W Powstaniu:

ul. Krakowskie Przedmieście 34

 Relacja o sytuacji klasztoru sióstr wizytek1 .

W ciągu ostatnich dni lipca 1944 roku dochodziły i do naszej klauzury echa napięcia panującego w Warszawie i coraz wyraźniejsze odgłosy działań wojennych zza Wisły. Żyłyśmy wszystkie w oczekiwaniu czegoś, co nadchodziło, potęgując nasze modlitwy w intencji Ojczyzny. Modliła się zresztą cała Warszawa i gdy po wieczornych pacierzach wracałyśmy do cichych cel klasztornych położonych od strony Wisły, wyraźnie słychać było pobożne pieśni śpiewane przy okolicznościowych ołtarzach zbudowanych niemal na każdym podwórzu Powiśla. Wyraźnie dochodziły do nas słowa pieśni, łącząc się we wspólny pełen wymowy chór — najczęściej były to pieśni maryjne i tak odpowiadająca chwili pieśń „Pójdź do Jezusa…”, z błagalnym refrenem „Słuchaj, Jezu, jak Cię błaga lud, słuchaj, słuchaj uczyń z nami cud…”

Dnia l sierpnia koło godziny 11 przyszedł do furty powstaniec, brat jednej z naszych sióstr2, prosząc o wpuszczenie na teren klauzury, ponieważ miał rozkaz zbadać wszystkie możliwości przedostania się na Powiśle, i prosił by czuwać przy bramie klasztornej, gdyż w razie potrzeby wycofania się minuty mogą decydować o życiu. Na pytanie matki przełożonej, od kiedy trzeba pilnować, padła krótka odpowiedź — dziś od godziny 5 po południu. Dzięki temu dowiedziałyśmy się, że godzina nadchodzi… Punktualnie o godzinie 5 po południu rozpoczęła się strzelanina, siostry stanęły na warcie przy bramie, ale szczęśliwie nikt nie szukał tędy ucieczki. Powstańcy opanowali szereg obiektów na zachód od Krakowskiego Przedmieścia, zaś nasz kościół i klasztor cały czas był po niemieckiej stronie, czemu w dużej mierze zawdzięczałyśmy ocalenie tych zabytkowych budowli.

Aby nie powtarzać rzeczy znanych, podajemy tylko krótką kronikę ważniejszych wydarzeń z tego czasu:

Od razu 1 sierpnia klasztor został otoczony morzem płomieni; kolejne pożary bliższych i dalszych otaczających nas budynków towarzyszyły nam do końca. 2 sierpnia na skutek pożaru kamienic na Krakowskim Przedmieściu 38 i 40 mieszkańcy ich, w liczbie 146 osób, zostali przyjęci do klasztoru i zajęli piwnice oraz spichlerz. Oczywiście dzieliłyśmy się nimi skąpymi zapasami żywności, gotując dla wszystkich zupę i kawę. Otwierając klauzurę otworzyłyśmy też szeroko swe serca i starałyśmy się służyć wszystkim w miarę swoich możliwości.

4 sierpnia patrol żołnierzy niemieckich przyprowadził siedem sióstr dominikanek, gdyż dom, w którym mieszkały na Królewskiej, został podpalony.   Siostry przyprowadziły potem kilkadziesiąt osób z płonącego mu, które zajęły nasze rozmównice. Prócz tego coraz to przyprowadzano do nas jakieś bezbronne, zagubione osoby, przeważnie w starszym wieku, które znajdowały opiekę, dach d głową, ciepłą strawę, a często cichą, spokojną śmierć. Nasz ksiądz kapelan dr Stanisław Wiśniewski z wielką gorliwością obsługiwał tę przypadkowo zebraną społeczność, a wszyscy garnęli się do sakramentów świętych, nieraz były to nawrócenia po wielu, wielu latach. Niemcy coraz częściej wpadali na teren klasztoru szukając powstańców, częściowo nawet w nim zamieszkali, czasem poszukiwali rąk do pracy i tak codziennie piętnaście kobiet ze schronu musiało chodzić do komendy na obieranie kartofli.

Dnia 13 sierpnia rano o godzinie 7 Niemcy zabrali prawie wszystkich ludzi świeckich z naszych schronów, zostawiając część kobiet i dzieci, grożąc i nam ewakuacją w najbliższym czasie. Tymczasem Niemcy również szykują się do opuszczenia płonącej Warszawy, a nasze dzielne niewiasty ze schronów są używane do pomocy przy pakowaniu rzeczy i noszeniu trupów żołnierzy niemieckich na place grzebalne.

Dnia 23 sierpnia silne walki wokół naszego kościoła i coraz większe zagrożenie z  powodu  ustawionej   20  sierpnia  przed  samym  kościołem armaty zmusiły księdza kapelana, by przenieść Najświętszy Sakrament do kaplicy Św. Józefa wewnątrz klasztoru. Około południa Niemcy wpadli furtę i z ogródka wewnętrznego przebili dziurę w murze na teren Uniwersytetu Warszawskiego, oświadczając, że nasz klasztor wraz z całym przyległym terytorium biorą w okupację. Dowiedziałyśmy się przy okazji, że podobno wobec podejrzenia ukrywania powstańców klasztor nasz i kościół miały być podpalone i zniszczone, zaledwie pół godziny brakowało  do wykonania  wyroku,  który  został  wstrzymany  przez jednego z generałów do chwili naocznego przekonania się o słuszności i podejrzenia. Coraz więcej żołnierzy niemieckich kręciło się po klasztorze zajmując głównie pierwsze piętro, byłyśmy pod stałą kontrolą niemieckiej wachy. Najświętszy Sakrament na noc został przeniesiony do schronu, a następnego dnia przemieniono wewnętrzną zakrystię na kaplicę, gdzie w głębokiej sklepionej niszy umieszczono ołtarz i tabernakulum.

Dziura wybita w murze dawała możność komunikowania się z ludźmi ewakuowanymi z Warszawy, którzy spędzeni byli na teren Uniwersytetu i przychodzili do naszych okien z prośbą o wodę, opatrunki, lekarstwa… Matki przynosiły swoje niemowlęta, by je wykąpać, zanim pójdą w dalszą tułaczkę, na szczęście miałyśmy na terenie klasztoru studnię. Czasem wprowadzałyśmy kogoś ze spragnionych do kaplicy, by tam w cichej modlitwie u stóp Pana Jezusa zaczerpnął mocy. Tłumy przesuwały się do późnej nocy.

7 września trzech lekarzy zwróciło się z prośbą przyjęcia pod nasz dach szpitala powstańczego z ulicy Konopczyńskiego, a na drugi dzień od rana zaczęli znosić rannych i chorych przez dziurę w murze. Uruchomiono jeszcze jedną kuchnię i pralnię dla tego szpitala, ale produkty żywnościowe były na ukończeniu. Grupa pielęgniarek i kilka osób ze schronu pod konwojem wojskowym urządza wyprawę po żywność do opuszczonych domów i zaopatrują znowu naszą spiżarnię.

Nasze siostry niestrudzenie służyły chorym, myły, opatrywały, przygotowywały na śmierć, która często zaglądała do szpitala umieszczonego w naszym kapitularzu i przyległym korytarzu.

14 września przybywa do nas szpital ZUS z ulicy Czerniakowskiej i do ich rozporządzenia zostaje oddany chór zakonny, kaplica Najświętszego Serca, przedchórze. Zniesiono chorych, którzy od kilku dni znajdowali się pod gołym niebem. Płoną budynki uniwersyteckie, stanowiące nowe poważne zagrożenie dla naszych strychów z bogatym belkowaniem i częściowo pozbawionych dachówki.

17 września przybywa do nas trzeci z kolei szpital — Św. Rocha, gdyż w nocy bomba zniszczyła pierwsze i drugie piętro, grzebiąc pod gruzami wielu chorych. Chorzy zajmują szeroki, sklepiony korytarz dolny. Niemcy rzucili granat w ludzi starających się zabezpieczyć okna do schronów — dwóch naszych pracowników zostało zabitych na miejscu, inni częściowo ciężko i niebezpiecznie ranni, bo granat był zatruty (zgorzel gazowa).

Niedługo gościłyśmy szpitale, gdyż już 18 września od rana samochody niemieckie zaczęły wywozić naszych rannych wśród ogólnej wrzawy i przerażenia. Opuściły też nasz klasztor siostry dominikanki, udając się w stronę Woli. Ta przymusowa ewakuacja trwała jeszcze i przez następny dzień, a Niemcy wykazywali duży pośpiech.

Klasztor, który przez ostatnie tygodnie dawał schronienie kilkuset osobom 3, opustoszał. Zostałyśmy tylko wraz z siostrami karmelitankami łódzkimi i kilkunastu osobami świeckimi. Zrobiło się cicho w klasztorze, za to coraz częściej wpadali esesmani. Akcja powstańcza oddalała się od klasztoru, nie ustawało tylko niszczycielskie działanie Niemców, tzw. „krowa” pracowała ciągle, systematycznie burząc miasto. Morze płomieni ciąż rosło i otaczało nas wokół. Groźnym momentem dla klasztoru był pożar pałacu Potockich, przylegającego do naszego chóru, całe snopy iskier wpadały przez okna na drewnianą podłogę i gęste belkowanie na strychu, płomienie lizały nasze mury. Jedynym ratunkiem była modlitwa mak krzyża kreślony w powietrzu małą statuetką cudownej Matki Bożej z Montaigu.

Wszędzie wciskał się duszący dym, a podpici esesmani krążyli po klasztorze, rabując, co się dało. Sytuacja nasza stawała się coraz trudniejsza, a poprawiła się trochę, gdy esesmani opuścili Warszawę, a na ich miejsce przyszły oddziały Wehrmachtu. Było wśród nich wielu katolików z Nadrenii, którzy zupełnie inaczej odnosili się do klasztoru i zakonnic.

2 października ustały wszelkie odgłosy walki, złowróżbna cisza obwieściła nam koniec powstania, a te przypuszczenia zostały w niedługim czasie potwierdzone. Armia powstańcza skapitulowała, toczyły się układy, a 5 października powstańcy poszli do niewoli. Kilka sióstr poszło na .miasto szukać możliwości ewakuowania naszych chorych i widziały przemarsz armii powstańczej. Dziwne zrobiło to wrażenie na patrzące siostry, które ani jednego dnia w ciągu powstania nie przeżyły w „wolnej” Warszawie. Ci wynędzniali polscy bohaterzy szli jak zwycięzcy, a przeciwnie, prowadzący ich żołnierze niemieccy wyraźnie przygnębieni wyglądali na zwyciężonych. Na ulicach widać było tłumy ludności cywilnej zmuszonej do ewakuacji, nie słychać było płaczu ani jęków, szli wszyscy z jakąś determinacją, pozostawiając na pastwę płomieni cały swój dobytek.

Władze wojskowe klasztorowi nakazały ewakuację, dając termin do 10 października. W tym dniu siostry karmelitanki opuściły Warszawę, udając się zdobytym przez ojca Sykstusa samochodem do Łowicza. Tegoż dnia wieczorem karetka sanitarna wywiozła nasze siostry chore do szpitala na Wolę, a reszta sióstr otrzymała zezwolenie pozostania do 15 października, aby móc spakować zabytkowe aparaty kościelne, obrazy, książki itp. Taki obrót sprawy zawdzięczałyśmy temu, że stacjonujący kół nas pułk składał się z katolików nadreńczyków, którzy sami boleli nad tym, co się działo. Bardzo wiele rzeczy kościelnych ratował ich kapelan ksiądz Jan Schultze, znosząc ze spalonych i opuszczonych kościołów naczynia liturgiczne, aparaty itp.

5 października większość sióstr opuściła klasztor i Warszawę, udając do Łowicza do sióstr bernardynek, jednakże jeszcze siedmiu siostrom pozwolono zostać, aby spakować i zabezpieczyć resztę rzeczy; pozostał z siostrami ksiądz kapelan, aby nie były pozbawione mszy świętej.  W uroczystość Chrystusa Króla 29 października została odprawiona ostatnia msza święta, spożyto Najświętszy Sakrament, lampka przed tabernakulum zgasła, a siostry wyjechały do Krakowa. Niedługo klasztor stał pusty, bo już 23 stycznia 1945 roku wróciły pierwsze siostry, a 8 lutego została odprawiona pierwsza msza święta w ocalonym kościele.

1   Relacja opracowana na podstawie własnych wspomnień oraz siostry Marii-Kazimiery Fertner, pisanych w latach 1944 i 1945.

2   Brat autorki Konrad.

3 Była wśród nich m. in. Zofia Kossak-Szczucka i Zofia Cierniakowa z córkami.

Maszynopis, oryginał, kwiecień 1967, IH PAN.

Źródło

Ludność cywilna w Powstaniu Warszawskim PIW 1973