W Powstaniu:

Według B. Urbanek :Obwód I Śródmieście Południe.placówki lecznicze: punkt ratowniczo-sanitarnysiedziba: ul. Polna 36, Marszałkowska 71od 1 sierpnia do 15 września. Wg wspomnienia opublikowanego w 1964 r na ul. Polnej 34

Punkt sanitarny na Polnej

W chwili wybuchu powstania nasza ekipa sanitarna składała się z 16 osób. Wśród nich były pielęgniarki zawodowe i ochotniczki. Komendantką była „Walentyna”. Gotowość, mało tego, entuzjazm ofiarnej służby przenikał cały zespół.

Gromadzony pieczołowicie materiał i skromny sprzęt sanitarny przechowywany był w domu przy ul. Polnej 34, w którym znajdowały się ambulatoria Ubezpieczalni Społecznej. W tym domu, z chwilą wybuchu powstania, miał być uruchomiony punkt opatrunkowy. Zorganizowanie punktu ułatwiła nam Zofia K., starsza pielęgniarka obwodu Ubezp. Społ. Wyznaczony na okres działań lekarz punktu, chirurg dr B. zamieszkał na miejscu, co było pożądane w tych warunkach.

W dniu 1 sierpnia, około 9-ej rano, „Walentyna” otrzymała rozkaz stawienia się na punkcie o godz. 17. Przezornie nakazała nam stawić się o 16-ej. O godz. 17-ej punkt był już całkowicie przygotowany na przyjęcie rannych.

Ponieważ ma poszczególnych odcinkach akcja (powstańcza wybuchła przed wyzna­czonym terminem, wielu osobom nie udało się dotrzeć na swoje posterunki, Z tego powodu nie stawiły się cztery osoby, zgłosiły się natomiast samorzutnie trzy pielęgniarki i dwa ‘patrole sanitarne, odcięte od swych oddziałów.

Z uwagi na położenie punktu przy ulicy odsłoniętej od strony Pola Mokotowskiego i toczące się tam walki oraz konieczność transportowania rannych do większych punktów sanitarnych nie byliśmy przygotowani na przyjęcie większej liczby rannych patrole te (pluton 547 – patrolowy Czerwonko, pseudonim „Pedro” oraz pluton 183 – patrolowa „Foka”) były cennym dla nas nabytkiem.

Pierwszym rannym był podchorąży Zygmunt Gebethner. Młody ten powstaniec przynaglał nas do szybszego nałożenia opatrunku i zaraz pobiegł z powrotem do walki.

Siostrą opatrunkową była Misia, asystentka dr B. Niezwykle dzielna pielęgniarka, ta przy tym ujmująca w obejściu, wytrwała na swym posterunku do końca powstania mimo, że wkrótce spodziewała się dziecka. Maż jej brał czynny udział w akcji.

Z zapadnięciem zmierzchu, w czasie ulewnego deszczu, z Pola Mokotowskiego znoszono coraz więcej rannych. Założyliśmy książkę ewidencyjną przyjętych chorych, prowadzeniem jej zajmowała się Krystyna.

Z osób cywilnych przyniesiono do nas niewiastę z ciężką raną miednicy. Wybuch powstania zaskoczył ją podczas pracy w ogródku. Kobieta ta cierpiała strasznie i tejże samej nocy zmarła.

Do najcięższych przypadków należał ranny z postrzałem kręgosłupa. Gdy upadł na polu walki towarzysz zaciągnął go do pobliskiej altanki i tam pozostawił. „Wyniosła mnie stamtąd kobieta” – powiedział. Był to patrol „Foki”, która wyróżniała się wyjątkowym zmysłem przy odnajdowaniu rannych. Bohaterska była postawa tego patrolu, a jego służba ponad wszelki wyraz ofiarna.

Wobec braku odpowiednich warunków, gdyż posiadałyśmy tylko trzy lóżka, wykorzystane już do najcięższych przypadków, należało zająć się  niezwłocznie umieszczeniem rannych. „Walentyna” nawiązała więc kontakt z mieszkańcami sąsiedniego domu. Ranni zostali serdecznie przyjęci, żywiono ich i otoczono troskliwą opieką.

Ofiarność społeczeństwa Warszawy w owych chwilach była istotnie wielka. Pamiętam jedną z mieszkanek domu p. Szamowską, osobę w starszym wieku, która nie tylko opiekowała się rannymi jak matka, lecz prała i naprawiała im odzież.

Wśród rannych, przyniesionych z Pola Mokotowskiego w pierwszym dniu powstania, znajdowała się sanitariuszka batalionowa Krystyna Krahelska („Danuta”), autorka znanej piosenki „Hej, chłopcy bagnet na broń!”. Towarzyszyła swemu oddziałowi (dywizjon AK „Jeleń”) i podczas ataku, gdy pochylała się nad rannym została ugo­dzona kulą. Zdawała sobie sprawę ze swego beznadziejnego stanu, lecz nie myślała o sobie, zatroskana wyłącznie losami walki. Przez krótki okres czasu spędzony z nami wszystkich chwyciła za serce. Pełna słodyczy, za wszystko wdzięczna, na nic się nie skarżyła. Umarła 2 -sierpnia i została pochowana na skwerku na podwórzu domu przy ul Polnej 36.

Dla rannych, umieszczonych w poszczególnych mieszkaniach, zorganizowano dyżury pielęgniarskie. Mimo naszych usilnych starań mogliśmy rannym zapewnić tylko bardzo ograniczoną pomoc.

„Walentyna” wyruszyła więc w drogę dla zbadania możliwości przeniesienia rannych do szpitala Dzieciątka Jezus. Największe niebezpieczeństwo – groziło u wylotu ul. Lwo­wskiej, miejsce to było pod stałym ostrzałem Niemców, skierowanym ze szpitala wojskowego przy ul. 6 Sierpnia.

„Walentyna” dotarła na Poznańską do posterunku powstańczego, gdzie poinformowano ją, że na Nowogrodzkiej są Niemcy i dalsza droga jest w tej chwili odcięta. Ulice Lwowska i Poznańska były jak wymarłe i zionęły pustką.

Trzeciego sierpnia „Walentyna” ponownie wyruszyła na rekonesans. Musiała jednak cofnąć się z drogi z powodu silnego ostrzału

Wkrótce jednak ulokowaliśmy naszych rannych. W pobliżu naszego punktu, przy ul. Mokotowskiej 13 zorganizowano szpital PCK, a po przebiciu murów powstało przez ul. Jaworzyńską przejście.

Ze względu na ostrzał, transport rannych odbywał się nocą. Na punkcie pozostał tylko powstaniec z postrzałem kręgosłupa, przekazany później do lecznicy „Sano” ‘ (Lwowska 13) oraz mała dziewczynka, Hania.

4 sierpnia, wieczorem, na posterunek powstańczy, który stacjonował w naszym domu zgłosiła się łączniczka i zameldowała o zdobyciu przez powstańców szpitala niemieckiego przy ul. Marszałkowskiej, na wprost ul. Piłsudskiego. W szpitalu tym byli ranni, którym potrzebna była opieka lekarska i .pielęgniarska.

Z uwagi na ostrzał trzeba było przeczołgać się przez Marszałkowską. Dr B. ze względu na wiek i chorą nogą nie mógł wyruszyć, wysłaliśmy więc zaraz 2 pielęgniarki: Barbarę Grochowską i Halinę Hackiewiczównę oraz patrol „Foki”. Grochowska zgłosiła się ochotniczo, Hackiewiczówna, gdy ją wyznaczono, jak gdyby w przeczuciu czekającego ją losu zmieniła się na twarzy i pobladła, bez słowa jednak wykonała rozkaz Zabrano z sobą leki i środki opatrunkowe.

Ekipa składająca się z 6 osób szczęśliwie dotarła na miejsce przeznaczenia. Nikt z nich nie miał już jednak wrócić. Niemcy wkrótce zaatakowali szpital, zamknięci w nim powstańcy chwycili za broń. Po pewnym czasie Niemcy przerwali walkę i zaproponowali pertraktacje. Wyszła do nich Hackiewiczówna, jako osoba władająca niemieckim. Zaproponowali naszym chłopcom poddanie się, a po rozbrojeniu obiecali puścić ich wolno. Wobec braku jakichkolwiek widoków utrzymania się na tej pozycji powstańcy postanowili się poddać.

Niemcy natychmiast wpadli do środka, rozbroili powstańców i zamknęli wszystkich na piętrze. Następnie podpalili budynek i strzelali przez płonącą klatkę schodową. W płomieniach zginęli wszyscy za wyjątkiem dwóch lżej rannych. Wyskoczyli oni przez okno z pierwszego piętra do ogrodu i w panujących ciemnościach zdołali ujść cało z pogromu.

Powstańcy ci przybyli do nas w okropnym stanie. Ubrania ich były powalane ziemią, przesiąknięte były zapachem spalenizny i dymu. Od nich dowiedzieliśmy się o przebiegu tych tragicznych wypadków. Opowiadali, że Hackiewiczówna w czasie pertraktacji z Niemcami została przez nich uderzona kolbą.

Opisany wydarzenia, w łańcuchu zbrodni, dokonanych na naszym narodzie przez wroga, stanowią jeszcze jeden przejaw tego bestialstwa. Przeżycia te do głębi nami wstrząsnęły. Zginęła bohaterska „Foka”, straciliśmy sześć naszych dzielnych towarzyszek.

Tego samego wieczoru wpłynął nowy meldunek. Nakazano nam wzniesienie barykady w poprzek ul. Polnej. Rozkaz ten przyszedł od por. „Wrony”.

Cały bez mała personel punktu stanął do pracy i o godz. 2-ej barykada została zbudowana..

O 6-ej przybył do nas oddział powstańców, składający się z 20 chłopców. Przy barykadzie zaciągnięto wartę. Ranek tego dnia był piękny, a widok na Pole Mokotowskie skąpane w słońcu działał kojąco. Nadciągała jednak burza…

Nadleciały samoloty ł zaczęły nad nami krążyć, było widoczne, że Niemcy rozpoznają teren.

Około godz. 12-ej pojawił się na Polnej czołg, zatrzymał się w pobliżu cukierni Lardellego i otworzył do nas ogień. Następujące po sobie detonacje wprawiły w drżenie cały nasz dom. Jeden pocisk uderzył w bramę i zdruzgotał ją, drugi przedziurawił dach. W chwili tej zginął komendant grupy powstańczej „Chrom” (Stefan Michrowski). Odłamki wpadły do środka Została zraniona pielęgniarka -wolontariuszka Bożena i noszowa Jola.

W tej ciężkiej chwili dr B. nie stracił zimnej krwi, pielęgniarki trwały na posterunku, opatrując rannych.  Ogień nie ustawał. Cywilni, przebywający w naszym schronie opuścili teren, wojskowi wycofali się. Z uwagi na to, że znajdowaliśmy się w ogniu, dwaj żołnierze zostali odniesieni na Mokotowską, wprost do szpitala.

Na punkcie został tylko personel -sanitarny. Zdecydowaliśmy się przenieść do szpitala na Mokotowską dwie nasze ranne, które były jeszcze na Polnej.

Widok spustoszenia na naszym punkcie był straszny, wszystkie prawie szyby wypadły i wszędzie leżały stosy stłuczonego szkła. W zrujnowanej bramie, na kupie gruzu leżały przysypane pyłem zwłoki Stefana Michrowskiego; spoczywał w hełmie stalowym na głowie, w miejscu, w którym poległ.

W pobliżu płonęła cukiernia Lardellego, ludność z okolicznych domów poznikała. Dalsze nasze trwanie na odcinku opuszczonym przez wojsko i ludność- cywilną było bezcelowe. Wśród niesłabnącego ognia dr B. zarządził ewakuację.;

Bocznymi przejściami przedostaliśmy się na Lwowską. Czuliśmy się bardzo źle w roli rozbitków.

Po przybyciu na miejsce „Walentyna” zgłosiła się niezwłocznie do punktu sanitarnego na Lwowskiej. Zdziwieni byli naszym przybyciem i zupełnie niezorientowani w położeniu. Liczyli na poprawę sytuacji j u-trzymanie naszej placówki na Polnej.

„Walentyna” tego dnia jeszcze dwukrotnie przedostała się do punktu na Polnej. Zastała zupełną pustkę i niesamowite zniszczenie. Ogień trwał w dalszym ciągu.

Rankiem następnego dnia nasza ekipa z jedną pozostałą przy życiu pielęgniarką wyruszyła z powrotem na Polną. Na miejscu nie zastaliśmy nikogo. Przystąpiliśmy niezwłocznie do pochowania zwłok Stefana Michrowskiego, które znajdowały się jeszcze na miejscu. Z ukrycia wynurzał się dozorca domu i pospieszył nam z pomocą.

Doprowadziliśmy jako tako do ładu jedno z pomieszczeń na parterze, na wypadek gdyby punkt miał być znów czynny. Zapasy opatrunków i konieczne narzędzia zapakowaliśmy do skrzyń i zabezpieczyliśmy w schronie. Nie mieliśmy już nic więcej do roboty.

Po kilku godzinach zjawiła się łączniczka z rozkazem. Zostałyśmy przydzielone do szpitala polowego organizowanego przy ul. Śniadeckich. gdzie objął już funkcję dr B. Opuściłyśmy więc tym razem nieodwołalnie posterunek na Polnej.

Jadwiga Szlagowska

3. batalion pancerny “Golski”

Źródło. „Zdrowie” nr 8  (188) 1964 r

Źródło

Bożena Urbanek Pielęgniarki i sanitariuszki w Powstaniu Warszawskim w 1944r. Warszawa 1988. PWN; oraz „Zdrowie” nr 8 (188) 1964 r