W Powstaniu:
Obwód I Śródmieście Południe ul Nowogrodzka
Zeznania Stanisława Trojanowskiego z 12 II1948 przed Wrocławską Komisją Badania Zbrodni Niemieckich o zbrodniach popełnionych na Ochocie.
PROTOKÓŁ PRZESŁUCHANIA ŚWIADKA
Warszawa, 12 II 1948 Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce we Wrocławiu w osobie Sędziego Sądu Apelacyjnego ob. Jerzego Majewskiego, przy udziale protokolanta Z. Lange, urzędnika, na mocy dekretu PKWN z 10 XI1945 (DzURP, nr 51, póz. 293) przesłuchał na podstawie art. 4 cytowanego dekretu w związku z art. 8, 272, 107, 109, 115 kpk. niżej wymienionego w charakterze świadka pod przysięgą.
Przesłuchany po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania zeznał, co następuje:
W dniu 1sierpnia 1944 pełniłem obowiązki dyżurnego lekarza rentgenologa w szpitalu Dzieciątka Jezus w Warszawie. W pierwszych dniach powstania powstańcy blokowali ulicę Nowogrodzką, zaś Niemcy usadowili się na ulicy Oczki. Do szpitala Dzieciątka Jezus w godzinę po wybuchu powstania, to jest około godziny 18 przywieziono samochodem ciężarowym dwóch niemieckich kolejarzy rannych. Po dokonaniu opatrunku lżej rannego kolejarza Niemcy zabrali ze sobą z powrotem, natomiast ciężej ranny w klatkę piersiową pozostał na leczeniu w szpitalu. Codziennie przybywali do szpitala ranni Niemcy.
2 czy 3 sierpnia przybyła do szpitala grupa dziesięciu rannych schupowców z bronią. Schupowcy broń tę złożyli bez przymusu. Nie chcąc mieć nieprzyjemności ze strony władz niemieckich, kierownictwo szpitala prosiło o złożenie deklaracji, że owi Niemcy złożyli broń dobrowolnie na przechowanie. Broń ta została wydana grupie powstańców polskich.
Chcąc upozorować wydanie broni pod przymusem, powstańcy w obecności rannych Niemców zażądali od nas wydania broni.
6 sierpnia 1944 o godzinie 6 rano zgłosił się lekarz niemiecki kpt. Feliks Borman, który zajmował się ewakuacją rannych Niemców z terenu działań w mieście. Kpt. Bormana, z którym rozmawiałem po rosyjsku, zaprowadziłem do chorych Niemców. Na zapytanie dr Bormana, jak się z nimi obchodzono w szpitalu, ranni Niemcy oświadczyli, że mieli troskliwą opiekę i nie robiono żadnych różnic przy traktowaniu ich z chorymi Polakami. O godzinie 14 tegoż dnia Borman przyjechał z karetkami i rozpoczął ewakuację chorych Niemców. W trakcie zabierania rannych Niemców dowiedziałem się od swojej żony, która przedostała się ze szkoły pielęgniarek przy ulicy Koszykowej, zawiadamiając mnie, że córka nasza, która przebywała sama przy ulicy Wawelskiej 60, została ciężko ranna i leży w piwnicy z krwotokiem. Gdy Borman zauważył moje zdenerwowanie, zapytał mnie, co się stało, a następnie zaproponował mi dowiezienie mnie jak najbliżej do domu przy ulicy Wawelskiej 60. Wyszedłem razem z Bormanem, który doprowadził mnie do gmachu Ministerstwa Komunikacji przy ulicy Chałubińskiego. Przed gmachem przedstawił moją sprawę prezydentowi Niemieckiej Dyrekcji Kolei Wschodnich, zaznaczając, że ja jako lekarz opiekowałem się niemieckimi rannymi. Ów prezydent kazał mnie i temu doktorowi Bormanowi wsiąść do jednego z samochodów stojących przed gmachem i pojechać w kierunku ulicy Wawelskiej. Pojechaliśmy ulicą Oczki do placu Starynkiewicza, następnie skręciliśmy w Koszykową i z Koszykowej na ulicę Suchą. Jadąc ulicą Koszykową widziałem leżące pod parkanem od strony Filtrowej trupy cywilnej ludności, przeważnie mężczyzn. Na ulicy Suchej pod murem po obu stronach trotuaru trupy ludności cywilnej leżały dość gęsto. Ulicą Suchą dojechaliśmy do szlabanu znajdującego się między ulicą Langiewicza a Wawelską. Bormana wylegitymował oficer niemiecki, Borman kazał mi wyjść z samochodu i prosił mnie, abym razem z nim udał się w najbliższy teren celem obejrzenia rannych żołnierzy. Ja wyjechałem ze szpitala ubrany w biały fartuch. Idąc przez ogródki przy willach zauważyłem leżące w krzakach zwłoki zabitych w mundurach niemieckich, dużo cywilnej ludności leżącej na gankach, trotuarach i trawnikach. Rozlegały się krzyki ludności polskiej i dookoła słyszało się gwarę rosyjską. Borman powiedział mi, że tutaj na tym odcinku działają oddziały rosyjskie 1. Widziałem dużo żołnierzy w mundurach niemieckich wałęsających się w stanie nietrzeźwym po całej Kolonii Staszica, objuczonych różnymi częściami garderoby cywilnej.
Z ulicy Suchej Wawelską pojechaliśmy w kierunku autostrady i zatrzymaliśmy się przed Szkołą Nauk Politycznych. Pod szkołą stał major w mundurze SS i grupa esesowców. Borman wysiadł z samochodu i za-meldował się u tego majora. Dr Borman zwrócił się do mjr. SS, aby pozwolił nam udać się na ulicę Wawelską 60 celem zabrania rannej córki. Major SS zezwolił nam, lecz uprzedził nas, że w domu tym znajdują się powstańcy, którzy w kierunku gmachu Szkoły Nauk Politycznych strzelają. Natomiast zdaniem majora gorzej wygląda sytuacja, że w kierunku domu przy ulicy Wawelskiej 60 strzelają Rosjanie. Zauważyłem, że na Polu Mokotowskim od strony placu sportowego poza gmachem Marynarki Wojennej okopali się aż do Instytutu Radowego żołnierze i strzelali w kierunku Wawelskiej. Wówczas dr Borman zwrócił się do dowódcy ronowców, stojących po drugiej stronie ulicy Wawelskiej z prośbą, aby żołnierze zaprzestali ognia, gdyż w kierunku domu przy ulicy Wawelskiej 60 udaje się lekarz celem zabrania rannych. Na oczach wszystkich, będąc w białym płaszczu lekarskim, udałem się w kierunku domu Wawelska 60. Na parterze tego domu od strony ulicy Wawelskiej mieszkała matka mojej żony. Zacząłem stukać w okiennice i wołać, lecz nikt się nie odzywał. Chcąc się dostać do wewnątrz bloku, udałem się dalej ulicą Wawelską w kierunku ulicy Pługa, na którą wychodził tenże blok. Idąc po drodze zauważyłem na jednym z balkonów obserwatora powstańczego, który mnie pytał o sytuację w mieście. Nie zatrzymując się udzieliłem mu informacji co do sytuacji w mieście. W tym momencie gdy zbliżałem się do ulicy Pługa, zza parkanu Instytutu Badań Technicznych został rzucony w moim kierunku granat, który rozerwał się w parę metrów za mną. Przyspieszyłem kroku i w momencie gdy znajdowałem się mniej więcej pośrodku ulicy Pługa, został rzucony drugi granat w moim kierunku. Nie wiedząc, co robić, czy iść dalej, czy się cofać, w tym momencie z ulicy Korzeniowskiego wyszedł do mnie żołnierz w mundurze niemieckim i zaczął wołać: „Pan idi siuda!” Podszedłem do niego i na zapytanie „ty chto” odpowiedziałem po rosyjsku „wracz”, wtedy oznajmił mi, że musi mnie zrewidować. Do owego żołnierza zbliżyło się jeszcze kilku żołnierzy. Po rewizji jeden z żołnierzy zaopiniował, że nie warto ze mną rozmawiać, gdyż jestem lekarzem bandytów. Na to odpowiedział pierwszy żołnierz, do którego podszedłem, że to nie jego rzecz, że trzeba odesłać go do komandira i że Kamiński powiedział, żeby lekarzy i inżynierów nie strzelać. W tym momencie zauważyłem, jak był prowadzony właściciel willi Łańcucki, były dyrektor Towarzystwa Naftowego „Karpaty” czy „Galicja” przez żołnierzy Kamińskiego (dyr. Łańcucki został wyprowadzony z willi), którzy go popychali i zaprowadzili w kierunku piwnicy tejże willi, gdzie mieszkał. Po chwili usłyszałem strzały oddawane w tej piwnicy, krzyki kobiet. Willa, w której zamordowano Łańcuckiego oraz innych mieszkańców, mieściła się przy ulicy Korzeniowskiego 4. Do l sierpnia 1944 w willi dyrektora Łańcuckiego zamieszkiwał on sam wraz z żoną lat około 50, z siostrą żony o nazwisku niemieckim lat około 44, z córką lat 16—17 oraz syn dyrektora Łańcuckiego z żoną, poza tym w willi tej zamieszkiwał inżynier Łabuć Władysław z żoną i dwojgiem dzieci. W momencie wybuchu powstania w willi dyrektora Łańcuckiego nie było jego syna oraz lokatora inżyniera Władysława Łabucia wraz z rodziną, którą wywiózł na letnisko. Z opowiadań miejscowej ludności oraz pani Ketlicz-Rajskiej dowiedziałem się, że w ten sposób jak z rodziną dyrektora Łańcuckiego załatwili się żołnierze Kamińskiego z mieszkańcami innych willi w liczbie 8 przy ulicy Korzeniowskiego, stanowiących kolonię domów PKO. Zamordowani zostali wówczas: hr Przeździecki, rodzony brat Konstantego Przeździeckiego, właściciela hotelu „Polonia” w Warszawie, następnie inżynier Gail, profesorowa Turska, żona profesora Politechniki Warszawskiej.
W momencie gdy stałem zatrzymany przez ronowców, to jest żołnierzy Kamińskiego, wpadł na ulicę Wawelską ranny ronowiec, a widząc, że jestem w fartuchu lekarskim, zażądał udzielenia mu pomocy. Odpowiedziałem, że nie mam środków opatrunkowych i żeby poszedł na opatrunek do szpitala Instytutu Radowego i tam otrzyma pomoc. Ronowiec odpowiedział mi, że tam już nikogo nie ma, bo wszyscy chorzy bandyci zostali wystrzelani, a Instytut podpalony. Zauważyłem od strony skweru, gdzie była biblioteka Instytutu, jak poczęły wydostawać się kłęby dymu. Następnie w towarzystwie konwojenta ronowca zostałem prowadzony przez ulicę Mochnackiego na ulicę Grójecką. Konwojent, szukając „kamandiera”, wprowadził mnie do sieni domu przy ulicy Grójeckiej 43 i kazał mi czekać. W domu przy ulicy Grójeckiej 43 zamieszkiwali przed wybuchem powstania profesorowie Wolnej Wszechnicy. Gdy stałem w sieni domu przy ulicy Grójeckiej 43, wychodzili z tego domu z piwnic pijani ronowcy, wynosząc jakieś rzeczy, konfitury itp. W pewnym momencie jeden z żołnierzy zaczął mnie indagować i pytał, co ja tu robię. Nie chciał uwierzyć moim wyjaśnieniom i zarzucił mi, że jestem szpiegiem bandytów. Wyraził się przy tym: „Wyrżniemy wszystkich Polaków za to, że swoim powstaniem przeszkodzili brygadzie Kamińskiego przedostania się na zachodni front, gdzie brygada planowała przejście na stronę Anglików.” Słysząc to jeden z ronowcow wyciągnął rewolwer w moim kierunku. Chwyciłem go za rękę i użyłem pod jego adresem dosadnych epitetów. To otrzeźwiło nieco ronowca i nastąpiła pewna konsternacja wśród ronowców. Po chwili nadszedł konwojent, który kazał mi iść razem i zaprowadził mnie na róg ulicy Wawelskiej i Grójeckiej, pokazał mi palący się dom tzw. Pekin, róg Radomskiej i kazał mi biec w kierunku tego domu. Obawiając się, że mnie zastrzeli, gdy będę biegł, nie chciałem wysłuchać jego polecenia mówiąc, że się boję i że nogi mi odmawiają posłuszeństwa. Wówczas konwojent powiedział, że razem pobiegniemy w tym kierunku. Po chwili pobiegliśmy w kierunku tego domu. Od strony Okęcia jechał czołg, który manipulował lufą, kierując ją na wieżę kościoła Św. Jakuba na Grójeckiej. Czołg był obsługiwany przez Niemców. Rozległ się wystrzał i pocisk na swoim torze trafił w żelazny słup tramwajowy na ulicy Grójeckiej koło domu nr 39. Koło tego słupa stała duża grupa żołnierzy z brygady Kamińskiego. Słup rozpadł się i zauważyłem kłębowisko ludzkich ciał tuż koło słupa. W parę chwil minął nas ronowiec, od którego dowiedzieliśmy się, że rzekomo Niemcy strzelają w żołnierzy Kamińskiego. Żołnierze z brygady Kamińskiego byli bardzo zaskoczeni tym. Konwojent poprowadził mnie ulicą Grójecką w stronę Okęcia. Po drodze obserwowałem, jak była likwidowana cywilna ludność polska. Do domów mieszkalnych wpadali rozbestwieni pijani ronowcy i wyrzucali ludność polską z tych domów, rabując, co się da. Opróżnione domy były podpalane przez Niemców w ten sposób, że jadący w samochodach Niemcy ogniomiotaczami podpalali domy, wpuszczając strumienie ognia w okna. Widziałem również, jak ronowcy do piwnic domów przetaczali działka i strzelali przez otwory piwniczne w piwnicy, wykańczając w ten sposób znajdującą się tam ludność polską. Idąc ulicą Grójecką widziałem dużo zabitych Polaków leżących w ogródkach domów, kartofliskach i pustych placach. W niektórych miejscach ze sposobu leżących zwłok można było wywnioskować, że ludność polska była grupami rozstrzeliwana. Doszedłem wreszcie do Zieleniaka. Przed Zieleniakiem spotkałem grupę personelu lekarsko sanitarnego z Instytutu Radowego z prof. Łukaszczykiem na czele. Chciałem się przyłączyć do tej grupy i razem z nimi iść. Konwojent już podszedł, lecz w tym momencie podszedł do mnie ronowiec i zapytał mnie, czy jestem lekarzem. Gdy odpowiedziałem twierdząco, zaprowadził mnie na punkt sanitarny swojej brygady, mieszczącej się na skrzyżowaniu ulic Opaczewskiej i Grójeckiej. Grupa dr Łukaszczyka składała się z 60 osób. Wszyscy byli na biało ubrani. Kazano mi udzielić pomocy rannym ronowcom. Ronowcy ci byli zwożeni samochodami z miejsca, gdzie upadł pocisk z czołgu koło Domu Akademickiego. Pracowałem tam około 4 godzin. Do mnie przyłączyły się 4 sanitariuszki, które zostały wyrzucone z jakiegoś punktu sanitarnego. W pewnym momencie jedna, z sanitariuszek odeszła za swoją naturalną potrzebą, po godzinie mniej więcej zobaczyłem, jak zza domu, dokąd się udała, wyczołgała się na czworakach w kierunku naszego punktu. Dowiedziałem się od niej, że była zgwałcona przez 8 ronowców. Widziałem również, jak znajomą z widzenia jedną panią młodą, idącą w kierunku Okęcia z placu Narutowicza porwało czterech żołnierzy ronowców, ciągnęło ją na pusty plac, porośnięty trawą i tam ją zgwałcono. Po dokonanym gwałcie ostatni gwałciciel zastrzelił ją z rewolweru. Podczas gwałcenia zwróciłem się z prośbą o interwencję do oficera niemieckiego mjr. lotnictwa, by ratował ową kobietę, ten mi z cynizmem odpowiedział, że oni jej nie gwałcą, tylko szukają bron pomiędzy nogami. Widziałem poza tym, jak znajomy mój pacjent wyskoczył z płonącego domu. W tym momencie zatrzymali go ronowcy po chwili go puścili, ten zaczął oddalać się, a potem zaczął biec. Jeden z ronowców krzyknął, iż to jest ten, którego widział, jak strzela z okna. Wówczas zaczęła się gonitwa za nim, otoczyli go kołem, a gdy ten wpadł na dorożkę bez konia, zaczęli go bić kolbą rewolweru po głowie, gdy zalany krwią wyrwał się z rąk ronowców, zaczął uciekać w kierunku płonącego domu, jeden z nich strzelił do niego i położył go trupem.
Widziałem, jak ludzi pędzonych na Zieleniak rabowano, zabierano teczki i popychając i kopiąc, bijąc kolbami pędzono na Zieleniak. Brygada Kamińskiego prawdopodobnie składała się z kilku pułków. Orientuję się z tego, że ci żołnierze wymieniali nr pułków 2, 3 itp. Brygada Kamińskiego była używana do pacyfikacji [...] Ronowcy w rozmowie ze mną mówili, że powstanie niepotrzebnie zostało wywołane i przeszkodziło im w przedostaniu się na front zachodni na stronę aliantów. Likwidując powstanie twierdzili, że likwidują komunistów. Na Zieleniaku żadnego punktu sanitarnego nie było. Raz zostałem wezwany przez Kamińskiego do niego celem udzielania pomocy rannym, znajdującym się na Zieleniaku. Kamiński urzędował na ulicy Grójeckiej róg Opaczewskiej na pierwszym piętrze i obserwował, co się dzieje na terenie. Pod balkonem, gdzie urzędował Kamiński, znajdowała się sterta walizek, futer, ubrań zrabowanych w okolicznych domach u ludności polskiej. Tuż koło tej sterty leżał trup policjanta granatowego i cywila. Łupy te były przykryte kocami. Kamiński był ubrany w mundur niemiecki koloru niebieskawego ze szlifami generalskimi niemieckimi, z naszytymi na mundurze wstążkami odznaczeń, na piersi miał krzyż żelazny. Kamiński był średniego wzrostu, budowy krępej, kanciasto-czerwonej nalanej twarzy, mięsistym nosem i nieznacznie opadniętą prawą powieką. Zapytał mnie, czy jestem lekarzem i kazał mnie zaprowadzić na Zieleniak. Na Zieleniaku tuż koło parkanu przy Ośrodku Zdrowia zobaczyłem kilkadziesiąt osób, lokatorów domu przy ulicy Mochnackiego 17. Między innymi znajdowała się również doktorowa Jokterowa i dr Biliński. Według opowiadań mieszkańców ronowcy wyrzucili ich z tego domu i poprowadzili w kierunku Zieleniaka przez skwer koło Instytutu Curie-Skłodowskiej. Gdy pędzeni lokatorzy domu na Mochnackiego przechodzili przez skwer Skłodowskiej, to jeden z przechodzących ronowców rzucił granat w środek przechodzących, a następnie inny ronowiec, który siedział z karabinem maszynowym, zaczął siekać po nogach. Według opowiadań ronowców urządzili sobie z lokatorami przedstawienie, rzucając granat i strzelając z karabinów. Zrobiłem opatrunki około kilkudziesięciu osobom, kobietom i mężczyznom, przeważnie starszym. Robiąc opatrunki obserwowałem, że ronowcy z grupy ludzi spędzonych na Zieleniaku wyciągnęli młodych chłopców szesnaste—siedemnastoletnich na oko i prowadzili ich w kierunku szkoły powszechnej, gdzie przez cały czas rozlegały się strzały pojedyncze lub seryjne. Na placu warzywnym Zieleniaka, w chwili, kiedy zrobiłem opatrunki, znajdowało się w każdym bądź razie kilkanaście tysięcy stłoczonych ludzi, mężczyzn, kobiet i dzieci. Warunki sanitarne były okropne. Przed placem znajdowała się tylko jedna pompa, skąd ludzie tłocząc się brali w przygodne naczynia wodę. Na placu grasowali ronowcy, którzy wyciągali młode kobiety i gwałcili w kartofliskach. Opatrzeni przeze mnie lokatorzy domu przy ulicy Mochnackiego kwalifikowali się do szpitala. Chodzić nie mogli. Spotkany przeze mnie w dniu 1 września w Grodzisku dr Baliński Stanisław, zamieszkały zdaje się obecnie w Warszawie, mówił mi, że postrzeleni nie mogli iść do Pruszkowa, część tych rannych dostała się przy pomocy ludzi pędzonych do Pruszkowa. Wszystkie te bestialstwa, jakich dokonywali ronowcy na Kolonii Staszica, Lubeckiego, Ochoty były dokonywane z polecenia dowódcy brygady Kamińskiego.
Przypominam sobie, że likwidujący powstanie Kamiński był tym samym Kamińskim, który w 1919 roku, gdy przebywałem w niewoli ukraińskiej w Kamieńcu Podolskim, był wówczas podchorążym armii ukraińskiej (Petlury). Kamiński siedział wówczas na odwachu za jakieś przekroczenie. Kamiński ten miał również opadniętą powiekę i mówił płynnie po polsku. Co się z nim potem stało, nie wiem. Kamińskiego, który działał w Warszawie podczas powstania, ronowcy nazywali Mieczysław Władysławowicz. Rzekomo Kamiński miał być oficerem wojsk inżynieryjnych w armii sowieckiej. Dr Borman, który miał swoją kwaterę w szpitalu w Tworkach, w dniu 20 października 1944 roku mówił mi, że Kamiński został rozstrzelany przez Niemców rzekomo za bezeceństwa nad ludnością podczas powstania warszawskiego. Według drugiej wersji rzekomo Kamiński został zabity przez partyzantów z Puszczy Kampinoskiej. Nazwisk faktycznych dowódców ronowców nie znam. Żołnierze nazywali ich używając nazw bohaterów przestworzy powietrznych czy też innych, jak na przykład „Papanin”, „Lewoniewski”. Uzbrojenie ronowców było liche. Karabiny maszynowe jeszcze z 1914 roku i zwykłe karabiny ręczne, mieli dużo granatów. W nowoczesną broń nie byli uzbrojeni. Na tym zakończono i przed podpisaniem odczytano.
Sędzia (—) J. Majewski
(—) S. Trojanowski
Protokolant: (—) Z. Lange
Maszynopis, kopia, AGKBZH, 880z, k. 12—18v.
Źródło
Ludność cywilna w Powstaniu Warszawskim PIW 1973