W Powstaniu:

Obwód V Mokotów, szpital Ujazdowski - ul. Chełmska 19 Zakład Opatrzności Bożej

WSPOMNIENIA Z PRACY W SZPITALU UJAZDOWSKIM W 1944 R.

Ze Szpitalem Ujazdowskim byłam związana od jego powstania po I wojnie światowej. Pamiętam trudne początki i okres, w którym sławni profesorowie kształcili kadry lekarzy dla wojska, a chorzy ozdrowieńcy spacerowali pięknymi różanymi alejami okalającymi szpital.

Byłam wtedy przełożoną pielęgniarek z ramienia PCK. Pracowałam z oddaniem i żywo mnie obchodziło wszystko, co stanowiło zakres moich funkcji. W 1944 r., kiedy konała Warszawa, byłam świadkiem zagłady Szpitala Ujazdowskiego.

Wspomnienia niniejsze zebrałam i opisałam na podstawie własnych przeżyć i doświadczeń, częściowo opierając się na notatkach ostatniego dyrektora Szpitala Ujazdowskiego, prof. płk. Teofila Kucharskiego.

Dnia l sierpnia 1944 r. o godz. 8.00 otrzymałam rozkaz dyrektora szpitala dr. Strechla pseud. „dr Feliks”, przygotowania patrolu sanitarnego. Rozkaz natychmiast wykonałam. Patrol stanowiły sanitariuszki z kompanii CKM por. Jurka Prawdzica pod dowództwem „Mirskiej”, która przebywała na terenie szpitala z powodu „wsypy” w oddziale. W związku z odejściem dyrektora szpitala „dr. Feliksa” na stanowisko szefa sanitarnego AK, z dniem 2 sierpnia 1944 r., dyrektorem Szpitala Ujazdowskiego został z tytułu starszeństwa i na prośbę grupy oficerów płk dr Teofil Kucharski.

Pierwszy i drugi dzień Powstania przeszedł w szpitalu spokojnie. Dnia 2 sierpnia pielęgniarka Modzelewska przywiozła z Czerniakowa dwóch rannych: por. Rodowicza, który później, dnia 30 sierpnia 1944 r., zginął zasypany w Szpitalu Ujazdowskim, ewakuowanym już wtedy na ul. Chełmską 19, i sierżanta Śliwkę, który również zmarł przy ul. Chełmskiej.

Dnia 3 sierpnia Niemcy spalili kamienicę przy ul. Piusa, naprzeciw Szpitala Ujazdowskiego. Miejscowa straż ogniowa pod komendą sierż. Rogozińskiego broniła dzień i noc gmachu administracyjnego, w którym mieściło się dowództwo szpitala. Na II piętrze budynku mieszkały pielęgniarki oraz mieściło się ich kasyno. Był silny wiatr, okna w pokojach pielęgniarek były pootwierane — firanki fruwały. Trzeba było je szybko zamykać, następnie telefonować na oddziały, aby pielęgniarki jak najprędzej przyszły do kasyna i zaopiekowały się swoimi rzeczami. Przed obawą pożaru ich rzeczy trzeba było wyrzucać przez okna z drugiego piętra do ogrodu szpitalnego. Jednakże zajęte przy chorych nieprędko przychodziły mimo wezwań.

Dnia 4 sierpnia został zabity żołnierz niemiecki przechodzący ulicą przed bramą Szpitala Ujazdowskiego. Rozpoczęły się dokuczliwe poszukiwania przez Niemców w gmachu administracyjnym — zakończone stwierdzeniem, że ze szpitala nie strzelano. Dnia 5 sierpnia przybył do szpitala podoficer policji niemieckiej z ul. Wiejskiej z zawiadomieniem, że szpital ma być spalony, a personel internowany. Żadne interwencje nie pomogły i tego samego dnia po południu Niemcy podpalili główny budynek administracyjny, izbę przyjęć i dalsze budynki przyległe do ul. Piusa. Do budynku nr 41, głównego gmachu szpitalnego, ewakuowano rannych i chorych, a rodziny personelu do Zamku Ujazdowskiego na terenie szpitala. Około godz. 19.00 przybyło na teren szpitala ok. 300 kobiet z dziećmi ewakuowanych ze spalonych domów przy ul. Wiejskiej, Matejki i przyległych, trzymanych dotychczas w komendzie policji niemieckiej przy ul. Wiejskiej w podziemiach Sejmu. Kpt. Meyer zwolnił je i według ich relacji skierował do dyrektora Szpitala Ujazdowskiego. Chodziło mu o to, aby z chorymi udały się one na stadion przy ul. Agrykola i zawiadomiły „bandytów” (tak Niemcy nazywali powstańców), że mężowie ich zostaną rozstrzelani, o ile „bandyci” nie zaprzestaną walki. Kobiety, za radą dyrektora, pozostały w szpitalu. Na polecenie dyrektora szpitala otwarto furtkę na ul. Agrykola, aby kto zechce, mógł iść na stadion. Żadna z kobiet nie poszła. Po godzinie przybył do dyrektora szpitala wachmistrz policji niemieckiej z rozkazem ewakuacji całego szpitala. Nazajutrz, wczesnym rankiem, przybył jeszcze raz ten sam wachmistrz i zapowiedział, że szpital ma się ewakuować na ul. Górnośląską i Myśliwiecką, ale nie podał kierunku. Po naradzie kierownictwa Szpitala Ujazdowskiego i Szpitala św. Ducha ewakuowanego z ul. Elektoralnej ustalono zbiórkę chorych i zdrowych na godzinę 6.00 rano dnia 6 sierpnia w głównej alei Szpitala Ujazdowskiego. Była godz. 22.30. Oba szpitale miały do ewakuacji 1831 osób, w tym 152 ciężko rannych, których trzeba było transportować na noszach. Nieśli lekarze, pielęgniarki, urzędnicy, pracownicy fizyczni, wolontariusze, księża, aptekarze.

Rozpoczęło się gorączkowe przygotowanie do ewakuacji chorych, rannych i majątku szpitalnego niezbędnego na pierwsze dni tułaczki. W nocy z 5/6 sierpnia 1944 r. nikt nie spał w Ujazdowie. Pielęgniarki całą noc szyły chorągwie z czerwonymi krzyżami. Dnia 6 sierpnia o godz. 5.00 ks. kapelan Juszczak odprawił Mszę Św., a o godz. 6.00 rozpoczęła się zbiórka, na której ustalono porządek „pochodu”. Na przedzie miało iść sześć kobiet z chorągwiami Czerwonego Krzyża, uszytymi w nocy. Za nimi czwórkami chorzy na noszach (38 czwórek), następnie chorzy chodzący oraz zdrowi ze swymi tłumoczkami. Na końcu 5 zaprzęgów konnych, 3 ze Szpitala Ujazdowskiego, jeden ze Szpitala Św. Ducha i jeden ze Spółdzielni Inwalidów. Około godz. 9.00 „pochód” był uformowany. Wszystkie pielęgniarki, jak również rodziny i kobiety z ul. Wiejskiej niosły chorych. O godz. 10.00 wyruszyły w drogę Szpital Ujazdowski i Św. Ducha.

Osoby, które widziały nas, mówiły, że było to makabryczne, wstrząsające, niesamowite widowisko, pełne jednak dostojeństwa i godności.

U zbiegu ulic Myśliwieckiej i Górnośląskiej żołnierze niemieccy zatrzymali wozy szpitalne i zaczęli przeszukiwać ładunek, a ich dowódca, podporucznik, lat ok. 50, zatrzymał dyrektora szpitala i podniesionym głosem krzyknął: „pan jest bandytą i wy wszyscy jesteście bandytami, pan wiezie amunicję, aresztujemy pana jako zakładnika”.

Dyrektor wyjaśnił, że ewakuuje chorych na zlecenie kpt. Meyera. Koło szkoły im. Batorego zatrzymał pochód inny podporucznik, Holtz. Był uprzejmy i poinformował, że szpital ma być rozlokowany w gmachu Państwowego Urzędu Wychowania Fizycznego (PUWF). Na stadion przybyliśmy ok. godz. 11.30. Na rozkaz dyrektora zaczęliśmy rozmieszczać ciężko chorych na parterze. Budynek był mały, większość osób rozlokowała się więc dookoła niego. Mniej więcej pół godziny po przybyciu, gdy ciężko chorzy byli rozlokowani i wozy częściowo rozładowane, oficer policji niemieckiej zawiadomił dyrektora, że szpital należy ewakuować dalej, ul. Czerniakowską i że za dwie godziny budynek PUWF będzie spalony. Dyrektor wydał rozkaz wynoszenia rannych i chorych na noszach, ale rozkaz nie wszędzie dotarł. Powstało zamieszanie, a tymczasem Niemcy terminu nie dotrzymali, przyszli z benzyną i naftą już za pół godziny, i rozpoczęli podpalanie budynku od pierwszego piętra, kiedy jeszcze chorzy znajdowali się na salach.

Chorych tych wynosiliśmy z płonącego budynku. Wozy również były załadowane tylko częściowo. Zostały ponownie zatrzymane przez policję niemiecką pod pretekstem, że zawierają broń i amunicję. Niemcy nie pozwolili podchodzić do wozów, aby zabrać walizki i tobołki prywatne, należące do osób, które niosły chorych na noszach. Zagrozili użyciem broni i wystrzelili na postrach. Pomimo takich trudności kwatermistrz szpitala kpt. Zalewski i kasjer Olczyk wyciągnęli z wozu strzeżonego przez Niemców kasę ogniotrwałą z pieniędzmi, zawierającą pół miliona złotych. Była bardzo ciężka.

Wysłanie szpitala na stadion miało umożliwić Niemcom spalenie gmachu PUWF. Był on pod obstrzałem Powstańców z Czerniakowskiej i Łazienkowskiej. W dalszą drogę pochód szedł już inaczej zorganizowany. Na czoło wysuwali się ludzie zdenerwowani i ogołoceni z niezbędnych rzeczy. Posuwali się ul. Myśliwiecką ku ul. Łazienkowskiej i dalej Czerniakowską. O godz. 13.00 Niemcy jeszcze raz zatrzymali nas na ul. Czerniakowskiej przy Stacji Filtrów. O godz. 14.30 pochód zatrzymał się na dłuższy postój przed gmachem sióstr Nazaretanek. Ludzie byli głodni i przemęczeni, szczególnie ci, którzy nieśli nosze z chorymi. Dzień był skwarny, pot lał się strumieniami, głód i pragnienie dokuczało utrudzonym. Na zlecenie dyrektora rozpoczęto zakwaterowanie rannych i chorych w Zakładzie Opatrzności Bożej Sióstr Rodziny Marii przy ul. Chełmskiej 19. W Zakładzie Opatrzności Szpital Ujazdowski zajął środek budynku, skrzydło wschodnie, parter i pierwsze piętro, a drugie — Szpital Św. Ducha. Personel i ludność cywilna zajęli klatki schodowe i sąsiedni gmach należący do Towarzystwa Opieki nad Chłopcami „Przyszłość” im. Rago. Ludność okoliczna, która pomagała nieść chorych od Nazaretanek do Zakładu Opatrzności Bożej, przyniosła chleb, pomidory, mleko, kawę. Przez cały okres pobytu Szpitala Ujazdowskiego w Zakładzie Opatrzności siostry zakonne Zgromadzenia Rodziny Marii — a również ślusarz i zdun — okazywali nam niesłychaną ofiarność i pomoc. Położenie szpitala było ciężkie, po ograbieniu przez Niemców po prostu rozpaczliwe. Jedyny majątek szpitala stanowiły chorągwie z Czerwonym Krzyżem i 150 par noszy.

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności jedna z siedmiu czołówek chirurgicznych „Uprawy” należąca do „Kędy wu” pod opieką Romana Lasockiego i Bernarda Złomrzyńskiego rozmieściła się na terenie Szpitala Ujazdowskiego. Od początku ewakuacji czołówka niosła na noszach zestaw operacyjny, opatrunkowy i aptekę, dzięki czemu nie zostało to odebrane przez Niemców.

Po krótkiej naradzie oba szpitale zgodziły się na jednolite kierownictwo. Reorganizacja szła opornie. Odeszły ze szpitala do szkoły przy ul. Podchorążych tylko kobiety z ul. Wiejskiej, po spaleniu szkoły wróciły jednak na teren Szpitala Ujazdowskiego. Inwalidzi i rodziny personelu inwalidzkiego nie zgodzili się na rozłączenie ze szpitalem i zostali przeniesieni do budynku „Rago”. Rodzin personelu nie było gdzie umieścić, więc pozostali w szpitalu. Do opieki nad rodzinami powołany został komitet rodzinny, którego kierownikiem został dr płk Kozłowski.

Po paru dniach dyrektor Szpitala Św. Ducha dr Czubalski i dr Gostyńska zawiadomili dyrektora Szpitala Ujazdowskiego o swym odejściu do Powsina. Powołany został komitet opiekuńczy, którego zadaniem było zbierać i zapisywać przynoszone dary, oraz wysyłać upoważnione osoby w teren dla zbierania darów. Kierownikiem komitetu został dr Fryc, a zastępcą wyznaczono mnie — „Zosieńkę”, taki bowiem był mój pseudonim. Z ramienia Komitetu Opiekuńczego prowadziłam dożywianie ciężko rannych żołnierzy. Dzięki kwatermistrzowi szpitala kpt. Zalewskiemu, który wykazał ogromną zapobiegliwość, i jego personelowi, oraz pomocy pielęgniarek i społeczeństwa szpital z dnia na dzień był lepiej zaopatrzony w żywność. Piekarze zgłosili mąkę kontyngentową do dyspozycji szpitala i piekli chleb po cenach urzędowych. Pierwsi zgłosili się panowie Zaręba i Bandorski. Pięć ton kaszy dostarczył p. Kawia, jarzyny i kartofle oraz słomę dał majątek Czerniaków. Tłuszczów nie było prawie zupełnie. Na kocioł zupy lub kaszy na 650 osób kładło się 2-3 kg tłuszczu. Gotowano w kuchni RGO. Gotowała p. Kołodziejczyk, ponieważ kucharze szpitala byli nieobecni. Zakład „Rago” dostarczył kilkanaście łóżek z siennikami, kilka kołder i poduszek dla personelu szpitala. Dużą pomoc okazała szpitalowi fabryka Matuszewskiego. Zaopatrywała szpital w sienniki, koszule, kalesony, przekazała też kilka beli barchanu i trykotu oraz ręczników. Z barchanu szyto kocyki, trykot używano na bandaże i temblaki. Fabryka „Brun” dostarczyła węgla i drzewa do gotowania. Starzy pracownicy Szpitala Ujazdowskiego, rzemieślnicy-fachowcy: Ludwik Kurowski, Roman Ulewicz, Franciszek Orzechowski, Zygmunt Kopczak, Stanisław Malinowski, Tomasz Michalski, Roman Wojciechowski pracowali z uporem, wykonując każdą powierzoną pracę. Robili drewniane szyny, łóżka, uruchomili studnię abisyńską itd., koło budynku „Rago” rozpoczęli uruchamianie studni artezyjskiej. Po słomę, żywność, deski jeździł stary woźnica szpitala Andrzej Głowacki. Ogromną trudność sprawiało zdobycie, nawet, odpłatnie kubków, noży, miednic, garnków, rondli itp.

Ponieważ w dniu l sierpnia 1944 r. apteka posiadała tylko szyld, trzeba było starać się o jej zaopatrzenie. W pobliżu były nie  zniszczone apteki przy ul. Belwederskiej i Czerniakowskiej oraz trzecia na Sadybie. Pobierano  więc stamtąd leki. Po zniszczeniu pierwszej z aptek z tej ostatniej przyniesiono do szpitala aparat do destylacji wody i po naprawieniu uruchomiono go. Były duże trudności ze zdobyciem leków nasercowych i narkotyków. Watę, gazę i bandaże pobierano z fabryki „Alba”. Dużo inicjatywy w poprawie zaopatrzenia apteki wykazały mgr Cięciarówna i pielęgniarka Dąbrowska. Po pięciu dniach uruchomiono pralnię szpitalną. Oddziałem chirurgicznym kierowali ordynator doc. dr Krotowski, dr Włodzimierz Sawicz i kpt. dr Czesław Narkowicz. Pomocnikiem administracyjnym był płk Mieczysław Naramowski i mjr Kazimierz Maresz.

Inne oddziały prowadzili: internę — starszy ordynator mjr dr Józef Wiloch; oddział neurologiczny — płk dr Adolf Malinowski; oddział szczękowy — kpt. dr Franciszek Borusiewicz; oddział oczny — mgr dr Witold Waligórski. Dr Malinowski był zastępcą dyrektora szpitala.

Około 15 sierpnia 1944 r. przybyło do szpitala jeszcze dwóch lekarzy, dr Maria Roszkowska i dr Dumoulin; oboje zostali przydzieleni na oddział wewnętrzny.

Okolice szpitala były stale pod obstrzałem Niemców, ulokowanych w budynkach przy ul. Dworkowej bądź w koszarach przy ul. Podchorążych i na Stacji Filtrów przy ul. Czerniakowskiej. Teren szpitala i okolice były opanowane przez Niemców, którzy przysyłali tu patrole, szukające „bandytów”. Kto tylko na widok Niemców przyspieszył kroku lub uciekał, był ostrzelany, często zraniony, a nawet zabity. Powstańcy pojawiali się tylko sporadycznie, najczęściej pod wieczór — odwiedzali rannych kolegów. Codziennie Niemcy palili kilka sąsiednich domów, twierdząc, że muszą wykurzyć „bandytów”. Byli stale podenerwowani, strzelali na oślep, a przed spaleniem domu zostawiali mieszkańcom zaledwie kilka minut na wyniesienie dobytku. Coraz więcej domów paliło się w okolicy szpitala.

Koło połowy sierpnia ul. Chełmską obsadził baon powstańców pod dowództwem Bardy. Ustały pożary wzniecane przez Niemców. Bezpośrednio po podpaleniu zaczął się obstrzał artyleryjski z armat i moździerzy miotających pociski burzące lub zapalające oraz większy obstrzał z karabinów maszynowych. Zwiększył się też napływ rannych cywilnych i powstańców. Szczególny postrach budziły moździerze, które oddając strzał wydawały niesamowity ryk, a bijąc salwami powodowały straszne zniszczenie i pożary. Nazywano je „wyjcami”, częściej „krowami”, Wstrząsający widok przedstawiali ludzie poparzeni. Na przyniesionych 35 poparzonych uratowała się tylko dziewczynka, pięcioletnia Marysia. Rodzice jej i siostry zmarli w okropnych cierpieniach. Robaki wświdrowywały się w rany i nie można ich było usunąć. To był potworny widok. Widzę tych ludzi stale przed sobą.

Niemcy zaczęli ostrzeliwać patrole i eskorty sanitarne. Ranne zostały w tym czasie siostry PCK i sanitariuszki Szpitala Ujazdowskiego: Bronisława Grabicka, odważna, dzielna oraz Irena Kutkowska — obie zginęły. Spośród patroli i eskort sanitarnych wyróżniły się odwagą siostry: Maria Modzelewska, Karolina Temska, Helena Fedorczyk, woźnica Andrzej Głowacki, mistrz murarski Franciszek Orzechowski. Również wyróżnili się odwagą i ofiarną pracą: ochotniczka Celina Olszewska, Alina Rogozińska, woźnica Ignacy Kociemba. Z chwilą wzmożenia obstrzału z rejonu Chełm¬skiej przez moździerze i armaty zwiększyła się wydatnie liczba rannych i oparzonych. Przybywało ich po kilkudziesięciu dziennie. Chirurdzy pracowali od rana do późnej nocy. Operowano początkowo przy świeczkach, później przy dwóch lampach karbidowych. Na szczególne wyróżnienie zasługuje ofiarna praca ordynatora oddziału chirurgicznego, doc. Uniwersytetu Poznańskiego dr. Jana Krotowskiego, zrównoważonego i gotowego do pracy o każdej porze. W dzień i w nocy. Służył rannym swoją wiedzą i doświadczeniem. Podtrzymywał na duchu chorych i rannych, był doskonałym przykładem dla całego personelu. Na pochwałę i uznanie zasłużył jego personel operacyjny, lekarski i pielęgniarski — lekarze: Czesław Naramowicz, Włodzimierz Sawicz, Franciszek Borusiewicz, Wacław Kuraś oraz lekarze zajmujący się administracją, dr Mieczysław Naramowski, Kazimierz

 Maresz, pielęgniarki Irena Krajewska, Elżbieta Leszkowska, Marta Gomulicka, Michalina Sandomierska, Helena Rabowska, Anna Bogucka, Emilia Bnińska, Maria Bnińska i masażystka Halina Czaki. Na pochwałę i uznanie zasłużyły siostry oddziałowe Czesława Brzozowska i Anna Kamińska. Wybitną pracowitość wykazały posługaczki: Stanisława Bartnik, Królikowska, Nasienna i Marczak. Do dnia 30 sierpnia 1944 r. przyjęto 310 rannych, w tym z AK dziewięćdziesięciu. Zmarło 51 osób. Przeniesiono do innych szpitali 81 osób.

Stan rannych i chorych w dniu 30 sierpnia wynosił 328 osób. W tym dniu pocisk artyleryjski uderzył w wieżyczkę gmachu, na której wisiała chorągiew Czerwonego Krzyża, rozbijając częściowo wieżyczkę i przepoławiając chorągiew. O godz. 17.00 rozpoczął się straszliwy nalot lotniczy. Bombowce pikowały na szpital. Zbombardowano pralnię, ale ofiar w ludziach nie było. Za godzinę przyleciała nowa fala bombowców; rzuciły one 5 bomb półtonowych i wiele bomb zapalających na skrzydło Zakładu Opatrzności Bożej zajęte przez szpital, 3 bomby półtonowe oraz wiele bomb zapalających na budynek „Rago”. Bomby spowodowały zawalenie sufitu pierwszego i drugiego piętra grzebiąc pod rumowiskiem chorych i pielęgniarki z trzech sal. Równocześnie z zawaleniem się sufitu wybuchł pożar drewnianego belkowania i zaczęły się palić sufity. Pospieszono natychmiast na ratunek, ale nadleciały nowe bombowce i obsypały rannych i ratujących gradem pocisków z broni pokładowej i działek szybkostrzelnych. Pociski znajdowano później na dziedzińcu. Spod gruzów szpitala wyciągnięto 11 rannych. Praca odbywała się bez narzędzi, gołymi rękami, w ogniu trzaskających pod nogami drew, wśród walących się i palących sufitów nad głowami.

Wyróżnili się w tej akcji: kpt. dr Łempicki, lekarze Naramowski, Borusiewicz, Roman Lasocki, woźnica Kociemba, noszowi Władysław Bedka, sierżant Jan Rogoziński, kapitanowie Władysław Zalewski, Władysław Kamiński, Michał Markiewicz, pielęgniarki Maria Bnińska, Emilia Bnińska, Anna Bogucka, Elżbieta Sianożęcka, posługaczka Grochowska i inne osoby. Równocześnie rozpoczęto wynoszenie ciężko chorych z miejsc bezpośrednio zagrożonych i układanie ich na noszach i siennikach. Spod gruzów w budynku „Rago” wydobyto pięć osób żywych i pięciu zabitych. Znalazło śmierć pod gruzami szpitala 120 rannych, chorych i personelu.

Dzięki pomocy okolicznej ludności i powstańców utworzono żywy łańcuch od miejsca pożaru do rowu z wodą. Akcją tą kierował z dużą energią i poświęceniem dr Eugeniusz Łempicki, aptekarz. Pożar udało się zlikwidować ok. godz. 23.00. Katastrofa szpitala wywołała panikę wśród chorych i zdrowych. Chorych chodzących przyjęły szpitale AK na Sadybie i Mokotowie lub też domy prywatne. Personel szpitala po spełnieniu doraźnych zadań rozbiegł się na Sadybę i Mokotów. Rodziny wojskowych także opuściły szpital. Na drugi dzień rano stan chorych wynosił 80 osób, stan zdrowych 29 osób. Lekarze: Naramowski, Krotowski, Malinowski, Sawicz, Borusiewicz, Narkowicz, Kuraś, Roszkowska, Paligórski, Łempicki, kpt. Zalewski, urzędniczka Turska i Karolina Temska, odeszli ze szpitala z ul. Chełmskiej. Z 56 pielęgniarek w dniu 30 sierpnia zginęło dziewięć: Julia Apczyńska, Felicja Grodziska — pomimo wątłego zdrowia zawsze gotowa służyć chorym, Stanisława Likoń — pełna poświęcenia, Albina Łukomska — wysłużona siostra PCK, Stefania Marzecka — pełna dobroci i zawsze chętna do pracy, Alberta Narbut — wzór pielęgniarki, zawsze gotowa do służenia potrzebującym opieki, Stanisława Markoń — uczynna i cicha, Ludwika Sterlieb — laborantka Szpitala Ujazdowskiego zawsze gotowa do pracy i Natalia Wiewiórowska, absolwentka Warszawskiej Szkoły Pielęgniarstwa — bardzo uczynna. Kilka pielęgniarek zostało rannych lub zasypanych: Bronisława Grabicka, Zofia Skarga, Zofia Wiłkomirska, przełożona pielęgniarek Szpitala Ujazdowskiego, Halina Czaki masażystka, Helena Czyżewska, Maria Lenczewska, Maria Szuch, Helena Fedorczyk i posługaczka Maria Grochowska.

Po zaznajomieniu się z sytuacją na Sadybie i Mokotowie dyrekcja postanowiła utrzymać szpital przy ul. Chełmskiej 19 i nie przyjmować więcej chorych. Rzeczywistość okazała się inna. Już 2 września przyjęto 28 poparzonych ze zbombardowanych budynków. Ewakuacja 80 osób na Mokotów z ul. Chełmskiej okazała się niemożliwa, gdyż ranni byli w bardzo ciężkim stanie. Prof. płk Kucharski jako dyrektor szpitala udał się dnia 30 sierpnia osobiście na Sadybę wraz z doc. dr. Krotowskim i z lekarzami: Malinowskim, Sawiczem, Waligórskim, Narkowiczem i Kurasiem. Stwierdzili, że Sadyba potrzebuje gwałtownie pomocy fachowej, opieki chirurgicznej. Wybrano z komendantem placu lokal nadający się na oddział chirurgiczny mogący pomieścić 50 łóżek i salę operacyjną. Nazajutrz dr Kucharski wrócił do szpitala przy ul. Chełmskiej zamierzając na drugi dzień odesłać na Sadybę siostry chirurgiczne, narzędzia i apteczkę. Tymczasem 2 września Sadyba została zajęta przez Niemców. Zagrożony został zajęciem także szpital przy ul. Chełmskiej. Na rozkaz z góry dr Kucharski wycofał się z Sadyby z pozostałymi lekarzami, pielęgniarkami i 25 chorymi, zabierając narzędzia chirurgiczne i aptekę na Mokotów, gdzie szef sanitarny obwodu prof. Loth wyznaczył szpitalowi budynek przy ul. Dolnej. W szpitalu przy ul. Chełmskiej pozostała  jako kierowniczka dr Maria Roszkowska, a dr kpt. Łempicki wyznaczony był do utrzymania kontaktu szpitala na Mokotowie z ul. Chełmską. Szpitalowi przy ul. Chełmskiej pozostawiono część środków żywności i opatrunków. Natomiast cierpiał on jak dawniej i jak inne szpitale na brak leków. Dnia 11 września zbombardowano pralnię szpitalną, bez wypadków śmiertelnych, lecz warunki bytowania szpitala i chorych pogorszyły się znacznie. Szpital nie posiadał bielizny ani wody. Brud, wszy i nędza. Jeszcze na dodatek wybuchła czerwonka, której nie było czym leczyć, chyba tylko głodem. Sama ją przeszłam. Kuchnia miała tylko kaszę jęczmienną bez odrobiny tłuszczu.

Dnia 14 września szpital został ponownie zbombardowany. Zasypane były dwie sale z chorymi, apteka i spiżarnia, ranne zostały dr Roszkowska, pielęgniarki Michalina Szmidt-Szlaska, Maria Modrzewska, Maria Szuch — przesłano je wieczorem na Mokotów pod opieką dr. kpt. Zalewskiego, który przybył z Mokotowa. Zginęły pielęgniarki: Katarzyna Kurażew, Stefana Marzecka, Władysława Rolińska, Zofia Jadwiga Skarga, Helena Czaki i trzy siostry zakonne.

Podczas nalotu byłam w aptece przy chorej Marysi, która jako jedyna uratowała się z 30 poparzonych przez „krowę”. W chwili bombardowania odskoczyłam od drzwi korytarzyka przy kaplicy, tam zostałam zasypana. Po oprzytomnieniu zaczęłam szukać wyjścia i natrafiłam na drzwi, które ustąpiły pod naporem, i znalazłam się w kaplicy, gdzie w ławkach siedziało pięć sióstr zakonnych. Na moje wołanie nie reagowały, były zaszokowane. Ujrzałam jaśniejszą plamę, poczułam pod palcami szkło okna. Otworzyłam je i zaczęłam wołać ratunku. Zjawił się dr Łempicki i wyciągał przez okno podprowadzane przeze mnie zakonnice. Ostatnia siostra zabrała Eucharystię. Następnie wyciągnął mnie. Gdy znalazłam się na dziedzińcu, byłam jak błędna. Pielęgniarki zwracały się do mnie po narkotyki, a ja im nie odpowiadałam; były zaskoczone moim zachowaniem. Dopiero po pewnym czasie, gdy się uspokoiłam, wyjaśniłam im, że przeżyłam szok nerwowy. Marysia została przy życiu. Wieczorem, kiedy pozostali chorzy i ranni trochę się uspokoili, wyszłam na dziedziniec pełen gruzów, aby przekonać się, czy ktoś z pacjentów nie pozostał w ogrodzie. Na dziedziniec wkroczyło dwóch mężczyzn, jeden w mundurze oficerskim, drugi w ubraniu cywilnym. Zapytali o płk. Kucharskiego, powiedziałam im, że udał się na spoczynek. Byli to dowódcy AK odcinka Czerniaków, m.in. płk „Radosław”. Wróciłam do chorych, przycupnęłam oparłszy się o jakiś stolik i zasnęłam.

Ostatnie dwa dni szpital nie miał stałego lekarza. Natomiast przez dwa tygodnie września przychodził do szpitala student IV roku medycyny Zbigniew Zawadzki, który pełnił obowiązki lekarza w fabryce Matuszewskiego. Czekałam codziennie na jego przybycie, ponieważ zawsze przynosił materiał opatrunkowy, narzędzia i jakieś drobiazgi dla chorych. Pracował niezmiernie sumiennie i z wielkim poświęceniem. Odznaczał się odwagą i mimo młodego wieku był poważny, skupiony i ofiarny. W naszych oczach był młodym bohaterem.

Dnia 15 września rano ranni prosili mnie o wodę. Wzięłam konewkę, materiał opatrunkowy i poszłam. Koło kościoła zastał mnie atak artylerii niemieckiej. Jeden z pocisków artyleryjskich uderzył w budynek, w którym został raniony i zasypany ksiądz. Udało się go wydobyć przez wykrot w murze. W tym czasie z rąk „gołębiarzy” zginęły trzy pielęgniarki: Irena Kutkowska, Celina Zdrodowska i Emilia Cytańska. Nie wróciłam już z wodą na teren szpitala. Przetrwałam atak artyleryjski pod murem kościoła i tam zostałam aresztowana przez Niemców. Kiedy stwierdzili, że mam w woreczku opatrunki, zaprowadzili mnie do zakrystii, gdzie byli ranni. Nazajutrz 16 września zabrało mnie gestapo i pognało w długiej kolumnie przed siebie. Przeszliśmy pl. Unii Lubelskiej, minęliśmy dworzec i dalej do Pruszkowa. Przede mną szedł mężczyzna z plecakiem, którym od czasu do czasu potrząsał, aby go sobie poprawić. Sierżant niemiecki bez powodu strzelił do niego. Na drodze pozostał trup mężczyzny.

Stefania Potocka-Ziembińska 

Źródło

Pochylone nad człowiekiem t.2 wyd. Stowarzyszenie Redaktorów, Warszawa 1993