W Powstaniu:
Zakład Położniczo - Ginekologiczny przy ul. Karowej,
MOJE PRZEŻYCIA ZWIĄZANE Z POWSTANIEM WARSZAWSKIM
Wiedząc na co się zanosi w dniu 1 sierpnia 1944 roku – zabrałem swoją walizeczkę po spakowaniu do niej większej ilości lekarstw niż zwykle i udałem się na ,,dyżur” wraz z moją żoną Aleksandrą, z domu Rzewuską. Zamieszkiwaliśmy wówczas przy ul. Filtrowej. Pojechaliśmy tramwajem do Zakładu Położniczego im. ks. Anny Mazowieckiej przy ul. Karowej. Zaniosłem walizeczkę na górę i wyszedłem z żoną nad Wisłę. Spoglądaliśmy w stronę Pragi i wypatrywaliśmy stamtąd jakichś objawów spodziewanej ucieczki Niemców.
Nagle w niewielkiej odległości od nas rozległy się gwałtowne serie wystrzałów. Pierwsze, jakie w tym dniu słyszałem. Pobiegliśmy z powrotem do szpitala. Tam parę pocisków wpadło aż na drugie piętro, gdzie była nasza dyżurka. Od tego czasu strzelanina już nie ustawała. Odgłosy wystrzałów dochodziły z różnych stron miasta. Wybuchło powstanie.
Kliniką kierowała w czasie Powstania dr med. Maria Szadkowska i to nader wprawnie. Oprócz dr Marii Szadkowskiej w szpitalu naszym było jeszcze dwóch lekarzy: Budzyński i Kuczyński.
Część naszych pacjentek znieśliśmy do suteren. Tam też schodziliśmy na posiłki ‑ przeważnie kasza.
Miałem możność asystowania przy niektórych operacjiach.
Obok naszej kliniki znajdowała się zajęta przez powstańców elektrownia. Po drugiej stronie kliniki (od mostu Kierbedzia) stała „Kasztelanka”, zabytkowy, niewielki budyneczek. Pewnego dnia w ponurym nastroju przypatrywaliśmy się, jak płonął. Łuna pożaru „Kasztelanki” rozświetlała wnętrze sali szpitalnej. Pacjentki na łóżkach i my pod ścianą, stojąc z boku okna, wsłuchiwaliśmy się w przeraźliwe jęki ginących, przechodzące w wycie. Rozlegały się wystrzały.
Odbywały się normalnym trybem porody i zabiegi operacyjne – z cięciem cesarskim włącznie, wykonywanym przez dr Marię Szadkowską.
Z elektrowni przedostało się do nas paru poważniej rannych w celu zrobienia im opatrunków.
Mając dość czasu, zabrałem się do przeglądania biblioteki szpitalnej. Przeczytałem kilka książek, aby nie myśleć zbyt wiele o tym, co się dzieje dookoła. Mogliśmy bowiem na to tylko patrzeć z naszych okien. Widać stąd było, jak np. sanitariusze-powstańcy czołgali się ulicą Dobrą, aby zabrać stamtąd rannego żołnierza.
Rozmyślania nasze przerywało przeraźliwe wycie ,,krów”, zwanych inaczej ,,szafami”. Widzieliśmy naszą flagę na drapaczu przy Placu Napoleona (dziś Plac Powstańców) i pożar tego gmachu, i wiele innych pożarów dookoła, bliżej i dalej. Śledziliśmy bomby odrywające się od samolotów i spadające na Stare Miasto…
Pewnej nocy usłyszeliśmy nasilony ogień artylerii przeciwlotniczej. Gdy ustał, rozległ się dobrze słyszalny rechot zadowolenia Niemców, bo samolot – niosący pomoc powstańcom – został zestrzelony.
Pod którą ścianą?
W dniu 23 sierpnia nad wieczorem Niemcy kazali wszystkim bez wyjątku mężczyznom, przebywającym na terenie kliniki, zebrać się na dziedzińcu. Wyszliśmy tak jak staliśmy: my w białych fartuchach, inni w ubraniach, paru kuśtykających – dość spora gromadka. Nikt nie wiedział, dokąd nas poprowadzą. Gdy wychodziliśmy z bramy, odwróciłem się, aby ostatni raz spojrzeć na żonę – stała w oknie zapłakana. Jakaś kobieta ją pocieszała.
Szliśmy w milczeniu i spoglądaliśmy po sobie, starając się zgadnąć, pod którą ścianą nas ustawią, aby rozstrzelać, ale kończyła się ulica Bednarska i nic – jeszcze żyliśmy. Zaprowadzili nas na Plac Piłsudskiego (Plac Zwycięstwa) i weszliśmy na jakieś podwórko, znajdujące się na tyłach gmachu Opery. Jakiś Niemiec powiedział nam, że pozostaniemy tu do jutra. Kręcił się parę dni przedtem na terenie kliniki i poznał nas. Pozwolił nam, lekarzom, wejść do jakiegoś kantorka, gdzie drzemaliśmy ułożeni w poprzek łóżka.
Grób Nieznanego Żołnierza
Na drugi dzień rano Niemcy pozwolili nam wrócić na Karową, abyśmy mogli zabrać nasze marynarki. Poszliśmy w tym samym szyku. Kobiety płakały z radości, gdy nas zobaczyły żywych. Włożyliśmy marynarki i pozabieraliśmy z sobą paczuszki lub walizeczki. Miałem dwie niewielkie paczki z lekarstwami. Każdy z lekarzy był wyposażony podobnie. Oprócz tego trochę żywności.
Znowu nas ustawiono i tą samą drogą odprowadzono na to samo miejsce – za Operą. Byli tam już zgromadzeni inni mężczyźni i kobiety. Poczuliśmy się trochę raźniej. Jakież było nasze zdziwienie i radość, gdy po paru godzinach nadeszły niektóre nasze kobiety z pielęgniarkami, wśród nich – moja żona.
Ustawiono nas razem i pod eskortą szliśmy w kierunku Grobu Nieznanego Żołnierza. W okolicach ulicy Bielańskiej rozległa się dość gęsta strzelanina. Koło Grobu zatrzymaliśmy się. Eskortujący nas Niemcy wskazali nam drogę przez Ogród Saski i uśmiechając się powiedzieli, że po przejściu Ogrodu inni żołnierze poprowadzą nas dalej. Musieliśmy przejść po samej płycie Grobu, gdyż nie było innego przejścia.
W Ogrodzie Saskim – głębokie koleiny po przejeździe czołgów; tu i ówdzie rozwalona figura kamienna. Ledwie znaleźliśmy się w połowie parku, wyskoczyła od strony ulicy Królewskiej zgraja własowców, na których tyle się napatrzyłem w Ujazdowie. Z rewolwerami w rękach zatrzymali nas. Oczyścili nas nie tylko z zegarków i pierścionków, ale kazali otwierać walizeczki i tłumoczki, zabierając co wartościowsze rzeczy. Jakaś kobieta, która nie chciała czegoś oddać, dostała po twarzy. Prawdziwe hieny. Gdy zobaczyli, że nie ma nic więcej do zabrania, puścili nas w dalszą drogę. Już przedtem wielu z nich miało po parę zegarków na obu przedramionach.
Kiedy mijaliśmy Hale Mirowskie, przejeżdżała obok nas kolumna czołgów i dział oraz przechodzili nieliczni Niemcy. Z ostrożności my, mężczyźni, szliśmy po bokach naszej szpitalnej gromady, a kobiety były w jej środku.
Kościół na Woli
Szliśmy wolno i długo ulicą Wolską. Po obu stronach – ruiny, wypalone domy, a w głębi poprzecznie biegnących ulic barykady. Dotarliśmy wreszcie do kościoła na Woli. Tam, na dziedzińcu przed kościołem, Niemcy odłączyli mężczyzn od kobiet. Kazali nam się ustawić w szereg i każdego dokładnie legitymowali. Wreszcie kazali nam się zebrać z tyłu obok kościoła. Mieliśmy wyruszyć na rozbiórkę barykad. Nasze kobiety, a zwłaszcza pielęgniarki, wyprosiły jednak, żeby nas, lekarzy, zwolniono od tej pracy, abyśmy mogli zaopiekować się chorymi.
Kościół wolski – ileż bezeceństwa i podłości widziały jego mury. Ile nasłuchałem się w jego wnętrzu o gwałceniu kobiet, bezczeszczeniu i innych potwornych scenach, które tu się odbywały. Na cegłach gotyckich murów – nazwiska niektórych z tych, co przez to miejsce przeszli. Wypisane ołówkiem, kawałkiem kredy lub wyskrobane jakimś ostrym przedmiotem. Aby ci, co przyjdą, wiedzieli, że ich bracia, córki, synowie – żyją. Na szczęście nasza grupa nie została tu do następnego dnia.
Zgromadzono nas znowu i ruszyliśmy w stronę Dworca Zachodniego. Jadąc elektryczną kolejką dojazdową doznałem jak gdyby zdziwienia, że nie słychać już huku ciągłych wystrzałów, który nie odstępował nas w Warszawie w dzień i w nocy, bez przerwy. Po drodze na przystankach ludzie podawali nam pomidory i nieco żywności.
W Pruszkowie
Wieczorem dojechaliśmy do Pruszkowa. Znaleźliśmy się w jednej z dużych hal warsztatowych, zamienionych teraz na obozowe pomieszczenia. Jedna z pielęgniarek zatrudnionych w obozie pomogła nam w staraniach o przeniesienie do hali 4. Musiałem w związku z tym na chwilę odejść, zostawiając pod czyjąś opieką jedną z części mego skromnego bagażu. Gdy wróciłem, stwierdziłem, że moja paczuszka z lekami przepadła. Całe szczęście, że drugą miałem w walizeczce przy sobie, bardzo się później przydała.
Na drugi dzień rano zostaliśmy przyjęci do pracy w obozie. Otrzymaliśmy przepustki upoważniające do poruszania się na obszarze obozu. Na rozległym terenie warsztatów kolejowych znajdowało się kilka olbrzymich murowanych hal. W hali drugiej było ambulatorium. Robiliśmy tam opatrunki. Obok ambulatorium urzędował lekarz niemiecki, dr König, młody człowiek, nawet dość wyrozumiały. Zatwierdzał on nasze rozpoznania lekarskie, pisane w celu zwolnienia od wyjazdu do Niemiec. Tacy chorzy trafiali później do hali 4, skąd byli wywożeni na teren Generalnego Gubernatorstwa. Podpis Königa na takiej kartce miał znaczenie w obozie. Pomyślałem sobie jednak, że posiadacze takich kartek niewiele zyskają, okazując poza jego obrębem świstek papieru, zapisany ręcznym pismem. Dlatego też, o ile czas na to pozwalał, zawsze udawałem się z podpisanymi przez Königa kartkami do budynku administracji w celu zaopatrzenia zaświadczeń o chorobie w pieczęć okrągłą (,,z gapą”). Był na niej napis: ,,Dulag” (skrót słowa „Durchgangslager 121” – obóz przejściowy). Urzędnik niemiecki, który stemplował zaświadczenia, nie sprzeciwiał się tym częstym moim odwiedzinom. Wysoki, chudy, siwawy, był dość znośny.
Zdarzały się i nagłe ,,zachorowania”, na przykład na hali 1. Umawialiśmy się z jakąś pielęgniarką, ta pouczała chłopaka, jak ma nagle zachorować i które miejsce ma go boleć. Przychodziłem i mówiłem, że ,,ślepa kiszka”. Szybko nadchodzili noszowi, zanosili ,,chorego” z moją kartką (zawierającą rozpoznanie – po łacinie) do Königa. Ten macał brzuch i podpisywał. Za murami obozu ,,atak ślepej kiszki” mijał i pacjent schodził z noszy. Wszystkie ,,choroby” nie mogły być jednakie. Bywały więc i ostre zapalenia uszu, i gruźlica, i ciąża, i jakieś jeszcze inne. Wielu miało jakieś dawniejsze świadectwa chorobowe: wrzód żołądka lub dwunastnicy, astma, gruźlica itp. To bardzo pomagało, zwłaszcza w późniejszym okresie, kiedy Niemcy zaostrzyli kontrolę.
Szczególnie przygnębiające wrażenie robili chorzy w hali 2, z rozległymi oparzeniami skóry od pocisków zapalających i pożarów. Jakże mi się przydał mój dilaudid w tabletkach. Choć trochę można było ulżyć cierpieniom tych biedaków. Początkowo sypialiśmy w hali 4, na piętrze (z boku). Na matach słomianych na podłodze albo na stole, oczywiście bez posłania. Oblazły nas wszy. Walczyliśmy z nimi, ale co rusz – mimo naszego prania (w zimnej wodzie) – znajdowaliśmy nowe wszy w naszej bieliźnie. Pozbyliśmy się ich dopiero wtedy, gdy udało nam się zamieszkać poza obozem. Mianowicie dzięki poparciu naszego kolegi, Tadeusza Zielińskiego z Pruszkowa, późniejszego profesora AM w Gdańsku, otrzymaliśmy pokój przy ul. Klonowej 38, u p. Oraczowej, miłej i uczynnej kobiety. Zajmowaliśmy go od 8 września.
Wśród przybywających do obozu wypatrywaliśmy naszych znajomych. Zjawiali się. Zjawił się też i ,,Szpital Ujazdowski” z profesorem Kucharskim. Profesor ulokował się ze szpitalem w Milanówku. Przywędrował i dr Lityński. Był tam i dr Kacprzak. Ucieszył się, gdy mu pomogliśmy wydostać się z obozu. Przez obóz przechodziło również wiele powstańców. Żołnierze i oficerowie; wśród tych ostatnich wielu młodych chłopców.
Część lżej rannych powstańców była zgrupowana w jednej z hal, której Niemcy szczególnie pilnowali. Dr O., który też był w obozie, polecił mi, abym jednego z nich koniecznie stamtąd wyprowadził. Wykombinowałem dla niego jakieś zaświadczenie oraz fartuch i ubranego w biały fartuch wyprowadziłem pod nosem wartowników; myśleli, że jest lekarzem jak ja. Przechodząc koło nich i oddalając się ,,czułem” między łopatkami na plecach, gdzie uderzy pocisk, jeśli się zorientują. Ale udało się.
Trzeba tu dodać, że w hali 2 obozu pracowała Kazimiera Drescherowa jako tłumaczka dr. Königa. Znała ona doskonale język niemiecki i przyczyniała się do uratowania wielu osób trafiających do obozu. Była ona żoną dr. Edwarda Dreschera, późniejszego profesora Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie. Moja żona, Marysia, odwiedzała ją w Szczecinie. Wspominały nasze przeżycia obozowe.
Gdy po upadku powstania palono Warszawę, jeden z aptekarzy – uzyskawszy zgodę Niemców – zaczął gromadzić w obozie leki pochodzące z warszawskich aptek. Brał do pomocy niektórych pracowników obozu. Ci, którzy tam jeździli, bardzo chwalili sobie te wyprawy, bo przy okazji przywozili coś i dla siebie. Zaproponowali i mnie udział w takiej wyprawie. Pojechałem – razem z Rutkowskim, Maćkiem Weberem i innymi. Wynosiliśmy w koszach leki z magazynów ,,Motora” i Gołembiewskiego. W wolnych chwilach udawaliśmy się na ,,szaber” zwiedzając sąsiednie opuszczone domy i piwnice. Znalazłem jakąś wspaniałą lornetkę i oglądałem przez nią ruiny. Przywiozłem też książki: wspaniałą wielotomową, oprawną ,,Geografię Powszechną” wydawnictwa Trzaski, Everta i Michalskiego, ,,Encyklopedię” Arcta i parę innych. Lornetki nawet nie dowiozłem do Pruszkowa. Dałem ją komuś do potrzymania, gdy szedłem, aby przytaszczyć do samochodu kolejne kosze i moje książki, i już jej więcej nie zobaczyłem. Z tego wszystkiego zostało mi jedynie trochę przywiezionych wówczas lekarstw.
Na terenie obozu pruszkowskiego byli zgrupowani również i ,,zawodowi szabrownicy”, mężczyźni, których wożono do Warszawy, aby wybierali z domów – przed podpaleniem – cenniejsze rzeczy. Ładowali je dla Niemców. Dobytek ten wędrował do Rzeszy. Od tych to mężczyzn udało mi się kupić dwa płaszcze z futrzanym podbiciem – jeden dla żony, a drugi dla mnie – oraz kołdrę.
Tropieni tułacze
Zaczęły się w Pruszkowie i okolicy łapanki warszawiaków. Jedna z większych przeprowadzona została 12 października. Powtarzały się później niemal codziennie i trzeba było mieć się na baczności. Moja czapka ,,tramwajarska”, która dawniej mogła pomóc na wypadek dostania się w matnię, teraz z daleka wskazywałaby ofiarę do złapania. Musiałem więc rozstać się z nią.
Któregoś dnia patrole niemieckie dokonywały w Pruszkowie kontroli mieszkań w celu wyłowienia mieszkańców Warszawy. Pani Oraczowa zamknęła nas wówczas w pustym pokoju, na drzwiach którego był napis w języku niemieckim, że pomieszczenie to jest zarezerwowane przez władze miejskie. Siedząc tam i słysząc dobijanie się Niemców do drzwi tego pokoju – czuliśmy się jak mysz pod miotłą, ale w końcu odeszli.
Patrząc na płonącą i zrujnowaną stolicę, wielu z nas zastanawiało się, czy będzie tam po co wracać. Niektórzy sądzili, że usuwanie olbrzymich mas gruzu będzie tak trudne i kosztowne, że się po prostu nie opłaci, że lepiej będzie zacząć od nowa budować w innym miejscu. Dyskutowaliśmy nad tym z architektami i budowniczymi, którzy trafiali się w obozie. Ci jednak dowodzili, że rzeczą bardzo cenną, której Niemcy nie potrafią zniszczyć, jest kanalizacja i dlatego trzeba będzie podnosić miasto z gruzów na dawnym miejscu. Tym się nawzajem pocieszaliśmy.
Życiorys:
Tadeusz Marcinkowski, urodzony 16 października 1917 w Wilnie. Rodzice: Stanisław i Rozalia z domu Miakisz. Świadectwo dojrzałości uzyskał w Państwowym Gimnazjum im. Piotra Skargi w Szamotułach. Studia: Wydział Lekarski Uniwersytetu Poznańskiego 1936–1939, następnie tajny Uniwersytet Ziem Zachodnich, Warszawa 1941–1944 i ponownie Uniwersytet Poznański 1945, Wydział Matematyczno-Przyrodniczy Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 1952; doktor medycyny. 1949, docent 1964, profesor nadzwyczajny 1979, profesor zwyczajny 1988.
Ochotnik – sanitariusz Szpitala Polowego w Giżycach w kampanii wrześniowej 1939; sanitariusz, następnie lekarz-asystent Oddziału Chorób Wewnętrznych Szpitala Ujazdowskiego, Warszawa 1941–1944; udział w tajnym nauczaniu studentów medycyny Uniwersytetu Ziem Zachodnich i Uniwersytetu Warszawskiego 1941–1944; udział w konspiracji, żołnierz AK 1942–1944, m.in. lekarz-oficer (pseudonim „Dobrosław”) do specjalnych poruczeń szefa sanitarnego Kierownictwa Dywersji („Kedyw”) AK Cypriana Sadowskiego „Skiby” 1942–1944. W Powstaniu Warszawskim 1944 udzielanie pomocy lekarskiej powstańcom w Zakładzie Położniczo-Ginekologicznym przy ul. Karowej; następnie lekarz obozu przejściowego w Pruszkowie do listopada 1944. Lekarz rejonowy Ubezpieczalni Społecznej, Poznań 1945; lekarz batalionu podczas okresowej służby wojskowej 1945–1946; lekarz rejonowy Ubezpieczalni Społecznej w Inowrocławiu i Bydgoszczy oraz kierownik Ośrodka Zdrowia w Pakości 1946-1947; ordynator Państwowego Sanatorium Przeciwgruźliczego dla Dzieci, Andrychów 1947–1949, Jaworze 1949–1951; lekarz Ambulatorium Kopalni „Silesia”, Czechowice-Dziedzice 1951; ordynator Oddziału Płucnego dla Dzieci Szpitala Wojewódzkiego i kierownik Poradni Przeciwgruźliczej dla Dzieci MRN, Zielona Góra 1951–1953; Akademia Medyczna Poznań: starszy asystent, adiunkt 1953–1964, docent 1964–1974 Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej; Pomorska Akademia Medyczna Szczecin: kierownik 1974-, profesor 1979- Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej.
Odznaczenia: Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Złoty Krzyż Zasługi, Medal „Za udział w wojnie obronnej 1939”, Warszawski Krzyż Powstańczy, Medal Zwycięstwa i Wolności 1945, Zasłużony Nauczyciel PRL, Odznaka „Za wzorową pracę w służbie zdrowia”, Złota Odznaka Polskiego Towarzystwa Przyrodników im. Kopernika, Odznaka Gryfa Pomorskiego i inne.
.
Źródło
Pamiętnik Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego – Powstanie Warszawskie i medycyna, wydanie II, Warszawa 2003 r.