W Powstaniu:

Dzik - 12 kom. Ratusz St.Miasto do 2.09.

Wspomnienia sanitariuszki z batalionu “Dzik”.

Wstęp

Urodziłam się 24 września 1925 r. w Warszawie w kochającej się mieszczańskiej rodzinie. Wychowywałam się z dwiema starszymi siostrami i młodszym, niepełnosprawnym bratem. Ojciec, który spędził 7 lat na różnych frontach I wojny światowej i walk o niepodległość Polski, administrował później zespołem 20 garaży i stacją benzynową. Od 1938 r. pełnił społeczną funkcję Komendanta Dzielnicowego Ochrony Przeciwlotniczej. W czasie okupacji był żołnierzem Podziemia, brał udział w Powstaniu Warszawskim. Matka zajmowała się domem. Zostałyśmy starannie wychowane. Każda z nas ukończyła szkołę średnią. Najstarsza siostra, po uzyskaniu matury, w 1942 r. wstąpiła do zgromadzenia zakonnego. Nasze warunki bytowe, doskonałe w okresie przedwojennym, dramatycznie pogorszyły się w czasie okupacji. Nie będąc pisarzem, zastanawiałam się, jaką przyjąć formę tych wspomnień.

W pierwszej wersji przyjęłam konwencję spisywania “suchych” faktów. Doszłam jednak do wniosku, że tak przedstawione wspomnienia mogą być nużące w czytaniu, zwłaszcza przez młodzież. Zmieniłam więc formę. Czy zrobiłam dobrze? Prawdę mówiąc – nie wiem… Ocenę pozostawiam czytelnikom. Najważniejszym atutem moich wspomnień jest fakt, że opierają się one na zapiskach sporządzonych jeszcze w latach czterdziestych. Wtedy szczegóły i różne, nieprawdopodobnie wstrząsające epizody były jeszcze świeżo zachowane w pamięci. Wkrótce po powrocie z obozu do Warszawy nurtowała mnie myśl o konieczności spisania swoich powstaniowych i obozowych przeżyć, dopóki tkwią one świeżo w pamięci. Jednak długi czas nie potrafiłam się dostatecznie zmobilizować, aby te nurtujące mnie myśli wprowadzić w czyn. Prawdą jest, że nie bardzo sprzyjały temu istniejące wówczas warunki. Na przykład w jednopokojowym lokalu (w tym kuchnia oddzielona parawanem) o pow. ok. 30 m. kw. mieszkały dwie lub trzy rodziny i jeszcze dwóch lub trzech żołnierzy przydzielonych na kwaterę. W takich warunkach mieszkałam na ul. 11-go Listopada na Pradze przez szereg pierwszych tygodni po powrocie z obozu. Nie wiele lepsze warunki towarzyszyły mi w kilku kolejnych miejscach zamieszkania. Dlatego ograniczałam się do sporządzania krótkich notatek. Szersze wspomnienia powstały dopiero w 1961 roku, ale na podstawie tych właśnie zapisków sporządzanych jeszcze w latach czterdziestych. Są więc prawdziwe, oparte na autentycznych moich przeżyciach. Gdy sporządzałam te luźne jeszcze notatki, nie sądziłam, że spełnią one po latach, aż tak ogromnie ważną rolę przy pisaniu właściwych wspomnień.

Tragiczne dni okupacji

Jest mroźny późny zimowy wieczór. Pada śnieg. Po skończonych zajęciach szkolnych w dość dużej grupie oczekujących stałam z koleżankami na przystanku tramwajowym na placu Unii Lubelskiej. W pewnym momencie bolesny jęk ludzi cofających się od krawężnika skierował nasz wzrok na ul. Puławską. Słychać tłumione łkania. Oczom naszym ukazuje się niesamowity, tragiczny widok. Jezdnią, blisko krawężnika, biegnie truchtem po lodowatych gruzach przysypanych śniegiem całkowicie nagi i bosy, wysoki mężczyzna, chłostany pejczem przez pokrzykującego Niemca w mundurze SS. Zamarłyśmy z przerażenia. Czerwone od mrozu ciało, poprzecinane ciemnymi pręgami plecy znikły w Alei Szucha. Wybuchłyśmy głośnym płaczem nie mogąc go stłumić. Szłam na ul. Chłodną do mieszkania mojego szefa po klucze od magazynu, które zapomniał zabrać idąc rano do księgarni. Środkiem ulicy Żelaznej zaraz za ul. Sienną druciana siatka odgradza dzielnicę żydowską. Getto. Pod ścianą domu siedzi w łachmanach zgarbiona kobieta. Wystające kości policzkowe, zapadnięte oczy. Przy niej dwoje małych równie wynędzniałych dzieci okrytych łachmanami. Prawie szkielety. Parę metrów dalej na chodniku leży szkielet mężczyzny – może chłopca. Świadectwo okrutnej zbrodni. Odwracam oczy, trudno na to patrzeć. <!–nextpage–> Jakiś łomot, jakby coś spadającego na bruk jezdni. Odruchowo odwracam oczy w tamtą stronę. Stary Żyd – straszliwie wychudzony, ciągnie z mozołem na pasach przełożonych przez ramię, drewniany duży wózek. Taki, jakich używali handlarze uliczni. Zamarłam. Nie wierzę własnym oczom. Na wózku pełno nagich szkieletów ludzkich. Widocznie zawadził kołami w coś wystającego na jezdni. Zgubił dwa ludzkie szkielety. Stąd ten łomot czegoś spadającego. Zatrzymał wózek. Zdjął z ramienia pasy. Usiłuje podnieść “to”, co zgubił. Stałam chwilę nieruchoma. Boże! Te szkielety na wózku ruszają się, a więc są to jeszcze żywi ludzie, chciałam uciekać. Nogi wrosły mi w ziemię. Całą siłą oderwałam je od chodnika. Wróciłam do księgarni zdruzgotana, nieprzytomna – bez kluczy. Dwukrotnie przeżyłam wstrząs po ulicznych egzekucjach. Jechałam tramwajem do Szpitala Ujazdowskiego dosłownie w kilka minut po egzekucji na rogu Nowego Światu i Świętokrzyskiej. Zbryzgane krwią ściany domów i ogromne świeże plamy krwi na chodniku jeszcze nie przysypane piachem. Pod murem przechodnie zdążyli położyć już pojedyncze kwiaty. Tramwaj przejechał wolniutko. Wszyscy powstawali, mężczyźni pozdejmowali nakrycia głowy. Ten drugi raz był jeszcze tragiczniejszy. Było już ciemno. Wczesny zimowy wieczór. Szłam z dwiema koleżankami do szkoły na ul. Piękną. Niczego nie przewidując rozgadane skręciłyśmy z Marszałkowskiej w Piękną. Miałyśmy przejść na drugą stronę ulicy, kiedy Lilka poślizgnęła się. Wybuchnęłyśmy śmiechem i w jednej sekundzie zamarłyśmy wszystkie trzy. Chodnik i ściana zbryzgane świeżą krwią. Domyślając się tragedii przebiegłyśmy na drugą stronę, teraz dopiero zauważając kompletną pustkę. Na ulicy ani żywego ducha. Tragedia rozegrała się naprzeciw domu, w którym odbywały się tajne zajęcia szkolne, oczywiście lekcji nie było. Kilka uczennic, Pani Dyrektor Maria Opalańska, Pani Profesor Maria Kikolska i my trzy – Lilka, Merka i ja – przesiedziałyśmy w milczeniu dobrą godzinę nie mając ani siły, ani odwagi wyjść na ulicę. To tylko krótkie fragmenty tragicznych przeżyć dni okupacji. Byłam jedną z wielu milionów Polaków, którzy począwszy od września 1939 r., każdego okupacyjnego dnia przeżywali tragedie osobiste, rodzinne, narodowe. Mój ojciec także został aresztowany i osadzony przez gestapo w al. Szucha. Myślę, że my warszawiacy, należymy do tej grupy Polaków, na oczach których tragedie 6-letniej okupacji rozgrywały się dosłownie każdego dnia. Łapanki, aresztowania, egzekucje uliczne, grabież i niszczenie dóbr narodowych wyzwalały bunt i nieugiętą wolę walki. Ale cóż my młode 14-15-letnie dziewczęta możemy zdziałać? Ciągle nas to nurtuje, stale przewija się w naszych rozmowach. Szkoła i dom wpajały w nas świadomość, że nauka jest naszym podstawowym, najważniejszym obowiązkiem patriotycznym, że Polska po wojnie będzie potrzebowała ludzi wykształconych. Traktowałyśmy więc naukę poważnie. Część z nas, obok legalnej szkoły zawodowej, uczęszczała na tajne komplety. Opanowanie przerabianych programów wymagało poświęcenia sporo czasu na naukę w domu. Szkoła, tajne komplety, obowiązkowe praktyki sprawiały, że na naukę w domu pozostawały bardzo późne godziny wieczorne i nocne. Te ostatnie często zakłócane alarmem lotniczym. Widok młodych ludzi stojących w piwnicy w czasie nalotu z podręcznikiem w ręku nie należał do rzadkości. Jednak ciągle mimo mnóstwa zajęć wynikających z nauki, coś nas pchało do innej roboty, innego obok nauki działania. Zbliżający się dzień Święta Niepodległości nasunął nam myśl udekorowania żołnierskich grobów na cmentarzu wojskowym na Powązkach. Może to mało istotny czyn. Ale dla nas młodych dziewcząt wydawał się wówczas nie tylko uczczeniem pamięci poległych za Ojczyznę, ale wyrazem naszego patriotyzmu, który chciałyśmy jakoś uzewnętrznić. W mieszkaniu kol. Wandy Wysockiej przy ul. Złotej całą noc wiłyśmy z jedliny wianki, lepiłyśmy biało-czerwone osłony na lampki. Raniutko 11 listopada boczną bramą wkroczyłyśmy na cmentarz sprzątając i dekorując biegiem szeregi żołnierskich grobów. I tak już było każdego roku. Następną stałą akcją były organizowane szkolne koncerty, zapoczątkowane przez Panią Prof. Jadwigę Szmurło. Dzięki jej kontaktom wykonawcami byli znani artyści, jak Mieczysław Fog, Mieczysław Laguna, Pani Pellegrini i sama Pani Prof. Szmurło, która akompaniowała śpiewającym. Tak było w pierwszym roku. W następnych łatach organizowałyśmy je już samodzielnie. Były to płatne spektakle słowno-muzyczne, takie “składanki”, wystawiane na V piętrze w odpowiednio przygotowanych salach szkolnych przy ul. Bagatela 15. Wykonawcami były szkolne koleżanki. Co kto potrafił. Próby odbywały się na przerwach między lekcjami. Henia i Lidka grały na fortepianie, Danusia śpiewała i tańczyła solo, Krystyna, Wanda, Lidka, Merka i Teresa deklamowały wiersze patriotyczne. Wszystkie tańczyły polonezy, mazurki, kujawiaki. W skład naszego repertuaru wchodził również utwór Ewy Gerson-Dąbrowskiej “Święć się święć się .wieku młody”. Repertuar był zmienny, wystawiałyśmy również Kopciuszka, a w okresie Świąt Bożego Narodzenia, Szopkę. Krystyna malowała piękne programy, które również przynosiły dochód. Ja byłam organizatorem i koordynatorem tych przedsięwzięć. Ponieważ w czasie okupacji Polacy nie chodzili do kina ani teatru, bilety wstępu rozchodziły się błyskawicznie. Dochód z tych imprez przeznaczony był na paczki dla więźniów politycznych. Jednej niedzieli odbywały się spektakle, zwykle dwa, a następnej przygotowywałyśmy paczki. Od bardzo wczesnych godzin rannych w szkolnej kuchni same piekłyśmy ciasteczka, aby były nie tylko smaczne, ale odpowiednio tłuste, słodkie, odżywcze. W zdobyciu potrzebnych artykułów spożywczych, o które nie było łatwo, wydatnie pomagała nam Pani Prof. Maria Kikolska. W poniedziałek rano za pośrednictwem Pani Dyr. Leontyny Urbanowicz gotowe paczki odnosiłyśmy do Patronatu Więziennego. Dodatkowym źródłem finansowym na paczki był dochód z prowadzonej przez nas w dniu 1 i 2 listopada sprzedaży wianków i lampek pod warszawskimi cmentarzami, wianki wiłyśmy same. Jest maj 1941 r. Za 15 minut koniec ostatniej lekcji. Wstałam cichutko z ławki i wyszłam z klasy, aby jak codziennie przez cały maj za zezwoleniem Pani Dyrektorki udać się na V piętro w celu przygotowania sali gimnastycznej do i “majowego”. Tak to się u nas nazywało. Schodzili się tu wszyscy, łącznie z ciałem profesorskim, aby w intencji Ojczyzny i tych, co w więzieniach i obozach, odmówić Litanię do Matki Bożej, odśpiewać pieść Maryjną i Boże coś Polskę… Ale ten dzień był szczególny. Pędząc do windy usłyszałam głos Dyrektorki:,”Baśka! Poczekaj, pojadę z tobą. Weszłyśmy do windy. Czy nie chciałabyś przystąpić do pracy konspiracyjnej?” zapytała Pani Dyrektor Urbanowicz. Coś ścisnęło mnie za gardło. “Jeśli Pani Dyrektor uważa, że się nadaję, będę szczęśliwa” odpowiedziałam wzruszona. “Sądzę, że tak. Tylko, czy zdajesz sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie się z tym wiąże?” “Oczywiście” odpowiedziałam szybko. “Może jeszcze przemyślisz?” “Jestem zdecydowana”. “Więc dobrze. Za kilka dni zgłosi . się do ciebie do księgarni młoda kobieta i powie ci co dalej. Uprzedzę cię o tym dzień wcześniej”. “Dziękuję Pani Dyrektor”. “No to świetnie, ale wiesz, że nie wolno o tym nikomu ani słowa. W domu też nie, żadnej przyjaciółce. To bardzo ważne. ! Podstawowa zasada”. “Tak oczywiście, wiem, rozumiem”. Winda stanęła. “No to leć do swego zajęcia, zaraz będą się schodzić. Tylko uważaj, żebyś w herezję nie wpadła” rzuciła żartobliwie. I tak się zaczęło. Odtąd odbierałam w księgarni różne zlecenia, paczuszki, biuletyn informacyjny itp. Przekazywałam to wszystko pod wskazane adresy. Odbyłam dwa kursy sanitarne. Jeden w Szpitalu Ujazdowskim, drugi prowadzony przez “Nitę”, Janinę Grzybowską, w mieszkaniu jej rodziców, Państwa Baczyńskich, na Krakowskim Przedmieściu. Do pokoju, w którym odbywało się szkolenie przechodziło się przez kuchnię. Dla odwrócenia uwagi od tego, co działo się w dalszej części mieszkania, hodowano tu kurczęta. Bywałam tam często. Zawsze to żółciutkie stadko biegało po bielutkiej, dopiero co wyszorowanej podłodze. Pomysł oryginalny, ale zawsze myślałam sobie ileż to pracy kosztuje utrzymanie w czystości kuchni z takimi niecodziennymi w mieście lokatorami. To w tym mieszkaniu w ostatnim pokoju, za świetnie zamaskowanym wejściem zgromadziłyśmy duże ilości leków, środków opatrunkowych i kilka par noszy. Wszystko to w dniu 1 sierpnia przenosiłyśmy na naszą pierwszą powstańczą placówkę do gmachu Ratusza na placu Teatralnym. Szkolenia wojskowe odbywały się na ul. Mostowej i Tamce. Przygotowania do akcji “małego sabotażu” na ul. Nowy Zjazd na ostatnim piętrze w narożnej kamienicy od strony Wisły. Początkowo w grupie 4-5 dziewcząt ćwiczyłyśmy na arkuszach papieru pakowego malowanie haseł i “Kotwicy”, znanego znaku Polski Walczące. Miarą doświadczenia było wycinanie szablonów. Stąd wychodziłyśmy na akcję. Przysięgę, którą odbierała Pani Dyr. Urbanowicz składałam w grupie kilku nieznanych mi dziewcząt na ul. Mostowej.

Przed godziną ” W”

Od kilku dni już nie pracuję. Trwa stan pogotowia. Codziennie rano o godz. 9-tej meldujemy się w punkcie kontaktowym na Krakowskim Przedmieściu u “Nity”. Niedziela. Przed południem wpadła do mnie Alina Bagińska, koleżanka z księgarni. Wczoraj odwołano u niej alarm. Od środy była “skoszarowana” na I punkcie wyczekiwania. Na razie wszystko odwołane powiada.

Poniedziałek, 31 lipca melduję się o godz. 9-tej u “Nity”. Na razie nic się nie dzieje, obowiązują dotychczasowe polecenia. Być w pogotowiu. Nie oddalać się z domu. Dziś miałam się zgłosić do księgami po zaległą pensję. Prowadziłam wypożyczalnię książek działającą przy księgami A.J. Markiewicz na ul. Żelaznej 32. Od kilku dni czytelnicy masowo zwracają książki wycofując kaucję. Sprzedaż w księgarni żadna. A mój szef przed trzema tygodniami całą posiadaną gotówkę wpakował w książki, zakupując na “lewo” od Niemców dużą partię książek, głównie wydawnictwa Ossolineum, w tym komplety Trylogii Sienkiewicza. Ale nie tylko, wśród zakupionych książek było wiele pięknych pozycji znanej warszawskiej oficyny wydawniczej Trzaska, Evert i Michalski, Encyklopedie, Wielka Geografia Powszechna, Słowniki, Komplet “Biblioteki Wiedzy”, unikalny już wtedy komplet serii “Cuda Polski” Wegnera, “Polska jej dzieje i kultura”, Encyklopedia “Świat i Życie” i wiele innych pereł wydawniczych, które miesiąc wcześniej krótko zdobiłyby półki księgami, teraz pysznią się bogactwem opraw na próżno oczekując nabywcy. Do księgami wybrałam się z moją najbliższą przyjaciółką Merką Andrzejewską, również zaangażowaną w pracy konspiracyjnej. Mój szef, kiedy mnie zobaczył, bezradnie rozłożył ręce. Dostałam 200 zł., resztę tj. 800 zł. (duża suma w owym czasie) miałam otrzymać jutro po południu. Ponieważ miałam poważne. wątpliwości, czy będę mogła. zgłosić się osobiście, umówiłam się, że odbierze Je moja siostra. (Nie przewidziałam wówczas, że naraziłam 2 osoby na śmiertelne niebezpieczeństwo. Siostra moja Danka Basiewicz z koleżanką Marysią Kosmowską następnego dnia, a był to już 1 sierpnia, nie otrzymawszy zresztą należnych mi 800 zł., wracały do domu z ul. Żelaznej na ul. Dobrą przez pełne 3 dni. Silny na trasie ostrzał uniemożliwiał powrót. Na przejście ostatnich kilkuset metrów dzielących je od domu czekały zmordowane i głodne cały dzień, aż do późnych godzin wieczornych).

Była godzina 17-sta 31.07., wracałyśmy z Merką ul. Złotą do Marszałkowskiej szybkim marszem. Ogromny ruch na ulicach wyraźnie wzmagał się w miarę zbliżania się do centrum. Przy ul. Sosnowej był już dosłownie tłok. Niecodzienny pośpiech i podniecenie na twarzach potykających się o siebie ludzi był bardzo wyraźny. Mnóstwo młodych ludzi pośpiesznie podążających w różnych kierunkach, żywo dyskutujących, ubranych sportowo, wielu młodych chłopców w butach z cholewami. Wieczorem poszłam pożegnać się z Księdzem Józefem Oleksym. Był to mój prefekt ze szkoły powszechnej, Salezjanin. Człowiek “nr 1″ w mojej galerii najpiękniejszych postaci, z którymi los pozwolił mi się zetknąć. Zawsze odwiedzałam Go w ważnych dla mnie chwilach, a więc i teraz, czując, że jest to ostatnia chwila na pożegnanie. Patrzył na mnie w skupieniu, po czym zapytał, czy mam wszystko, co mi w tę drogę potrzeba. Brak mi tylko plecaka, odrzekłam. Wanda, Merka i Mietka uszyły sobie z płótna. Mnie i to się nie udało. Poczekaj, powiedział, ja coś mam. Wróciwszy po chwili wyciągnął z pod sutanny wspaniały plecak. Kręcą się tu różni ludzie, trzeba uważać, usprawiedliwiał ukrycie plecaka. Szczególną ostrożność zachowywano tu po masowym aresztowaniu księży i wychowanków salezjańskich. Ks. Oleksy też “siedział”. Podał mi kilka medalików z wizerunkiem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Zabierz i rozdaj swoim koleżankom, a ten to dla ciebie, bądź dobrej myśli, ufaj, że wszystko dobrze się skończy. Jutro rano o godz. 8-mej odprawiam Mszę św., odprawię ją w twojej i twoich koleżanek intencji. Niech cię Bóg prowadzi i Matka Najświętsza ma w swojej opiece. Do dziś pamiętam każde Jego słowo. Wzruszona, ściskając pod pacha plecak, wyszłam na ul. Lipową kierując się w stronę domu. Medalik towarzyszył mi przez wszystkie dni na Starówce, był jedyną rzeczą jaką udało mi się przemycić do Ravensbrtick, nosiłam go w Heningsdorfie. Już pod sam koniec pobytu w obozie,. po zburzeniu fabryk, jedyny raz zaprowadzono nas do łaźni. Zapomniałam, że mam go na szyi. Zauważyła to auzjerka i oczywiście zabrała.

Powstanie 1 sierpnia. Wtorek.

Melduję się o 9-tej rano na Krakowskim Przedmieściu u “Nity”. Jest rozkaz. Zbiórka o godz. 15-tej z pełnym ekwipunkiem. Wracam do domu. Informuję rodziców. Ostatnie przygotowania. Zjadam obiad, żegnam się i wychodzę. Mama prosi, żebym wpadła jutro choć na chwilę. Obiecuje upiec placek i królika. Zabierzesz, przyda się wam, powiada. Na twarzy ojca jakiś dziwny uśmiech, poklepał mnie po ramieniu i powiedział – trzymaj się. Ten dziwny uśmiech zrozumiałam dopiero w czerwcu 1945 r. po powrocie do Warszawy. Dopiero wtedy dowiedziałam się, że ojciec mój też był w Ruchu Oporu. Również walczył w Powstaniu na Powiślu. Ciocia Kossakowska chce mnie koniecznie odprowadzić. Przeniosę ci plecak koło Komendy Policji na Karowej. Na Krakowskim Przedmieściu oddam ci i pójdziesz już sama. Tak będzie bezpieczniej. Broniłam się, ale ona się uparła. Zawsze była troskliwa. Na rogu Krakowskiego Przedmieścia oddała mi szybko plecak, uścisnęła rękę mówiąc: Niech Bóg ma cię w swojej opiece. To był jej ostatni uścisk i ostatnie słowa. Zginęła bez wieści w zawierusze wojennej. U “Nity” było już kilka dziewcząt. Nie wszystkie znałam. Krótka odprawa i przenoszenie zmagazynowanych tu leków, środków opatrunkowych i noszy na Ratusz. Obracałyśmy dwa razy. Najgorzej było z noszami. Wychodziłyśmy po dwie w odstępach kilku minut. Chyba wszystkie miałyśmy trochę stracha. Trasa krótka, ale bardzo ruchliwa. Na rogu Krakowskiego Przedmieścia i Trębackiej minęła nas ciężarówka z Niemcami na platformie. Mijali uzbrojeni niemieccy żołnierze. Przechodziłyśmy nie zauważone. W bramie Ratusza spotkałyśmy oczekującą nas “Izę” Izabellę Zajączkowską-Bombelską, komendantkę drużyny sanitarnej naszej 12 kompanii. Wprowadziła nas do parterowych pomieszczeń biurowych ku ogólnemu zdziwieniu pracujących jeszcze urzędników. Za chwilę zjawił się Pan Dawidowski, intendent Ratusza. Polecił urzędnikom szybko zebrać papiery z biurek i udać się do domu. Trochę pomrukiwano, ale po kilku minutach zsunęłyśmy biurka. Wniesiono żelazne łóżka z materacami. Wszystko odbyło się tak szybko i sprawnie, że w pół godziny byłyśmy już jako tako urządzone. Dr Wierzbicki przekazał naszej komendantce do dyspozycji swój gabinet lekarski, położony po lewej stronie korytarza w sąsiedztwie naszego lokum. Sam sprawował potem z pełnym poświęceniem funkcję lekarza, udzielając pomocy rannym. Wspominamy go do dziś z dużym wzruszeniem i szacunkiem, zwłaszcza Iza, która znała go z czasów okupacji. Był nad wyraz ofiarny, .rozbrajająco skromny i taktowny. W skład drużyny sanitarnej 12 kompanii w dniu 1 Sierpnia wchodziły 4 sekcje. Na Ratuszu zakwaterowane były . sekcje z komendantką drużyny 12 kompanii “Izą Podolską”. Sekcja I l. “Nita Leszczyńska” Janina Latałło Grzybowska, sekcyjna 2. “Rysia – Ryszarda Drutowska” Maria Szydluk zd. Basiewicz 3. “Blanka” Krystyna Klonowska zd. Adamska 4. “Jolanta”, “Murzyn”, “Maryńcia” Maria Truskolaska zd. Selwańska 5. “Isia” Gabriela Górzyńska-Milachowska 6. “Gruszka” Katarzyna NN Sekcja II 1. “Halina Wolańska” Halina Szmakfeferowa .zd. Bowbelska, sekcyjna i równocześnie zastępca Komendantki drużyny sanitarnej 12 kompanii 2. “Wisia – Erazma Kilińska” Jadwiga Kowalik zd. Kałęcka 3. “Stella” Krystyna Prekier-Kiełczyńska zd. Sypniewska 4. “Śnieg Maria” Krystyna Łabinowicz zd. Pączkowska 5. “Maria Błyskawica” Jadwiga Klichowska 6. “Rena Lipna” NN Sekcja III kwaterowała u Sióstr Kanoniczek na placu Teatralnym 1. “Barbara Szymanowska” Elżbieta Kowalczyk, sekcyjna 2. “Joanna Prus” Maria Przeździecka 3. “Katarzyna Żeberko” NN 4. “Emilia” Romana Wanat 5. “Marta” Leopolda Wanat 6. “Danuta” NN Sekcja IV kwaterowała w piwnicach sklepu Spiessa róg Bielańskiej l. “Elżbieta” Maria Zaunarówna 2. “Mariot” Aldona Brünner 3. “Grażyna” Halina Etminis 4. “Nina” Janina Chełmińska 5. “Anta” NN 6. “Gruszkówna” “Blandyna” NN

1 sierpnia, dochodzi godzina l7-sta, słychać odgłosy pojedynczych . strzałów, a nie ma “Nity”, która po przeniesieniu noszy wróciła jeszcze do domu na Krakowskie Przedmieście po osobisty ekwipunek. Upłynęło dobre dwie godziny zanim zdołała do nas dotrzeć. Już ciemniało jak wbiegła “Barbara” z “Elżbietą” meldując komendantce gotowość w pełnym składzie swoich sekcji. “Barbara” melduje pierwszą ranną kobietę. Ściągnęły ją z pod kościoła Kanoniczek. Wszystkie jesteśmy ogromnie wzruszone, pełne entuzjazmu, pewne bliskiego już dnia wolności. Ta pierwsza noc była spokojna. Dziewczęta z sekcji “świętych” – tak żartobliwie nazywałyśmy grupę wychowanek sióstr Urszulanek – cichutko, ale jakże pięknie śpiewały: “Dziś do Ciebie przyjść nie mogę…”, “Deszcz jesienny deszcz, smutne pieśni gra …” i wiele innych. Pan Dawidowski przynosi wieści. Na Nowym Zjeździe przy moście Kierbedzia zacięte .walki, most Poniatowskiego usiłują opanować nasze oddziały, opanowały już wiadukt. Słuchamy w napięciu wytężając słuch, wszyscy tu mówią szeptem. Nastrój jest niecodzienny, podniosły, niemal uroczysty. Leżałyśmy obie z “Blanką” na jednym łóżku i snułyśmy różne powojenne marzenia. Widziałyśmy nadchodzący piękny, słoneczny jasny świat. I znowu Pan Dawidowski, tym razem smutny, ma złe wiadomości o oddziałach broniących most Kierbedzia. Podobno zginęła cała kompania, około 40 żołnierzy. Zrobiło się smutno i cicho.

2 sierpnia. Kobiety z okolicznych domów samorzutnie organizują w bramie punkt żywieniowy. Już nakryły bielutkim prześcieradłem stół, niosą parujące kotły, kroją chleb i z uśmiechem pełnym życzliwości i kobiecej troski karmią powstańczą brać. Od wczesnego ranka zacięte walki o Pałac Blanka. Są tu oddziały z różnych kompanii, nie tylko nasza 12. Natomiast służbę sanitarną pełni wyłącznie drużyna 12 kompanii. Huk rozrywających się granatów, biegające oddziały próbują opanować Pałac z różnych stron. Wśród nich biega mały chłopczyk w hełmie strażackim i siekierką w ręku. To syn dozorcy Ratusza, obeznany wspaniale z terenem woła, tędy, tu w te drzwi… Rozrywają się granaty, huki, strzały. Pałac przypomina twierdzę. Jedno skrzydło opanowane. Część frontowa przylegająca do Ratusza jest wolna. Idziemy po materace i poduszki. Prowadzi nas p. Dawidowski. Szerokie marmurowe schody, po lewej stronie olbrzymie okna, cała szklana ściana. Mijamy piękne gabinety wysłane dywanami, wyglądamy przez okna na plac Teatralny. Pusto, straszą tylko przewrócone dwa tramwaje. Docieramy na jakiś stryszek, zabieramy materace i poduszki. Powrót bardzo trudny. Szklana ściana prawie pozbawiona szkła. Pod nogami chrzęści gruba warstwa szklanego gruzu. Schodzimy mocno pochylone niosąc na plecach materace i poduszki. Brzęk szkła, stuk padających łusek, fruwające pierze. No, pierwszy chrzest bojowy za nami – mówi p. Dawidowski – szczęśliwie bez ofiar. Trwają dalsze walki o następne skrzydło Pałacu. Klęczymy z Nitą na podłodze gabinetu lekarskiego splecione uściskiem rąk obserwujemy akcję. Major Barry przerzuca do góry nogami długą ławkę na wysokości II piętra z okna do okna w narożniku przylegających do siebie dwóch skrzydeł Pałacu. Ten potężny mężczyzna przechodzi po wąskiej deseczce odwróconej ławki z przerzuconym przez ramię karabinem, za nim następni także z bronią przewieszoną przez ramię. Drżymy z przerażenia wbijając paznokcie w ściśnięte dłonie. Boże, żeby nie spadli, przecież to II piętro. Udało się. huk rozrywających się granatów, krzyki, strzały, niesamowita wrzawa. Drugie skrzydło zdobyte. Są ranni. Wśród tej wrzawy z okna II piętra pada na bruk dziedzińca Fribolin, zastępca nadburmistrza Leista. Podobno za decyzję poddania się wyrzucili go jego żołnierze. Takie krążyły informacje. Ma złamaną miednicę, uszkodzony kręgosłup, umieszczono go w pokoju obok gabinetu lekarskiego przekazując pod bezpośrednią opiekę i odpowiedzialność .

Źródło

http://www.sppw1944.org/index.html?http://www.sppw1944.org/relacje/relacja13.html oraz Muzeum Powstania Warszawskiego

Pages: 1 2 3