok 1944

27 stycznia, czwartek U profesora F. Czubalskiego dowiedzieliśmy się, że usiłuje on zorganizować kurs z bakteriologii.

1 lutego, wtorek

Miał miejsce udany zamach na gen. Franza Kutscherę – dowódcę SS i policji dystryktu warszawskiego, wykonany przez żołnierzy AK

Nic o tym nie wiedząc, poszłam na Stare Miasto na korepetycje. Gdy po nich wyszłam, minęłam Rynek i skierowałam się na ul. Świętojańską. Było już prawie całkowicie ciemno. Na ulicy ani żywej duszy. Nagle usłyszałam charakterystyczny miarowy stukot butów. Po chwili zbliżyło się do mnie dwóch żandarmów. Usłyszałam wrzask: „Stehen! Halt!”.

Oblał mnie całą zimny pot. Stanęłam. Podeszli i brutalnie usiłowali wyrwać mi z ręki mufkę. Wtedy odezwałam się ze spokojem: „ Ich werde alles selbst zeigen”. Z półuśmiechem chwycił moją mufkę i usiłował wyciągnąć z niej książkę, wrzeszcząc przy tym: „Was ist das?” Zupełnie spokojnie odparłam: ”Das ist die deutsche Grammatik”. Gwałtownie złapał książkę i mimo panującego mroku zdołał odczytał tytuł. Stwierdził, że mówię prawdę: ”No ja, ja” – i pozwolił mi odejść. Uratowała mnie gramatyka niemiecka, z której korzystałam podczas lekcji z Alinką.

2 lutego, środa

Tego dnia Niemcy w Alejach Ujazdowskich rozstrzelali stu zakładników przywiezionych z Pawiaka – jako odwet za wczorajsze zlikwidowanie kata Warszawy.

15 lutego, wtorek

Po obiedzie u Dziadków na ul. Focha miałam lekcje z Alinką. Po minięciu Placu Zamkowego i Miodowej weszłam na ul. Senatorską i o zgrozo… spostrzegłam coś przerażającego! Na chodniku i ścianach budynku nr 6 widoczne były ślady świeżej krwi, wszędzie rozrzucone odpryski odstrzelonego muru. Skamieniałam z przerażenia. Żeby nie stąpać po krwi ofiar rozstrzelanych w tym czasie, gdy ja byłam na korepetycjach, zeszłam na jezdnię. Wlokąc się powoli, ledwo żywa doszłam do domu na Focha.

20 lutego, niedziela

Dziś odbyły się oświadczyny Jerzego.

17 marca, piątek

Dziś był pierwszy wykład z bakteriologii na ul. Chocimskiej 24, w gmachu Zakładu Higieny. Profesorowi Franciszkowi Czubalskiemu udało się zorganizować dla nas kurs.

26 marca, niedziela

Odbyły się zaręczyny Jerzego ze mną na ul. Puławskiej 83, w obecności jego rodziców i mojej rodziny.

11 kwietnia, wtorek

Doktor Bartoszek, u którego zjawiliśmy się na Szerokiej, polecił nam zgłosić się dopiero 24 kwietnia, gdyż wtedy miała zakończyć swój pobyt na oddziale wewnętrznym grupa studentów. Musimy więc czekać, aż zwolni się miejsce.

24 kwietnia, poniedziałek

Dziś nareszcie zostaliśmy przyjęci na oddział dr. Tadusza Bartoszka, na diagnostykę. Braliśmy udział w obchodzie chorych z ordynatorem. Zostaliśmy przydzieleni na parter, do dr. Tadeusza Jankowskiego. Każdy z nas dostał czterech chorych. Musimy się nimi opiekować, badać i wykonywać dodatkowe zabiegi.

25 kwietnia, wtorek

Półprzytomna i prawie uduszona dojechałam na Pragę – z powodu niesamowitego tłoku w tramwaju. Po wykładzie dr. T. Bartoszka zbierałam wywiady od przydzielonych chorych oraz wykonywałam na ostatnim piętrze budynku, w pracowni analitycznej, analizy moczu. Dom mieszkalny został przydzielony na oddział szpitalny.

8 maja, poniedziałek

Wykonałam rutynowe badania zlecone przez ordynatora. Pobrałam krew od chorych, na górze wykonałam OB i morfologię swoich pacjentów.

15-20 maja, poniedziałek – sobota

Codziennie rano pracujemy na oddziale dr. Bartoszka. Z zapałem badamy chorych oraz wykonujemy samodzielnie wszystkie zlecone przez ordynatora badania. Przydzielono mi chorą na anemię złośliwą, drugą cierpiącą na cukrzycę. U niej muszę często określać poziom cukru za pomocą polarymetru.

24 maja, środa

Po wykładzie dr. Bartoszka udaliśmy się do pracowni radiologicznej. Prześwietliliśmy sobie płuca.

30 maja, wtorek

Na internie znów nowa chora. Zebrałam u niej wywiad, zmierzyłam tętno i ciśnienie krwi. Pobrałam krew na OB i morfologię. Analizy wykonałam na trzecim piętrze. U innych chorych wykonałam injekcje dożylne.

13 lipca, czwartek

Rano jechałam do szpitala na Pragę ul. Puławską. W wagonie zgromadziło się mnóstwo pasażerów. Udało mi się wcisnąć jedynie na tylną platformę. Gdy dojeżdżaliśmy do pl. Unii Lubelskiej, usłyszałam nagle strzały. Spostrzegłam na jezdni wysokiego młodzieńca z blond falującymi włosami. Rozpoznałam w nim ze zgrozą kolegę ze Szkoły doc. Zaorskiego – Andrzeja Malinowskiego. Usiłował przebiec jezdnię ze strony parzystej na nieparzystą ul. Puławskiej. Zbliżył się do platformy tramwaju, minął ją i w tym momencie posypały się strzały. Gdy znalazł się już na drugiej stronie ulicy, dosięgła go kula. Od strony ul. Polnej pędzili Niemcy, strzelając do niego. Kule przelatywały tuż koło tylnej platformy tramwaju, gdzie przebywałam. W tramwaju zatrzymanym przez motorniczego zapanował niesamowity tumult, zamieszanie i popłoch. Ludzie zaczęli się tratować, wielu pasażerów usiłowało rzucić się na podłogę platformy. Ja także schyliłam się, przyduszona przez ludzi, i z przerażeniem śledziłam, co dzieje się z Andrzejem. Po otrzymaniu postrzału w nogę upadł w rosnące na rogu placu kartofle ( na każdym wolnym placyku i ogródku mieszkańcy Warszawy podczas okupacji sadzili i pielęgnowali kartofle). Po upadku Andrzej zerwał się i zaczął biec, kulejąc. Patrol niemiecki strzelał coraz częściej, przebiegając ulice i torowisko tramwajowe. W pewnej chwili zobaczyłam padającego ponownie Andrzeja. Niemcy byli już przy nim. W tym momencie motorniczy uruchomił motor i tramwaj pojechał dalej. Byłam wstrząśnięta i zupełnie załamana.

Padł śmiertelnie ugodzony nasz kolega, z którym niedawno byłam na wykładzie.

24 lipca, poniedziałek

Jerzy wciąż nieobecny w szpitalu. Gdy się zjawia, jest skupiony i milczący.

29 lipca, sobota

Rano w szpitalu zastałam tylko same kobiety, snujące się po opustoszałym oddziale. Wiele chorych zostało wypisanych do domu. Dr. Bartoszka i dr. Janowskiego nie ma (zostali już zmobilizowani). Przedwczoraj Niemcy przez uliczne megafony zażądali 100 tysięcy mężczyzn w wieku od 17 do 65 lat do kopania rowów strzelniczych, gdyż zbliżał się front. Co noc Sowieci robili naloty i bombardowali miasto. Zza Wisły słychać kanonadę artyleryjską.

Właśnie dziś miałam zdać z interny kolokwium u dr. Kamińskiego, ale był na ul. Sierakowskiego u dyrektora szpitala. Nie przyszli też na oddział wszyscy koledzy.

30 lipca, niedziela

Na skwerku Hoovera na Krakowskim Przedmieściu razem z Jerzym obserwowałam rozgrywającą się walkę powietrzną samolotów niemieckich i radzieckich. Krążyły prawie nad naszymi głowami. Ponieważ sytuacja stawała się niebezpieczna, schowaliśmy się w kościele Karmelitów.

31 lipca, poniedziałek

Całą noc sunęły czołgi niemieckie na Pragę. Z dala słychać huk dział radzieckich. Mimo to rano moja Mama udała się do biura, ja zostałam w domu. Na oddziale wewnętrznym prawie nie było chorych. Oddział miał być zamieniony na chirurgiczny.

Wyznaczono na ósmą wieczorem godzinę policyjną. Jerzy ode mnie z Puławskiej śpieszył na punkt zborny w Aleje Jerozolimskie 23, do swego domu na Pragę nie wolno mu było się udać.

1 sierpnia, wtorek

Mama rano pojechała do biura, o trzynastej przyjechał Jerzy, by się pożegnać. Odprowadziłam go do placu Unii; pobiegł ulicą Marszałkowską.

O godzinie piątej zaczęły się strzały. Zbiegłam do piwnicy. Były w niej wykute otwory w murze do przyległej kamienicy. Przebiegali przez nie młodzi, uzbrojeni mężczyźni – powstańcy.

2 sierpnia, środa

Od rana słychać strzały i detonacje od strony dworca Południowego.

4 sierpnia, piątek

Wokół widać pożary i słychać ciągłe strzały. Po południu wzdłuż ul. Puławskiej jeździ olbrzymi czołg niemiecki.

Przyniesiono rannego syna p. Ireny Klainowej, sąsiadki z pierwszego piętra. 1 sierpnia poszedł do walki i zaraz został ranny w udo, ma uszkodzoną kość i olbrzymią ranę. W Szpitalu Elżbietanek założono mu gips na całą kończynę, z okienkiem umożliwiającym zmianę opatrunków. Pani Klainowa przybiegła do mnie i prosiła, żebym zaopiekowała się rannym synem. Codziennie rano zmieniałam mu opatrunek. Był zupełnie załamany i bardzo cierpiał. Rana okazała się poważna i bardzo duża. Bandaże wciąż przesiąkały ropą.

14 sierpnia, poniedziałek

Minęło kilka spokojniejszych dni. Przez okno z czwartego pietra widziałam leżące trupy na ul. Puławskiej. Codziennie jeździ czołg wzdłuż i strzela w kierunku barykady ustawionej u wlotu ul. Racławickiej.

Co dzień przybywało rannych. Ze Szpitala Elżbietanek łączniczka, która przedostawała się z materiałami opatrunkowymi, przyniosła mi polecenie od dr. Stypułkowskiego, bym nie zgłaszała się do szpitala (miałam taki zamiar), ale na miejscu opatrywała rannych.

15 sierpnia, wtorek

Samoloty niemieckie bombardowały szpital na ul. Goszczyńskiego. Samoloty sowieckie krążyły nad Okęciem, gdzie znajdowało się lotnisko. Zrzucały bomby. Przybywało rannych. Zajęta byłam ich opatrywaniem. Sąsiadka z oficyny schodząc po schodach do piwnicy została zraniona odłamkami w obie łydki. Miała rany szarpane, a ja nie miałam surowicy przeciw – tężcowej.

23 sierpnia, wtorek

Dowiedzieliśmy się, że był znów bombardowany szpital na ul. Goszczyńskiego. Zarządzono ewakuację. Zginęło wielu lekarzy, pielęgniarek i chorych.

30 sierpnia, środa

Doniesiono, że nasz profesor Edward Loth jest komendantem służby sanitarnej AK na Mokotowie w randze pułkownika.

1 września, piątek

Brak światła i wody. Opatruję nadal Zbyszka Klaina. Bardzo cierpi, pod gipsem porobiły się odleżyny i dostały się pluskwy. One najbardziej nękają rannego, powodują palący ból.

10 września, niedziela

Z dala, zza Wisły, słychać głośne strzały artyleryjskie. Trwają obecnie duże naloty na Mokotów. Cieszymy się, że Sowieci idą naszym chłopcom z pomocą.

15 września, piątek

Wielkie bombardowanie Mokotowa. Zginął w swej willi na ul. Pilickiej, wraz z żoną i córką, nasz prof. Edward Loth.

16 września, sobota

Obok Puławskiej i Szustra padają bomby. Nie mamy już nic do jedzenia.

18 września, poniedziałek

W piwnicy chłodno, brak wody. Jesteśmy brudni i głodni. Usłyszeliśmy i zobaczyliśmy samoloty zachodnie. Niebo pokryły spadochrony. Zapanowała wielka radość. Mieliśmy nadzieję, że przybywa pomoc!

21, 22 września, czwartek, piątek

Pobiegłam wieczorem na piętro i przez okno klatki schodowej zobaczyłam światła i ognie zza Wisły. Brak wody, a rannych wciąż przybywa.

24 września, niedziela

Ze zbombardowanego kościoła św. Michała przyszedł ksiądz i w piwnicy odprawił mszę świętą. Podczas mszy rozpętało się wokół naszego domu prawdziwe piekło. Ryczały „krowy”, sześciolufowe moździerze. Samoloty zrzucały bomby, które spadały obok nas. Nasz dom jedyny jeszcze stał cały, obok sterczały tylko gruzy. Byliśmy u kresu wytrzymałości. Sytuacja stawała się nie do zniesienia. Rannych coraz więcej, a materiałów opatrunkowych już brak.

25 września, poniedziałek

Znów rozpoczął się wzmożony ostrzał artyleryjski. O dziewiątej rano nastąpił rozejm; mogli wyjść z miasta kobiety, dzieci i ranni. Trwał krótko. Znów rozpoczęła się walka tuż obok naszego domu na ul. Ursynowskiej.

26 września, wtorek

Rano trwała jeszcze zacięta walka. Od godziny czwartej do szóstej po południu znów zawieszenie broni. Wieczorem znów walczono na ul. Bałuckiego. Siedzieliśmy w piwnicy z kocami na głowach, by zagłuszyć huki i ochronić się przed spadającymi kawałkami muru.

27 września, środa

Dziś 58. dzień Powstania. Brak żywności i wody spowodował kapitulację Mokotowa. Strzały słychać było jeszcze do godziny jedenastej. Potem nastąpiła przeraźliwa cisza, świdrująca w uszach. Ktoś wpadł do piwnicy i przyniósł wiadomość, że musimy wyjść na podwórze, aby się wylegitymować. Wokół nas byli Niemcy.

Jedna z mieszkanek kamienicy przy ul. Puławskiej 83 otworzyła kanałek przykryty małą żelazną kratą i schowała biżuterię. Zachęcała mnie, żebym też ukryła swoje cenne przedmioty, lecz ja powiedziałam, że jeśli mnie Niemcy zabiją, to również z tym, co mam przy sobie. Nie miałam zamiaru nic pozostawiać. W podpaskę schowałam pierścionki, bransoletkę i naszyjnik, a zegarek wpuściłam do półbuta.

U wylotu piwnicy wrzeszczał Niemiec: „ Alle raus!”. Ktoś z wychodzących zdmuchnął świecę. Wszyscy wybiegli po schodach na podwórko. Po ciemku macałam i szukałam koca z wielbłądziej wełny, mógłby mnie chronić przed chłodem. Niestety, z powodu zalegających ciemności nie mogłam go namacać. Z podwórza dolatywały głosy Niemców, ponaglające do wyjścia z piwnicy. Wybiegłam bez koca, w obawie, że zostanę sama z dala od znanych mi ludzi. Uderzyło we mnie świeże powietrze i olśniewający blask słońca, niewidzianego przez wiele dni.

Musiałam się śpieszyć, gdyż Niemiec krzyczał: „ Macht schnell!, Los! Los!”. Chciałam dołączyć do grupy wypędzonych lokatorów z mojej kamienicy. Biegłam za nimi na ul. Ursynowską. Wszystkie domy stojące na tej ulicy płonęły, podpalone miotaczami. Płomień obejmował od piwnic. Widocznie wrzucono do nich pociski zapalające. Gdy minęliśmy zabudowane tereny, popędzono nas przez pola, jeszcze zielone, zalane cudownym słońcem. Byłam tak spragniona przez całe dwa miesiące jego ciepła i widoku. Wokół leżały trupy. Potwornie rozdęte gazami, rozkładające się zwłoki ludzkie. Jednak na przerażenie nie było czasu, gdyż stale słychać było: „Schnell, schnell”, trzeba było biec dalej. Dobrnęliśmy wreszcie na Służewiec. Tu kazano nam się zatrzymać. Czekaliśmy. Na co? Na rozstrzelanie? Czy na transport? Zapadł zmrok. Noc spędziliśmy na drewnianych skrzyniach, pod gołym niebem.

28 września, czwartek

Rano udało mi się pojechać do Pruszkowa z lokatorką z tego samego domu. Okazało się, że jest volksdeutschką. Porozumiała się szybko z Niemcami, którzy pozwolili nam wsiąść do towarowego pociągu. Wielu wygnańców zostało na Służewie. Jechaliśmy pociągiem, a za nami pozostawała płonąca Warszawa. Ostatnim spojrzeniem pełnym rozpaczy żegnaliśmy nasze rodzinne miasto. Przejeżdżaliśmy przez Włochy. Zobaczyłam stojące nieuszkodzone domki i wille. W oknach wisiały firanki, a na parapetach stały kwitnące kwiaty. Tu ludzie żyli normalnie, a my?! Dokąd jedziemy? – niewolnicy, głodni brudni. W duszy mimo woli zrodziło się uczucie niesprawiedliwości. Odwykliśmy od normalnego trybu życia, domu i spokoju.

Pociąg zatrzymał się w Pruszkowie. Wypędzili nas kolbami z wagonów. Weszliśmy przez ogromną bramę na teren warsztatów kolejowych. W tym momencie zobaczyłam grupę ludzi wypędzonych z domu. Szli w odwrotnym niż my kierunku, na rampę kolejową. Spostrzegłam moją chrzestną matkę (cioteczną siostrę mojej Babci) Czesławę Eberhardt. Obok niej szedł jej mąż Zygmunt, prowadził za rękę 13-letniego synka Konrada. Był on ubrany w duży, długi płaszcz. Matka zobaczyła mnie, miała zrozpaczoną minę. Beznadziejnie rozłożyła ręce; pognano ich dalej, minęli mnie i nie widziałam ich już więcej.

Znalazłam się na terenie obozu. Ze wszystkich stron otoczony był murami i kolczastymi drutami. Mury były pokryte poprzyklejanymi kartkami. Zbliżyłam się i zaczęłam odczytywać nazwiska i adresy ludzi, którzy byli w tym miejscu. Dawali znać o sobie. Mnóstwo wygnańców poszukiwało bliskich. Niestety, nie znalazłam nikogo ze swoich. Czy żyją? Gdzie przebywają?

Moją grupę skierowano do baraku nr 4. Był przeznaczony dla kobiet, które miały być wywiezione do Rzeszy. Znalazłam się w olbrzymiej hali. Myślałam tylko o jednym: móc się umyć, pozbyć się wielotygodniowego brudu. Na szczęście znalazłam porzucony duży dekiel, napełniłam go wodą i nie zważając na nikogo, rozebrałam się i umyłam. Ach co za ulga! Lokatorka z mojej kamienicy przez ten czas była bardzo operatywna. Podczas gdy ja odczytywałam kartki, ona wystarała się dla siebie, swojej ciotki i pracownicy o przeniesienie na blok nr 2, który był barakiem przyszpitalnym. Z tego bloku nie wysyłano do Niemiec.

Rozejrzałam się wokół, zaciekawiona, co się dzieje w baraku. Zobaczyłam młodego mężczyznę pełniącego funkcje porządkowe. Nie byłam pewna, czy to Niemiec czy Polak. Zwróciłam się do niego i w kilku słowach zreferowałam: „ Jestem studentką medycyny, chcę się ratować przed wywiezieniem i pragnę dostać się do baraku nr 2”. Usiłowałam mu wcisnąć w dłoń złoty pierścionek, ale wzbraniał się i nie przyjął go. Uśmiechnął się do mnie i pozostawił w niepewności. Po chwili usłyszałam, że ten sam mężczyzna (okazało się, że to Polak pomagający wysiedlonym) odczytał długą listę osób mających przejść na blok nr 2. Wyczytane osoby zgłaszały się i przechodziły na stronę. W pewnej chwili wyczytał nazwisko, nastąpił moment ciszy, nikt się nie zgłosił. Dał mi znak ręką, dołączyłam do grupy wyczytanych. Po chwili uszczęśliwiona przeszłam pod konwojem do baraku nr 2. Tu pomieszczenie nie było tak ogromne jak w hali nr 4. Stały liczne piętrowe prycze, zbite z desek. Można było na nich usiąść lub położyć się. Co za luksus! Roznoszono chleb i dużo białej kawy! Wypiłam jej całe morze. Nie mogłam ugasić pragnienia i głodu. Od kilku dni nic nie jadłam. Po prostu topiłam się w kawie!

Po bloku przechadzał się lekarz, własowiec. Był względnie sympatyczny. Spotkałam dozorczynię i sąsiadkę z mojej kamienicy. Potwornie znużone pokładłyśmy się na pryczach. Przykryłam się własnym płaszczem, wełnianą chustką i zasnęłam.

 

Rok 1945

7 marca, środa

Rano pieszo udałam się na ul. Boremlowską 6/12. Dowiedziałam się, że już w lutym zaczęły się zapisy na uczelnię. Spotkałam tam wielu kolegów. Docent Butkiewicz nie poznał mnie. Nie chciał już przyjmować kandydatów na studia. Stał się niedostępnym dziekanem.

8 marca, czwartek

Przeprowadziłam poważną rozmowę z Heńkiem Goralskim o Jerzym. Powiedział, że byli w jednej kompanii i z całą stanowczością twierdził, że Jerzy poległ; tylko nic nie mówił, w jakich okolicznościach. Udałam się do dr Dąbrowskiej. Poznała mnie, wystawiła zaświadczenie o zdaniu wszystkich kolokwiów z anatomii patologicznej w ubiegłym roku.

9 marca, piątek

Udałam się pieszo ze Stalowej, od mamy Jerzego, na ul. Boremlowską. Zapukałam do drzwi gabinetu doc. Butkiewicza, uchyliłam je i nic nie mówiąc, przez szparę wsunęłam zaświadczenie o odbytej praktyce na oddziale chirurgicznym w 1943 r. Zaświadczenie było podpisane przez docenta. Poznał swój podpis, gwałtownie porwał kartkę z mojej ręki i polecił dowiedzieć się za kilka dni. Dzięki zaświadczeniu dr Dąbrowskiej zostałam przyjęta na czwarty rok studiów.