W Powstaniu:

szpital przy ulicy Hożej 13

DZIENNIK Z POWSTANIA WARSZAWSKIEGO

1 sierpień 1944

Dziś o 16.45 zaczęło się powstanie. Teraz jest 22.55. Bez przerwy słychać detonacje. Pod naszym domem stał samochód lotników, którzy ustawicznie strzelali, ale brama była zabarykadowana i się wycofali. Podobno Szucha, Poczta, Dworzec i Praga zdobyte. Z mostów zdjęli miny. Niebo w jednej łunie. W pewnej chwili zaczęlikrzyczeć, że Nr 15 się pali, ale to był fałszywy alarm. Zaczął się huraganowy ogień. Samoloty latają. Barykadują Hożą od Kruczej i od Placu Trzech Krzyży. – Na Placu stoją niemieckie czołgi. Noc. Niezapomniane chwile. Woziliśmy piasek w wózku na barykady. Nosiliśmy płyty wybijane z chodnika. Przychodzą żołnierze – nasi, polscy, z biało-czerwonymi opaskami i orzełkami. Deszcz leje. Trzymamy się dobrze, zdobywamy jeden odcinek za drugim. Mosty obsadzone. Biją się na rogu Piusa i Marszałkowskiej. A jednak piękne jest życie. Doczekaliśmy wolności!

12 sierpień – sobota

Boże, dwa tygodnie jeszcze nie minęło, a zdaje się, że powstanie trwa wieki. Tyle mam do napisania, że nie wiem, czy przez chwilę zdołam wyczerpać cały materiał. Pracuję w szpitalu przy ulicy Hożej 13, zorganizowanym przez Tatusia. Budynek szkoły w oficynie zajęli w czasie wojny Niemcy na koszary. Są więc łóżka tak potrzebne dla rannych. Rannych jest już sporo. Na parterze na sali męskiej leży dwunastu chłopaków. Czesław Trojan ma poharataną rękę, drugi Czesław miał prócz kilku drobnych uszkodzeń szok nerwowy. Kiedy mu wszystko przeszło, był bardzo miłym pacjentem. Powiedział mi, że mnie najbardziej lubi ze wszystkich sanitariuszek i kiedyś na dobranoc zaproponował mi, żebym go pocałowała! Następny – Józio – cierpi bardzo, bo ma pogruchotaną nogę. Bogdan D. ma dwadzieścia lat, jest bardzo wysoki, ma nieprawdopodobnie dużą czarną czuprynę. Został ranny, przy Politechnice. Henryk C. – inżynier, delikatny i kulturalny, ma powikłane złamanie kości udowej. Maharadża ma ranę na twarzy, ciągle prowadzi wojnę z muchami. Jan J. wygląda jak dzieciak, a ma trzymiesięcznego syna. Edward Bober, ranny przez szybę, jest pielęgnowany przez córkę. Adam Os. lubi gadać głupstwa, ślicznie gwiżdże i udaje kanarka bajecznie. Jan St, jowialny starszy pan, jest ranny w nogę. Ostatni cudownie śpiewa arię ze „Strasznego Dworu”. Ten, który się pierwszy wypisał, wrócił z tężcem i po kilku dniach umarł. Na sali kobiecej leżą trzy ranne łączniczki. Teresa T. jest pupilką szpitala. Ma przestrzelone płuco i rękę. Inna, którą uważaliśmy za histeryczkę – umarła. Ostatniej nocy, jak miałam dyżur, lekarz kazał zrobić mi zastrzyk. Bardzo się bałam, bo chora była nieprzytomna i się rzucała. Maria S., ranna przy przenoszeniu rannych przy barykadzie, bardzo cierpi. Na piętrze sala się też zapełnia. Jest już tam dwóch chłopców dwudziestoletnich i jeden „gębowiec”, którego się karmi rurką, bo nie ma twarzy. Następny bardzo blady – wykrwawiony? – z czarnymi oczami. Inny znów rzuca się, że jedzenie jest niedobre, a jest właściwie zdrów. I dwóch ostatnich: pierwszy, ranny w głowę, przypomina mi Rexa z „Gwiazdy przewodniej”. Pielęgnuje go siostra. Drugi miał szalony krwotok, ale udało nam się go zatrzymać. Na II piętrze jest oddział zakaźny, ale tam z powodu czerwonki nie byłam. III i IV piętro zajmują harcerze. Lekarzy jest kilku. Profesor Meissner, bardzo miły chirurg ‑ stomatolog jest komendantem szpitala. Dr Maleski ‑ wiecznie zatroskany, dr Stasiak ‑ bardzo energiczny chirurg i jakiś weterynarz. W aprowizacji jest rodzina Englów. Sanitariuszki: dwie Skarżyńskie, dwie Michalczykówny, Kaczorowska, Jastrzębska, Kotwiczowa i inne. Kilku młodych medyków i koniec. Umarło nam już trzech rannych, jedna kobieta i jedno dziecko – na czerwonkę. Wczoraj byłam na „ognisku” u harcerzy. Składali przysięgę: Dorsz, Maszynka, Włodek, Wiktor, Wenus i inni. Nad głowami powiewał sztandar Polski. Śpiewaliśmy „Jeszcze Polska” i „Rotę”. Wielkie wrażenie zrobiła też na mnie pierwsza msza św. polowa w szpitalu. Śpiewaliśmy „Boże coś Polskę”. Przywlokło się kilku rannych.

14 sierpień – poniedziałek

Mam dyżur od 13 do 20. Dałam chłopcom po trzy talerze zupy, bo byli bardzo głodni. W aprowizacji nie zauważyli mego wykroczenia. Umarło drugie dziecko. Matka jest nieprzytomna. Posiedziałam trochę u kobiet. Śpiewaliśmy, opowiadałam głupstwa, żeby się śmiały. Jest coraz ciężej .

15 sierpień – wtorek – dzień żołnierza

Rano była msza św. Na dyżur idę na noc. Wody nie ma, bo po ataku na Wspólnej została uszkodzona rura.

22 sierpień – wtorek

Cały tydzień nie pisałam, bo byłam bardzo zajęta. Rannych przybywa, część umiera, część wraca do swoich oddziałów. Na prymitywnej sali operacyjnej lekarze zaopatrują brzuchy i klatki piersiowe. Na korytarzu profesor opatrywał pewnego dnia młodą dziewczynę z urwaną ręką. Ja ją trzymałam i w pewnym momencie usnęłam! Dostałam burę, ale my teraz tak mało śpimy…

30 sierpień – środa

Ciągle to samo, a właściwie ciągle coś nowego. Ogólna sytuacja dosyć przykra. Pomocy nie ma, a siły się wyczerpują. Ostatnio mamy w szpitalu do jedzenia pszenicę (plujkę) ze smażoną skórką pomarańczową, bo to dostaliśmy. Z „krów” jest sporo ofiar. Ostatnio było pięcioro poparzonych fosforem dzieci. Z tych dwoje już umarło. Niektórzy ranni mają zgorzel gazową.

6 wrzesień – środa

Sytuacja tragiczna. Starówka się poddała. Niemcy niszczą Warszawę po kawałku i całkowicie. Czy zdążą dotrzeć do naszej dzielnicy? Czy za pięć minut będziemy jeszcze żyć – nie wiem. Jest mi to całkiem obojętne. Bylebym nie była ranna.

8 wrzesień – piątek – zawieszenie broni

Wszyscy wychodzą do Niemców. Dom opustoszał, czekamy na bombardowanie. Wczoraj granatnik trafił tuż pod naszym oknem. Zmiotło stół. Wiedziałam tylko, że muszę się przeczołgać dalej – do kuchni. Przy tym zamieszaniu zginął Łobuz – mój jamnik.

10 wrzesień – niedziela

No i kropnęło wczoraj w nasz dom dwa razy: Obie oficyny są zawalone. Podwórze na pół metra pełne gruzu. Jednak nie jesteśmy przybici. Przetrwamy. Jednocześnie wczoraj zapaliły się beczki benzyny i karbidu pod Nr 11. Szpital ewakuowano. Tatuś się strasznie zmordował i w końcu zemdlał. Zrobiło to na mnie okropniejsze wrażenie niż wszystkie bomby. Ranni i chorzy wrócili po ugaszeniu pożaru. Sowieckie samoloty krążą bez przerwy. Słychać też armaty.

12 wrzesień – wtorek

Rano obserwowaliśmy z dachu szkoły samoloty sowieckie. Było ich bardzo dużo. Waliła do nich artyleria. Tatuś już trochę wstał i wraca do pracy w szpitalu.

13 wrzesień – środa

Po południu nadleciały niemieckie sztukasy i zaczęły bombardowanie. Szkoła dostała dwie bomby, dom Nr 20 też dwie, róg Wilczej i Mokotowskiej (nasze przedwojenne mieszkanie) też.

14 wrzesień – czwartek

Hoża między Placem Trzech Krzyży a Kruczą była dziś osiem razy bombardowana. Na tym odcinku stoi jeszcze Nr 5. Poza tym wszystko zawalone.

15 wrzesień – piątek

Od rana bez przerwy bolszewicy latają. Wczoraj została zajęta Praga. Boże, daj prędzej ratunek.

17 wrzesień – niedziela – godz. 13

W tej chwili rypnęła na podwórko „krowa”. Popłoch. Wieczorem był pożar pod Nr 15 i 17.

18 wrzesień – poniedziałek

Sowieci bombardują, latają pociski. Po południu mieliśmy sensację, bo przeleciało chyba ze sto amerykańskich bombowców i rzuciły zrzutki na spadochronach. Wszyscy wybiegli na podwórze. Myśleliśmy, że to desant, a to były zasobniki z lekami, bronią i żywnością. Większość spadła do Niemców. Artyleria niemiecka waliła jak wściekła. Wieczorem zaczął się palić sąsiedni budynek. Napracowaliśmy się strasznie nosząc kubełki z piaskiem. Podczas akcji ratowniczej latały samoloty sowieckie, które rozwieszały tzw. żyrandole. Zrobiło się widno jak w dzień. Z granatników walili Niemcy tak, że chwilami musieliśmy kłaść się na płask w gruzach.

19 wrzesień – wtorek

Spałam długo, bo byłam bardzo zmęczona. Wróciliśmy z gaszenia koło trzeciej. Przez cały dzień samoloty sowieckie bombardowały ośrodki niemieckie. W nocy poszliśmy po wodę na Wilczą. Straszna była awantura zanim dostaliśmy dwa wiaderka dla szpitala.

28 wrzesień – czwartek

Przeszło tydzień nie pisałam. Nastrój w domu przykry. Rozcięłam rękę, krojąc jednemu rannemu bardzo stary chleb. Już mi trzy razy chirurg nacinał ropień i nie chce się zgoić. Na Mokotowie sytuacja ciężka. Poszły posiłki. Pod Grójcem Niemcy wieją.

29 wrzesień – piątek

Wieczorem dowiedzieliśmy się, że Mokotów skapitulował. Wrażenie bardzo przykre.

30 wrzesień – sobota

Boże, Boże, sytuacja bez wyjścia. Rano trzasnęła w nasz dom „krowa”. Zniosło dwa piętra. Jedna kobieta była ranna. Robiliśmy jej trepanację czaszki. Już nie żyje. Gazetki przygotowują powoli do kapitulacji.

Post scriptum 2003.

Obraz powstania przedstawiony przeze mnie w pamiętniku jest rzeczywistością widzianą oczami piętnastoletniej dziewczynki. Stąd dużo optymizmu, a brak krytycznej oceny sytuacji. Proszę czytelnika, aby wziął to pod uwagę.

Życiorys

Jadwiga Serafińska-Jodłowska urodziła się 29 sierpnia 1928 r.w Warszawie. Ojciec, dr med. Tadeusz Serafiński, specjalista chorób wewnętrznych, był uczniem prof. Bronowskiego, Matka, Wanda z Jarrów Serafińska, dr med. dermatolog, była uczennicą prof. Krzyształowicza. Jadwiga przed wojną skończyła pięć klas prywatnej szkoły p. Wereckiej. W czasie wojny skończyła gimnazjum na tajnych kompletach szkoły p. Marii Rościszewskiej i wiosną 1944 roku zdała tzw. małą maturę. Po opuszczeniu Warszawy w październiku 1944 mieszkała kolejno w Podkowie Leśnej, Poniatowie pod Piotrkowem, w Borku Fałęckim pod Krakowem i w Uniecku. Kiedy okazało się po wojnie, że mieszkania warszawskie zarówno przedwojenne przy ul. Wilczej 2, jak i wojenne przy Hożej 13, są spalone, rodzice postanowili wyjechać na Ziemie Zachodnie i osiedlili się w Zielonej Górze. Tam, w roku 1946 zdała maturę. Studia na Akademii Medycznej w Łodzi ukończyła w roku 1952. Pracowała kolejno w Żaganiu, Żarach i Zielonej Górze na oddziale dziecięcym i w poradni dziecięcej, kardiologicznej i reumatologicznej. I stopień specjalizacji z pediatrii uzyskała w 1957 roku. Jest mężatką, ma dwoje dzieci i troje wnuków. Obecnie jest na emeryturze.

 

Źródło

Pamiętnik Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego – Powstanie Warszawskie i medycyna, wydanie II, Warszawa 2003 r. oraz Bożena Urbanek Pielęgniarki i sanitariuszki w Powstaniu Warszawskim w 1944r. Warszawa 1988. PWN