W Powstaniu:

szpit.Karola i Marii - szpit.Wolski

Wanda Moenke
W SZPITALU IM. KAROLA I MARII W WARSZAWIE
Szpital im. Karola i Marii ufundowany został w 1913 r. przez Zofię Szlenkierównę ku czci jej rodziców. Pawilony szpitalne rozmieszczone ogrodzie zajmowały teren w czworoboku ulic: Leszno, Młynarska, Żytnią, Karolkową. Był to jedyny w Warszawie szpital dla dzieci, który zgodnie z życzeniem fundatorki i jednocześnie kuratorki zatrudniał tylko pielęgniarki samotne, nieposiadające własnego domu i dzieci. W momencie założenia własnej rodziny pielęgniarka nie mogła tam nadal pracować. Prawie wszystkie mieszkałyśmy na terenie szpitala. Miałyśmy zapewnione bardzo dobre warunki mieszkaniowe i utrzymanie. Dzięki odciążeniu nas od codziennych domowych obowiązków i kłopotów, mogłyśmy całkowicie poświęcić się opiece nad chorymi dziećmi. Już przed wybuchem wojny w 1939 r. szpital przygotował się na jej wypadek zgodnie z zaleceniami OPL — obrony przeciwlotniczej i prze­ciwpożarowej. Były prelekcje pouczające, jak należy się zachować w tego typu zagrożeniach. Nasze budynki to „szklane pałace”, których nie dałoby się uszczelnić. W dniu wybuchu wojny dwie spośród pielęgniarek, Helena Maziołek (kurs XIX) i ja, dostałyśmy przydział do Szpitala Przemienienia Pańskiego na Pradze (obecnie Szpital Praski, Aleja Solidarności 67). Dnia l i 2 września 1939 r. stawiłyśmy się w wymienionej placówce na dyżur. Byli już pierwsi ranni. Personel miejscowy sam opiekował się chorymi, a my stanowiłyśmy tylko rezerwę. Od 3 września, z powodu braku środków lokomocji oraz silnego ostrzału mostu Kierbedzia, zostałyśmy w naszym szpitalu na Woli. W czasie oblężenia na Szpital im. Karola i Marii oraz w jego najbliższej okolicy nie spadały bomby. Stale jednak był on narażony na silne detonacje _- trząsł się w posadach — po prostu cudem ocalał. Cały czas na oddziałach: niemowlęcym, wewnętrznym „B”, wewnętrz­nym »S” chirurgicznym, obserwacyjnym i dyfterytycznym, przebywały dzieci, przeważnie ciężko chore, wymagające stałej opieki lekarskiej i pie­lęgniarskiej. Lżej chore zostały zabrane przez rodziców do domów. W czasie oblężenia przybywały nowe, ranne, którym udzielano pomocy. Przez cały czas starałyśmy się je otoczyć możliwie najlepszą opieką. Dyżury na oddziałach pełniłyśmy zgodnie z planem. Lekarze również starali się docierać na stanowiska pracy. Kilku z nich mieszkało na terenie szpitala. Oddział gospodarczy i kuchnia zapewniały wyżywienie dzieciom i persone­lowi. Niemowlęta miały pokarm z kuchni mlecznej. Robiłyśmy wszystko co w naszej mocy, jednak warunki pracy coraz się pogarszały. Ostatecznie od 25 września, tj. od tzw. lanego poniedziałku (zmasowany nalot na Warsza­wę), zabrakło światła i wody, nieczynne były urządzenia sanitarne. W tym czasie szpital był miejscem schronienia dla naszych bliskich, których wybuch wojny zastał w mieście i nie mogli powrócić do swoich domów, a także dla tych, którzy przyszli do nas już w pierwszych dniach września z powodu zbliżającej się do Warszawy linii frontu. Za zgodą dyrekcji szpitala mieszkali oni wszyscy razem z nami w naszych pokojach. Żywieni byli bądź prowiantem z kuchni szpitalnej, bądź gotowali sobie sami jedzenie w domku portiera szpitala Michała Kakieta (ojciec Anny Kakiet słuchaczki WSP, kurs XXVIII) z rodziną. Przechodzący obok szpitala strudzeni, pojedynczy żołnierze lub ich grupy w każdym momencie mogły zatrzymać się i odpocząć na terenie ogrodu od ul. Leszno. Mogli tutaj mieć założone lub zmienione opatrunki, umyć się, dostać ciepłą strawę oraz otrzymać papierosy własnej roboty (gilzy napełnialiśmy tytoniem we własnym zakresie). Przy tych czynnościach starały się pomagać dzieci naszych bliskich. Przez cały ten czas, mimo coraz gorszych wiadomości przekazywanych z frontu przez radio, mimo że padło Westerplatte oraz wyczerpała się amunicja i zapasy żywności, a nad nami przelatywały pociski i gdzieś dalej Padały bomby, panował nastrój spokoju i powagi. Ze smutkiem przyjęliśmy wiadomość o kapitulacji Warszawy. Już wtedy zdawaliśmy sobie sprawę, że  to przegrana bitwa o stolicę, ale nie koniec walki. Dyrektorem Szpitala im. Karola i Marii był prof. Władysław Szenajch, który po wejściu Niemców wkrótce został pozbawiony tego stanowiska.

Z ramienia okupanta funkcję tę pełnił dr Zbigniew Kajkowski. Oddzia szpitalne kontynuowały pracę. Na oddziale wewnętrznym „S” Niemcy wyznaczyli dwie salki dla dzieci pochodzenia niemieckiego, które także byt leczone przez naszych polskich lekarzy.

W czasie okupacji część personelu szpitala współpracowała z AK . Na wypadek podjęcia walki zbrojnej niektórzy z nich mieli być oddelegowani na wyznaczone placówki. Reszta personelu miała pełnić obowiązki w szpitalu. Należałam do tej ostatniej grupy. Na terenie szpitala gromadzono środki opatrunkowe, lekarstwa i żywność.

Brałam udział w szkoleniu młodzieży z AK, uczyłam pielęgnowania ciężko chorych, niesienia pomocy rannym, robienia drobnych, ale koniecznych zabiegów pielęgniarskich, jak słanie łóżek, bandażowanie, mycie itp.  Szkolenia te odbywały się w domach prywatnych, w różnych punktach l miasta.

W czasie Powstania Warszawskiego Szpital im. Karola i Marii stanowił; siedzibę Szefostwa Sanitariatu Kedywu. Mieli u nas miejsce postoju dr Skiba l (Cyprian Sadowski) i pani Stasia (phm Stanisława Kwaskowska). Szpitali pełnił funkcję szpitala powstańczego. Oddziały: chirurgiczny i wewnętrzny  „B”, usytuowane od strony ul. Leszno, przeznaczono dla rannych. Pozostałe; na leczeniu w szpitalu dzieci zgromadzono na oddziale wewnętrznym „S”, usytuowanym od strony ul. Żytniej, gdzie pełniłam funkcję pielęgniarki i oddziałowej.

Wkrótce po wybuchu Powstania zaczęli napływać ranni. Pielęgniarki zamieszkałe na terenie szpitala oddały swoje własne łóżka dla chorych dorosłych. Powstańcy dostarczyli zdobytą w magazynach na ul. Stawki bieliznę osobistą męską, pościelową, koce, materace oraz łóżka. Sale, a nawet korytarze, stopniowo zapełniały się rannymi powstańcami. Lekarze miejscowi Tadeusz Hroboni, Władysław Barcikowski, Aleksandra Kurowska, Marian Rogalski operowali bez przerwy dzień i noc na dwóch stołach operacyjnych przy pomocy instrumentariuszek Joanny Kilpert i Marii Gtochowskiej — absolwentek kursu XXVII WSP. Na pomoc chirurgom przybył ze Szpitala Wolskiego (obecnie Instytut Gruźlicy i Chorób Płuc przy ul. Płockiej 26) dr Włodzimierz Kmicikiewicz.

Chorzy otoczeni byli wielką troską przez pielęgniarki Szpitala, personel  fizyczny i harcerki-sanitariuszki z WSK, pełniące dyżury non stop. Oprócz powstańców przybywali ranni cywilni i kilku żołnierzy niemieckich. Chorzy  czekając w kolejce na operację i zabiegi broczyli krwią. Chciałoby się udzielić wszystkim jak najszybszej pomocy, ale nie miałyśmy ku temu warunków. Było to dla nas wielką tragedią.

Dnia 5 sierpnia od godzin rannych nastąpiło silne bombardowanie i samolotów. Niemcy podpalili Szpital św. Łazarza (obecnie Stołeczny Szpi­tal Dermatologiczny, ul. Leszno 15), znajdujący się po drugiej stronie Leszna, naprzeciw naszego szpitala. Słychać było stamtąd jęki i krzyki mordowanego personelu i chorych.

6 sierpnia — silny ostrzał, poleciały szyby i ramy okienne. Dzieci bardzo się bały. Skupiłyśmy się wokół nich i zachęcały do wspólnej modli­twy, aby odwrócić ich uwagę od otaczającej nas grozy. Wyczerpały się nagromadzone uprzednio suchary i cukier kostkowy. Nie miałyśmy możli­wości przedostania się na teren budynku gospodarczego, usytuowanego pośrodku posesji. Dziecko 4-letnie po ciężkim zapaleniu opłucnej, niejadek, wołało: „Ja chcę chleba z marmoladką!” — serce się krajało, gdy to słysza­łyśmy, a nie wiedziałyśmy, kiedy zdobędziemy coś do jedzenia. Byłyśmy bezradne i bezsilne. Tego dnia rano na oddział chirurgiczny wkroczyło kilku gestapowców. Leżący żołnierze niemieccy powiedzieli im, że są dobrze traktowani — zgodnie z zasadami etyki lekarskiej. Później na teren i do budynków zajętych przez rannych wpadli kałmucy. Biegali po salach i ko­rytarzach krzycząc „Ubit bandytów!”. Strzelali, wrzucali przez okna granaty. Słychać było jęki i krzyki rannych. Gwałcili napotkane kobiety. Zdzierali z rąk obrączki, pierścionki, zegarki. Niemcy podpalili szpital. Padł rozkaz „Alles raus!”. Wychodził kto mógł, innych wynoszono. Większość leżących rannych została na salach. Los ich był dla nas wiadomy — zostali zamordo­wani. Wychodzący z oddziału chirurgicznego w ubraniu szpitalnym ranni zostali przez oficera niemieckiego podzieleni przed budynkiem na dwie grupy. Większość rannych pod konwojem żołnierzy została w ogródku szpi­talnym — tych prawdopodobnie również rozstrzelano.

Drugą grupę rannych oraz lekarzy, pielęgniarki i sanitariuszki popędzo­no ul. Leszno w kierunku ul. Młynarskiej. Po obu stronach ulicy paliły się domy, a płonące głownie spadały na ulicę. Dym szczypał w oczy i dławił w gardle. Pochód został zatrzymany na rogu ulic Leszno i Młynarskiej przy figurce Matki Boskiej (obecnie nie ma jej już w tym miejscu). Oficer niemiecki kazał wystąpić dyrektorowi szpitala — dał minutę do namysłu, dyrektora nie było wśród nas. Wystąpił dr Włodzimierz Kmicikiewicz, major AK. Własowiec strzelił z karabinu w tył głowy i doktor padł martwy, dalszą egzekucję wstrzymał, na prośbę rannego żołnierza niemieckiego będącego w grupie osób ewakuowanych, przybyły na motocyklu wyższy rangą oficer niemiecki i skierował wszystkich do Szpitala Wolskiego ul. Płocką 26.

W grupie tej z pracowników naszego szpitala byli: lekarze — Władysław Barcikowski, Tadeusz Hroboni, Aleksandra Kurowska, Marian Rogalski, pielęgniarki — Franciszka Bronicka, Henryka Fudałówna — absolwentki kursu XXXV WSP, Helena Oziębło (kurs XXXIV), Marta Rządkowska,   Zofia Siekielska, Zofia Toporska, Sławomira Żebrowska, pracownica administracji — Maria Gawłowska, pracownice  fizyczne — Jadwiga Dobrowolska, Anastazja Kisła, Zofia Roman, Konstancja Zareka. Poza wymienionymi pracownikami szpitala byli jeszcze lekarze, studenci medycyny oraz inne  osoby, które po wybuchu Powstania czynnie włączyły się do pracy.

Gdy na oddziale chirurgicznym Szpitala im. Karola i Marii zaczęli ; grasować kałmucy, niektórym koleżankom udało się przenieść na oddział „S”. Budynek nasz przechodził z rąk do rąk. Raz pojawiali się nasi Powstańcy, to znowu Niemcy, którzy grozili nam, że jak tylko będziemy mieli kontakt z Powstańcami, to nas rozstrzelają. W czasie strzelaniny została ranna, a następnie dobita pielęgniarka Michalina Stobierska. Zginęła także w ten sposób pielęgniarka Janina Sidorowska oraz nasz pracownik Stanisław Stępień.

6 sierpnia przed południem wraz z dziećmi opuściłyśmy budynek od­działu „S”. Nie stanowiłyśmy już zwartej grupy. Część przeszła na teren sąsiedniego ogrodu mieszczącego się od strony ul. Karolkowej, a część schroniła się między ruinami sąsiedniego budynku położonego po drugiej stronie szpitala. Trudno nam było znaleźć bezpieczne miejsce. W ruinach z grupą pielęgniarek i dzieci byli dr Jan Bogdanowicz i dr Irena Gacówna. Rano 7 sierpnia Niemcy wygarnęli nas stamtąd. Przeszliśmy wszyscy do Szpitala Wolskiego na ul. Płocką 26, który w dniu 5 sierpnia przeżył roz­strzelanie wielu swoich pracowników i chorych.

Z grupą dzieci do Szpitala Wolskiego przeszły pielęgniarki: Helena Chanecka (kurs XIX), Helena Maziołek (kurs XIX), Nelli Andruszkiewicz (kurs XXXV), Maria Matuszewska (kurs XXXVIII), Zofia Kalińska (kurs XXXVII), Wanda Moenke (kurs XXIV) wszystkie z WSP. Tutaj połączyli­śmy się z wcześniej przybyłymi naszymi lekarzami, koleżankami i ocalałymi rannymi Powstańcami. Personel nasz wzmocnił zdziesiątkowany personel Szpitala Wolskiego.

Na terenie ogrodu szpitalnego pozostała pielęgniarka Wanda Dąbrowska (kurs XXIII) wraz z kilkorgiem dzieci i niemowlętami. Płaczące „pisklęta” poiła sokiem z zielonych pomidorów. Niemcy wkrótce ją odnaleźli i wypędzili. Znalazła się także w szpitalu na Płockiej.

Po kilku dniach żołnierz niemiecki przyniósł nam z ogrodu niemowlę i powiedział, że są tam jeszcze dzieci. Wybrałyśmy się po nie. Wśród zabitych jedno niemowlę żyło. Żadnego z tych dwojga niemowląt nie udało się jednak uratować, mimo największych starań i najlepszej opieki, jaką można było im w tym czasie zapewnić.

Pełniący obowiązki dyrektora Szpitala Wolskiego dr Zbigniew Woźniewski i nasz dr Jan Bogdanowicz powołali mnie na przełożoną pie­lęgniarek. Poza pracą związaną ze swoją funkcją zajmowałam się stroną gospodarczą. Zdobywałyśmy pożywienie dla chorych, ratowałyśmy wielu ludzi z pobliskich domów, spośród spędzonych do kościoła św. Wojciecha na Woli i przygodnie spotkanych na sąsiednich polach. Mogłyśmy tego dokonać dzięki przebieraniu ich w zapasowe białe fartuchy i zabieraniu ze sobą do szpitala. Wszystko to robiłyśmy pod niezbyt czujnym okiem eskor­tującego nas żołnierza niemieckiego — Schultza.

Organizowałam również przyjmowanie zgłaszających się rozbitków oraz personelu i chorych wypędzonych z innych szpitali, mieszczących się na terenach zajmowanych przez Niemców innych dzielnic miasta. Udało się nam zatrzymać na Płockiej naszego doc. Wiktora Degę z rodziną, który od tej pory dzielił dalsze losy Szpitala im. Karola i Marii. Praca przebiegała w bardzo trudnych warunkach. Brak było światła, gazu, należało oszczędnie używać wody studziennej.

W czasie walk i po ich ustaniu dokonałyśmy wielu wypadów na teren Szpitala im. Karola i Marii. Zbierałyśmy ocalały sprzęt z myślą o zorgani­zowaniu szpitala na innym terenie.

Dnia 20 października 1944 r. Szpital im. Karola i Marii został ewakuo­wany pociągiem towarowym do Włodzimierzowa koło Piotrkowa Trybunal­skiego. Pojechali tam, poza wymienionymi już pracownikami Szpitala, również farmaceuta mgr Zdzisław Głód oraz inne osoby, które podjęły u nas Pracę i dla których Szpital stanowił ochronę przed represjami okupanta. Nieco później dojechali do nas jeszcze inni dawni pracownicy, w tym: dr Jadwiga Fruhaufowa, pielęgniarki — Zofia Raczyńska, Joanna Kilpert, Natalia Żeromska oraz pracownica fizyczna — Eugenia Repetowicz.

Szpital zajął opuszczony budynek położony w lesie, który prawdopo­dobnie był kiedyś domem letniskowym dla dzieci żydowskich. Wymagało nakładu pracy, aby przystosować budynek do naszych potrzeb.

Wszyscy pracownicy czynnie się do tego  włączyli. Przy prowadzeniu szpitala bardzo pomagała mi Zofia Bogdanowiczowa — żona dr. J| Bogdanowicza, pełniącego obowiązki dyrektora Szpitala. Leczono tu wiezione z Warszawy dzieci, rannych Powstańców oraz okoliczną ludni i partyzantów.

Dnia 20 października 1945 r. wymieniona placówka została zlikwidowana. Personel powrócił do Warszawy i podjął pracę w Domu Matki i i Dziecka na Bielanach przy ul. Przybyszewskiego 13.Przywieziono do Warszawy skromne, uratowane od zniszczenia i grabieży wyposażenie szpitalne.

Szpital im. Karola i Marii nie powrócił już na dawny teren. Budynki szpitalne były częściowo zniszczone. Ocalał tylko oddział wewnętrzny „Si przylegający do niego niemowlęcy. Obecnie w tym budynku przy ul. Żytniej 39 mieści się protetyka stomatologiczna dla dzielnicy Wola. Pozostałe budynki szpitala zostały rozebrane, a na ich miejscu wybudowano bloki mieszkalne.

Taki był koniec ufundowanego przez Zofię Szlenkierównę szpitala dziecięcego z prawdziwego zdarzenia, szpitala, w którym dobro chorego dziecka zawsze stawiano na pierwszym planie.                                                      J

W 1947 r. Szpital im. Karola i Marii wznowił działalność w dawnym; budynku Ubezpieczalni Społecznej przy ul. Działdowskiej 1. Budynek został przerobiony i przystosowany przez Zarząd Miasta Warszawy do potrzeb szpitala i wyposażony przez „Don Suisse” — Szwajcarską Organizacje Społeczną. Gmach znajduje się w ruchliwym punkcie miasta i jest pozba­wiony nawet skrawka zieleni. Na klatce schodowej wisi biało-szara marmu­rowa tablica upamiętniająca Szpital im. Karola i Marii oraz jego fundatorkę. Do nowo utworzonego szpitala powróciły tylko nieliczne pielęgniarki, które pracowały przedtem w Szpitalu im. Karola i Marii. Były to: Józefa Jurkowska — przełożona, Zofia Raczyńska, Zofia Siekielska, Kazimiera Gierałtowska, Joanna Kilpert, Marta Rządkowska, Józefa Szeferówna, Józefa Łyczakowska, Aleksandra Kostrzewska (absolwentka WSP), Natalia Żeromska. Z dawnych lekarzy powrócili: prof. Władysław Szenajch oraz dr. Jan Bogdanowicz, dr Jadwiga Fruhaufowa, dr Zofia Lejmbach, dr Tadeusz Hroboni; z personelu administracyjnego: Julia Dodajewska, Małgorzata Kakiet, Maria Car, a z personelu fizycznego: Jadwiga Dobrowolska, Eugeniusz Repetowicz, Konstancja Zareka, Anastazja Kisła, Aniela Otolińska, Józefa Karwacka, Aleksandra Rajkowska, Anna Chełmińska, Jan Lewandowski,  Andrzej Kaiet, Feliks Soczewka.

Obecnie szpital zmienił swoją nazwę. Nad jego drzwiami wejściowymi wisi tablica „Państwowy Szpital Kliniczny Nr 3 im. prof. dr. Władysława Szenajcha”. Już nie wszyscy z obecnego pokolenia lekarzy wiedzą, że jest to dawny Szpital im. Karola i Marii. Za kilka lat pamięć o naszym Szpitalu może zaginąć, gdyż tylko nieliczni znajdą chwilę na przeczytanie tekstu pamiątkowej tablicy.

Przy ul. Leszno, na skraju dawnego terenu Szpitala im. Karola i Marii, stoi pomnik upamiętniający męczeńską śmierć stu Polaków rozstrzelanych w dniu 6 sierpnia 1944 r. po zdobyciu przez Niemców naszego Szpitala. Pomnik ten w obecnej postaci został postawiony w 1968 r. w czynie społe­cznym przez Koło Kamieniarzy Stronnictwa Demokratycznego. Jest on usytuowany między dużymi blokami mieszkalnymi. Pomnikiem tym opie­kują się dzieci z pobliskiej Szkoły Podstawowej Nr 166, mieszczącej się przy ul. Żytniej 38/40.

Wydaje mi się, że mało kto przechodząc tamtędy przeczyta dokładnie ten napis, ponieważ podobnych tablic i podobnych miejsc egzekucji jest wiele w Warszawie. W związku z tym nie dociera informacja, zwłaszcza do ludzi młodych, że kiedyś był to teren pionierskiego i bardzo nowoczesnego jak na tamte czasy szpitala fundacji prywatnej, przekazanego Warszawie na potrzeby lecznictwa dziecięcego.

Z pożogi wojennej ocalał i nie został rozebrany po zakończeniu działań wojennych pawilon, w którym mieściły się oddział wewnętrzny „S” i od­dział niemowlęcy. Charakter budynku pozwala wyobrazić sobie, jaki to był Szpital.

Na ścianie tego budynku, przy drzwiach wejściowych od strony ul. Żytniej, w maju 1989 r. wmurowano czarną, granitową tablicę ku czci Fundatorki Szpitala i jej współpracowników, lekarzy, pielęgniarek i chorych pomordowanych w dniach Powstania Warszawskiego. Nie wiem, czy tablica ta będzie często odczytywana przez ludzi przychodzących do tego gmachu lub przechodzących ul. Żytnią, ale wiem, że tym, którzy ją odczytają, zwróci uwagę, że nawet najszlachetniejsze dzieła ludzkie trwają nieraz tak krótko.

Źródło

Pochylone nad człowiekiem t.2 wyd. Stowarzyszenie Redaktorów, Warszawa 1993