Doktor Ewaryst Lehmann z Torunia w liście do redakcji pisał; „Zbliża się 30 rocznica śmierci naszego nauczyciela, wychowawcy i niedościgłego mistrza. Warto jego sylwetkę przypomnieć, szczególnie teraz, kiedy na służbę zdrowia sypią się zewsząd gromy, i to zasłużone i niezasłużone”. Potem były inne listy, telefony, wizyty – wszystkie poświęcone tej samej sprawie – przypomnienia postaci doktora Jana Zaorskiego.
Czym sobie zyskał i zaskarbił ten lekarz taki szacunek i uznanie, że po latach wciąż o nim pamiętają, i to nie tylko jego koledzy, uczniowie, ale także pacjenci? Na to pytanie odpowiedział pan Grzegorz Wapiński, emerytowany pracownik warszawskiej Elektrowni, a przed laty pacjent dr. Zaorskiego: „Po prostu był lekarzem, bardzo dobrym lekarzem, a przy tym prawdziwym człowiekiem. I to właściwie wszystko…”
Rodzina Zaorskich od wieków zrosła się z Warszawą. Tradycyjnie już swych synów kierowano na konsyliarzy, jak dawniej mówiono. To już szóste pokolenie medyków działa w tej rodzinie. I jeszcze jedna tradycja tam panuje – służba ojczyźnie. Jeden z Zaorskich był lekarzem w powstaniu styczniowym, czy można więc się dziwić, że dr Jan Zaorski, kiedy wybuchła I wojna światowa, wstąpił do Legionów, że potem walczył z hitlerowskim najeźdźcą i że ta walka nie skończyła się wraz z klęską 1939 r.?
Zaczęła się okupacja, czas eksterminacji narodu polskiego, w szczególności jego inteligencji. Likwidacja zakładów naukowych i szkół typu wyższego pozbawiała ówczesną młodzież możliwości studiów. Każdy czyn zmierzający do podniesienia naukowego poziomu naszego społeczeństwa był czynem karanym – w najlepszym wypadku więzienie i obóz koncentracyjny, nierzadko śmierć. Świadomy konsekwencji, ale i konsekwentny w oporze dr Jan Zaorski mówi swoje „nie” planom okupanta. W porozumieniu z tajnymi władzami akademickimi i młodzieżą stołeczną organizuje Wydział Lekarski Uniwersytetu Warszawskiego. Utworzona przez niego szkoła nie nosi, rzecz oczywista tej dumnej nazwy, jednakże była nim de facto. Oto co na ten temat mówi dr Krzysztof Tęczyński, jeden z absolwentów Szkoły Zaorskiego: „My wszyscy, którzy od 1939 r. marzyliśmy o studiach lekarskich, wreszcie w 1941 r. otrzymaliśmy taką szansę. Wprawdzie »zaledwie« w ramach Prywatnej Szkoły dla Sanitarnego Personelu Pomocniczego w Warszawie, bo taką oficjalną nazwę nosiła uczelnia; lecz według programu pierwszych lat Wydziału Lekarskiego. Nie muszę dodawać, że program ten był absolutnie nieznany Niemcom. Uczyli nas w tej »zawodówce« najwybitniejsi polscy profesorowie, i to nie – jak chcieli hitlerowscy – sztuki zamiatania korytarzy, mycia szkła laboratoryjnego i stawiania pijawek, ale najprawdziwszej medycyny”.
Warunki, w jakich studiowano, były niezwykle trudne. Stałe zagrożenie osobiste profesorów i studentów doprowadziło do swoistej i charakterystycznej mobilizacji, polegającej na masowym udziale w wykładach, pełnych kompletach w grupach ćwiczeniowych i w żelaznym przestrzeganiu terminów egzaminów. Młodzież, a i profesura, świadomie wyrażała w ten sposób opór przeciw okupantowi, który zakazał i karał śmiercią nawet próbę podjęcia studiów wyższych.
Spośród studentów przeważająca liczba należała do tajnych podziemnych organizacji, ale na terenie Szkoły o tym się nie mówiło, aby nie spowodować dodatkowego zagrożenia. Tylko nagłe zniknięcie kolegi lub koleżanki było szeptem komentowane – zginął w akcji, aresztowany, wywieziony do obozu koncentracyjnego lub na roboty. Nie ustrzegł się i sam Doktor. W 1943 r. hitlerowcy aresztowali go wraz z synem Andrzejem, studentem jego Szkoły. Więzieni byli w osławionej katowni na Szucha, a później na Pawiaku. Na szczęście udało się ich stamtąd wyrwać….
Powstanie Warszawskie położyło kres działalności Szkoły Zaorskiego. Ale nie zakończyło działalności jej licznych wychowanków – walczyli, a także ratowali zdrowie i życie żołnierzy oraz ludności cywilnej. Tak samo zresztą działał ich mistrz – dr Zaorski. Był chirurgiem w największym powstańczym szpitalu w podziemiach Banku PKO.
Potem przyszła wolność. Już w 1945 r. najpierw na Pradze, a potem w lewobrzeżnej Warszawie powstał ponownie Wydział Lekarski Uniwersytetu Warszawskiego. Słuchacze od Zaorskiego, ci, którzy przeżyli wojnę, wrócili na studia. Zaświadczenia wykładowców, zachowane legitymacje były wszędzie honorowane i weryfikowane, a słuchacze kierowani na odpowiedni rok studiów. Zdarzało się, że i na piąty. W ten sposób już w 1946 r. zaorszczacy otrzymywali pierwsze, prawdziwe dyplomy lekarskie. Było to udziałem wielu, a m.in. dziś już wybitnych naukowców, jak np. prof. dr Tadeusz Krzeski i jego żony Ireny. W sumie ok. 1900 lekarzy praktyków, uczonych miało pierwszy kontakt z medycyną w Prywatnej Szkole Zawodowej dla Pomocniczego Personelu Sanitarnego w Warszawie. Mijały lata. Doktor Jan Zaorski nadal uczył i leczył. Z pasją oddawał się jednemu i drugiemu. Wspomina jego syn również lekarz (dziś emerytowany dyrektor stołecznego szpitala przy ul. Banacha) dr Andrzej Zaorski:
„Może to nie wypada, może to nieskromnie tak mówić, ale On dla mnie był nie tylko ojcem – również wzorem lekarza. Widział chorego, rozumiał go, współczuł mu. – Pacjent to nie jednostka chorobowa, to żywy konkretny człowiek, oczekujący twojej pomocy – stale powtarzał. – Lekarz to nie profesja, to służba, społeczna służba….”
I może właśnie dlatego, mimo upływu 30 lat od chwili Jego śmierci (zmarł 10 marca 1956 r.), jego koledzy, uczniowie i pacjenci serdecznie gowspominają i pamiętają do dziś.
„Kurier Polski” nr 48 z 10 marca 1986 r.
Źródło: Pamiętnik Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego –
Powstanie Warszawskie i medycyna, wydanie II, Warszawa 2003 r.