W Powstaniu:
Organizator i lekarz naczelny sanitariatu rejonu Sadyba.Szp.pol. w klasztorze Bernardynów, szp.pol. przy ul. Jedwabniczej, potem ul. Powsińska 7.
WSPOMNIENIA Z POWSTANIA
O godzinie 16 zaczęła się 1 VIII.1944 r w lokalu ppor. Jaszczura Rejon V czerniaków-Sadyba batalion Oaza zbiórka sanitariatu AK, który szkoliłem na Sadybie od 1942 roku aż do wybuchu Powstania w zakresie ratownictwa i służby patrolowo-sanitarnej na polu walki. Po uzgodnieniu z Jaszczurem (dr. Szczudełkiem), który był faktycznym komendantem Rejonu V, wydałem rozkaz wymarszu. Był to mój pierwszy rozkaz wojskowy trzem patrolom sanitarnym. Celem wymarszu było zajęcie piątego budynku przy ul. Jedwabniczej 3,w którym był internat wychowanków firmy im Rago. Budynek ten był wytypowany na 2 lata przed Powstaniem na szpital wojskowy AK przez Jaszczura, ponieważ miał system korytarzowy, posiadał gotowe łóżka z pościelą i kuchnię w suterenach. Plany budynku były sporządzone przeze mnie i oddane Jaszczurowi w 1942 roku.
Na tej samej zbiórce student piątego roku Aleksander Majda ps. Gozdawa został skierowany przez Jaszczura na punkt sanitarny z jedną sanitariuszką w okolice skrzyżowania ul. Sobieskiego z ul. Idzikowskiego. Sanitariuszka Irena (Zofia Dobrzańska) już po naszym wymarszu, została przez Jaszczura skierowana jako dowódca czwartego patrolu sanitarnego do „Caritasu” przy ul. Czerniakowskiej celem założenia punktu sanitarnego. Wszyscy należeliśmy do AK, jeden tylko dr Uliszewski, przydzielony po uprzedniej z jego strony zgodzie do naszego oddziału w ostatniej chwili, nie należał do AK.
Wymarsz odbywał się w milczeniu. W czasie wymarszu nie zachowano szyku wojskowego dla patroli sanitarnych, wszyscy od razu wyszliśmy na schody i gromadnie znaleźli się na podwórzu, ruszono w drogę również gromadą. Działo się to z powodu przewrażliwienia bojowego zdekompletowania o połowę ilości sanitariuszek w chwili wymarszu, braku dowódców patroli oraz spóźnienia wymarszu, a poza tym przechodnie czując jakaś sensację bliżej im nie znaną, przyglądali się natarczywie ze zdziwieniem i ciekawością, co peszyło nasze bojowniczki o wolność. Trzy kobiece patrole maszerowały środkiem jezdni w ciągłym milczeniu zachowując konieczny spokój.
Ja z dr. Uliszewskim szedłem skrajem jezdni na wysokości środkowej części kolumny. Taka pozycja pozwoliła mnie na obserwację całego oddziału i przepatrywanie okolicy po drodze. Instynkt nakazywał być czujnym. Tak przeszliśmy otwartą i pustą ulicą Powsińską bez żadnych ubezpieczeń ani łączności jeden kilometr z ulicy Morszyńskiej do kościoła oo Bernardynów i w tym momencie posłyszeliśmy pierwsze strzały niewiadomo skąd pochodzące.
Czekał nas jeden kilometr drogi jeszcze do celu, a ponieważ nie wiedziałem skąd pochodzę strzały, wydałem rozkaz ukrycia się w budynku klasztornym oo Bernardynów. Był to mój jedenasty rozkaz wojskowy. O ile na ulicy było gwarno i rojno, odbywała się tutaj dopiero mobilizacja rezerwy AK. Wszyscy składali kennkarty na jeden wielki stos. Nasz oddział kennkart nie składał, bo nie miał takich zaleceń przed wymarszem. Komendant rezerwy Wilk, do którego się zwróciłem o informację, czy droga jest wolna przez Czerniakowską na Jedwabniczą, zapewnił mnie, że jak tylko wrócą patrole i dowie się jak się sprawy przedstawiają, to zaraz mnie da znać. Początkowo czekaliśmy bezczynnie gapiąc się na komendanta Wilka, grubego w średnim wieku, ruchliwego, biegającego jak piłka po sali na wszystkie strony, z pistoletem zawieszonym na brzuchu w okolicy pępka, kołyszącym się przy każdym kroku. A tymczasem, gdy zaczęto przywozić i przynosić pierwszych rannych, pracy nam przybywało bez przerwy. Po upływie godziny w próżnym oczekiwaniu na przybycie patroli z wiadomościami, zdenerwowany i zniecierpliwiony wydałem rozkaz wznowienia wymarszu. Przy rannych pozostawiłem studenta medycyny, Gozdawę, który został odwołany z ulicy Idzikowskiego. Teraz szczytem ambicji było dotrzeć do celu. Tylko jeden kilometr drogi, a droga znowu odkryta jak na dłoni. Te sanitariuszki, które wyruszyły z klasztoru, były zdecydowane. – Żadnego sprzeciwu. Chwilami zdawało mi się, że prowadzę owce na rzeź. Szliśmy teraz odgrodzeni pod parkanami w nieznane normalnym marszem, a gdy się parkan skończył a zaczynało pole, biegliśmy do następnego parkanu. Wtedy zaczął krążyć wysoko samolot nad nami. Wówczas wydałem rozkaz krycia się na ziemi, pod parkanami w gęstej trawie. Po oddaleniu się samolotu bez przeszkód doszliśmy do ulicy Teresińskiej i tutaj wydałem rozkaz rozwalenia parkanu, aby uzyskać skróconą drogę do celu, unikając ulicy Chełmskiej, która była już pod obstrzałem wroga. Parkan otaczał willę volksdeutscha, który z rodziną wyszedł na ganek i przyglądał się w milczeniu dewastacji swego mienia. I oto jesteśmy na miejscu. Budynek, jak już wspominałem, był przeznaczony na szpital, dwa lata przed tym na rozkaz Jaszczura porobiłem plany budynku i w razie wybuchu Powstania miałem tutaj przybyć z patrolami sanitarnymi i zorganizować szpital wojskowy AK, jak to się mówi, z niczego.
Szpital urządziliśmy w ciągu kilku minut, łóżka (około 50) z pościelą poprzynosiliśmy szybko z internatu. Izba przyjęć i gabinet zabiegowy zainstalowany na parterze. Dalej były pokoje dla rannych, których kilku przyszło pieszo lub przybyło na noszach. Rozkładamy przyniesione narzędzia chirurgiczne i środki opatrunkowe. Obok w następnym budynku zainstalował się sztab ze swą główną kwatera. Około godziny 21 wezwano mnie do sztabu, gdzie Jaszczur mi zarzucił, że zorganizowałem szpital samowolnie, gdy tuż obok jest drugi szpital. Za poniesione trudy spotyka mnie niesłuszna nagana.
Przypomniałem Jaszczurowi, że to on sam nakazał mi to i z jego polecenia wykonałem plany, jeszcze dwa lata temu, wtedy zamilkł i polecił mi udać się na Jedwabniczą a pełnić nadal swoje obowiązki. Około godz. 2 nad ranem otrzymaliśmy wiadomość, że sztab z Powstańcami nie wiadomo gdzie się wycofał przed hitlerowcami. Szpital pozostał bez osłony, nie ewakuowany. Nie wiadomo nic, czy Powstanie się udało. Otrzymaliśmy rozkaz wycofania się za sztabem w kierunku pozycji wyjściowej, a ponieważ ranni i personel szpitala nie mogą pozostać w razie przyjścia hitlerowców na łaskę wroga, po krótkiej naradzie z kierownictwem internatu zdecydowaliśmy ciężko rannych, których nie sposób było zabrać ze sobą, ukryć wśród znajomych, oczywiście godnych zaufania ludzi, lżej ranni wycofali się z wojskiem.
Po drodze staraliśmy się nawiązać kontakt z punktami sanitarnymi. Odwiedzamy punkt sanitarny „Caritas”, gdzie o niczym nie wiedzą, ale są w lepszej sytuacji, bo nie mają ciężko rannych. Odwiedzamy punkt sanitarny na folwarku „Czerniaków”, gdzie oprócz dr Hertza nikogo nie ma. Z wysokości folwarku widać było Powstańców idących gęsiego przez łąki Goraszewa, pomiędzy świerkami a Sadybą w kierunku Wilanowa, poprzez historyczny szlak ucieczki prezydenta Wojciechowskiego z Belwederu. Słychać było strzały od strony Siekierek i z folwarku na Sadybie. Odważ czy ucieczka pod obstrzałem, gdyż w ucieczce porzuca się rannych. Zdezorientowani, już bez żadnego rozkazu samorzutnie rozchodzimy się po domach, ja, dr Hertz i dr Uliszewski. Nikt nas nie gonił, spokojnie poszliśmy wpierw do mieszkania dr. Hertza, gdzie spaliliśmy opaski powstańcze, dla osobistego bezpieczeństwa. Gdym wyszedł z domu dr. Hertza da i szedł do swego domu, spotkałem sąsiada, w którzy oświadczyli mi, że w śródmieściu Powstanie trwa. Zgłupiałem do reszty. Na drugi dzień poszedłem z córką na Jedwabniczą celem sprawdzenia, jak się wywiązał z poruczenia kierownik, internatu. Otóż wszystkie ślady szpitala zostały zatarte, ranni zostali umieszczeni w lokalach prywatnych na sąsiednich ulicach. W ciągu trzech dni następnych odwiedzałem rannych po domach udzielając porad i zmieniając opatrunki. Kierownik internatu porosił, abym pozostał z nimi. I tu obowiązek na Jedwabniczej, i tam na Sadybie, gdzie nie można tracić kontaktu z AK na rozkaz komendanta Jaszczura, który po wycofaniu się przeszedł do konspiracji. Miałem czekać na dalsze rozkazy. Powstańcami rannymi opiekowała się samotnie Maria, dr Srokowska.
Dnia 18 VIII 1944 roku radość ludności była niepisana, gdyż w nocy przedostało się wojsko polskie z lasów przez pozycje wroga w Wilanowie po stoczeniu zwycięskich walk i przybyło na Sadybę.
Niedaleko fortu przy ul Powsińskiej w prywatnej szkole został zainstalowany szpital – był to budynek drewniany. Szpital ten został nazwany filia Szpitala Wojskowego i nosił nazwę „Szpital Wojskowy AK”. W szpitalu tym spotkałem sporo lekarzy, których z każdym dniem przybywało dr chirurg Walter Ruszkowski, dr Hertz, dr Jan Rutkiewicz. Dyrektorem ogólnym tego szpitala został mianowany przez ppor. Jaszczura – komendanta Sadyby – dr Uliszewski. W organizowaniu szpitala i urządzaniu brali udział m. in. lekarze dr Jan Rutkiewicz, absolwent V roku medycyny Aleksander Majda ps. Gozdawa i pani Zofia Biernacka, ps. Ada, która była siostrą naczelną szpitala. Szpital był urządzony od 7 VIII 1944 roku, przewożono z ukrycia (z piwnic) materiały sanitarne, narzędzia chirurgiczne. Szpital był przeznaczony dla żołnierzy AK i dla ludności cywilnej. Było kilka wypadków tężca. Gdy wybuchła czerwonka, chorzy zakażeni wszyscy zostali przewiezieni do oddzielonego budynku na ulicy Goraszewskiej 22, do tego szpitala został skierowany dr Jan Rutkiewicz, ranny w głowę, po szoku, którego doznał na skutek bombardowania w poprzednim szpitalu na Górnym Mokotowie. Warunki w szpitalu zakaźnym były bardzo ciężkie, pracował jako jedyny lekarz przez pewien czas, bez pomocniczego personelu, nie było nawet sanitariuszek. Po kilku dniach objął także dyżury dr Zieliński. A tymczasem walki przybierały na sile z każdym dniem. Patrole sanitarne, złożone z samych kobiet, zbierały rannych i przynosiły ich do szpitala pod gradem pocisków. Jedna z nich, sanitariuszka Scarlett, zginęła blisko fortu na pobojowisku wskutek zmiażdżenia obu nóg przez pocisk. Trzy sanitariuszki, wysłany patrol, zginęły na Siekierkach.
Szpital AK po paru dniach został przeniesiony ze szkolnego budynku (drewnianego) przy ul Powsińskiej do murowanego bloku przy ul. Morszyńskiej 7 ze względów bezpieczeństwa.
W połowie sierpnia drugi szpital w „Priucie” przy ul Chełmskiej zostaje na nowo założony przez rozbity i ewakuowany Szpital Wojskowy Ujazdowski Dnia I.VIII 1944 roku w „Priucie” został założony szpital po raz pierwszy przez sztab AK z Sadyby. Drugi szpital został założony przez personel AK, przy ul. Jedwabniczej 3. Szpitale te zostały założone w godzinie W. Obecnie jeden szpital jest przy ul Chełmskiej na Sielcach, a drugi jako jego filia Szpital AK na Sadybie. Szpitale to są oddalone od siebie o 2 km. Sądząc z lokalizacji szpitali w godzinie W i obecnie, plany wojskowe były wtedy i teraz odmienne.
W godzinie W chodziło o wyzwolenie Warszawy i ściąganie w pośpiechu oddziały w kierunku centrum miasta – obecnie walki ustabilizowały się na miejscu w poszczególnych dzielnicach, czekano na posiłki z zewnątrz, na pomoc. W tym czasie zostałem weryfikowany jako oficer bez stopnia ze względu na cenzus naukowy, bo w wojsku nie służyłem. Zostałem mianowany komendantem szpitala AK na Sadybie. W kilka dni potem został zbombardowany szpital w „Priucie” po raz pierwszy. Połowa dużego budynku legła w gruszach, grzebiąc wielu rannych. Za parę dni zostaje zbombardowana druga połowa budynku, grzebiąc znowu rannych pod gruzami. Szpital w „Priucie” przeniesiony tu dawny Wojskowy Szpital Ujazdowski przestał istnieć na Sielcach. Zostaje on teraz ewakuowany do szpitala AK na Sadybie, do swojej wam filii. Tłumy pieszych, lżej rannych i dowożonych na furach ciężko rannych, przybywało tego dnia od 16 aż do 2 w nocy. Ręce były pełne roboty, każdy lekarz miał swoją kolejkę rannych, których badał, wykonywał zabiegi, pomagały też sanitariuszki. Dr chirurg Jan Krotowski przybył wraz ze szpitalem z ul. Chełmskiej, także dr Sawicz zainstalował się na forcie im. Dąbrowskiego w punkcie sanitarnym. Na Sadybie byli jeńcy niemieccy, gdy został rozbity cały oddział piechoty złożony z kilkudziesięciu hitlerowców, rannych ciężko dwóch Niemców, w tym dowódca, którzy byli umieszczeni w szpitalu. Niemcy leżeli na łóżkach z powodu ciężkich ran nie można ich było położyć na ziemi, zaś rannych przybywało których kładziono na siennikach na ziemi. Ludzie się buntowali, więc zadecydowano wywieść jeńców do Wilanowa. Zorganizowała transport pani Zofia Biernacka ps. Ada, siostra naczelna sanitariuszek w szpitalu. Do Wilanowa z rannymi pojechała łączniczka ps. Joanna Łucja Kluczewska, wymieniając rannych na leki i materiały opatrunkowe.
Szpiegostwo niemieckie przyśpieszyło upadek Powstania na Sadybie i zadało ogromne straty. Dzięki szpiegom został spenetrowany Fort i składy amunicji i kwatery sztabu.
W nocy na izbę przyjęć przyszło dwóch żandarmów, zgłaszając się do komendanta szpitala, poczęstowali mnie papierosem junakiem, wymienili nazwisko rannej, pytając czy figuruje w spisach, czy może chodzić, po czym wynosili się cicho, aby zabrać szpiega. Na drugą noc zgłosili się powtórnie szukają szpiegów wśród rannych. Wykonano kilka wyroków śmierci na volksdeutschach „szpiegach” na ul. Powsińskiej w pobliżu węglarki. Dnia 31 VIII 1944 roku między godz. 10 a 11 przyjechali samochodem na Sadybę Węgrzy, a właściwie byli to przebrani Niemcy, jakoby chcieli się przyłączyć i walczyć w Powstaniu. Po spenetrowaniu Sadyby (fortu) odjechali swobodnie puszczeni przez Jaszczura i więcej się nie pokazali. W kilka godzin później po odjeździe „Węgrów” nastąpiło najsilniejsze bombardowanie fortu i pod bombami zginął cały sztab. Po gwałtownym bombardowaniu z powietrza i ziemi od samego rana nastąpiła śmiertelna cisza, w czasie, której piechota niemiecka zajmuje Sadybę. Bohaterska garstka obrońców Sadyby dnia 2 września wycofuje się na Sielce, Czerniaków i Dolny Mokotów. I znowu szpital z rannymi zostaje pozostawiony własnemu losowi, cały szpital z rannymi znajduje się w piwnicach suterenach. Widać z okien jak Niemcy otaczają budynek. Rozlega się komenda, aby wychodzić. Widać z okien nogi i buty hitlerowców. Wychodzimy na podwórze. Jeden z hitlerowców powiada, że za 15 minut będzie wysadzony budynek w powietrze. Powtarzamy tę wiadomość wszystkim. Kto może ucieka. Ciężko rannych wynosimy we trójkę, ja przed dr Gozdawą i dr. Adamem. Sanitariuszki pomagają. Co sił wyciągamy rannych z piwnic nad brzeg fosy, choć trochę z dala od bloku. Upłynęło już 30 minut, a wybuchu bloku nie ma. Zaczęliśmy teraz przenosić rannych znad fosy. Hitlerowcy palą blok na parterze od ulicy Powsińskiej i na parterze od strony fosy. Ogień bucha przez okna. Na forcie układamy sienniki i nosze z rannymi na ziemi zjawia się Von den Bach pogromca Powstania ze swoją świtą złożoną z żandarmów. Każe nam i sam wzywa księży i lekarzy, aby zbliżyli się do niego i stanęli przed nim, a następnie wzywa ludność, aby stanęła w dalszych szeregach. Zaczyna wtedy mówić po niemiecku, obok stoi młoda przystojna kobieta i tłumaczy każde zdanie. Mówi, że ludność cywilna przejdzie przez obóz, ranni i chorzy pójdą do szpitala, że będzie zorganizowana żywność i transport. Hitlerowcy wydali rozkaz ładowania rannych na fury. Do każdego wozu z rannymi przydzielono jednego lekarza i sanitariuszkę. Otoczeni jesteśmy żandarmami. Jedziemy w nocy ja, dr Adam, Gozdawa, moja córka i inne sanitariuszki. Zaczęto nas wywozić do obozu. Mnie, dr. Adama, dr. Sawicza i dr. Uliszewskiego wywieziono z lżej rannymi do Pruszkowa. Dr Uliszewski został od razu zwolniony, nas zwolniono po kilku tygodniach.
Warszawa dn. 10.01 1958 r.
dr Mieczysław Sosnowski
ps. Datura
szef sanitariatu na Sadybę i Wilanów
V Rejon Pułk Baszta, bat Oaza
Źródło: Pamiętnik Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego – Powstanie Warszawskie i medycyna, wydanie II, Warszawa 2003 r.
Źródło
Halina Jędrzejewska Lekarze Powstania Warszawskiego 1VII – 2 X 1944 wyd. TLW oraz Pamiętnik Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego – Powstanie Warszawskie i medycyna, wydanie II, Warszawa 2003 r.