W Powstaniu:

Obwód I Śródmieście Czerniaków, placówki lecznicze: szpitalik nr 2 siedziba: ul. Czerniakowska 168, ul. Zagórna 9, od 1 do 10 sierpnia, po 16 września punkt pod nadzorem niemieckim

Była córką Henryka Zagrodzkiego i Zofii z d. Staniszewskiej. Jej ojciec, był inżynierem chemikiem i prawnikiem. Wraz z odzyskaniem przez Polskę w 1918 r niepodległości współtworzył Państwową Inspekcję Pracy. W 1929 r został pierwszym zastępcą Głównego Inspektora Pracy i wtedy Irena wraz z siostrą i rodzicami przeprowadziła się do Warszawy. Maturę zdała w 1938 r. w Gimnazjum im. Juliusza Słowackiego i została studentką Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Warszawskiego. W czasie okupacji kontynuowała studia na tajnym Wydziale Lekarskim UW (w Szkole Zaorskiego). W 1940 r wraz z matką i siostrą została aresztowana i kilka miesięcy była więziona na Pawiaku. Od 1942 r była członkiem Armii Krajowej, w służbie medycznej AK. Jej zwierzchniczką była dr Irena Konopacka-Semadeni ps. Konstancja a bliską przyjaciółką koleżanka z gimnazjum i studiów Ewa Matuszewska ps. Mewa (poległa bohaterską śmiercią w Powstaniu).

W czasie Powstania Warszawskiego została przydzielona do punktu opatrunkowego na Czerniakowskiej 168, który przekształcił się w Szpital Polowy na ul. Zagórnej 9. Pełniła tam obowiązki zastępczyni komendantki, Krystyny Godlewskiej ps. Gozdawa, swojej przyjaciółki ze studiów. Po upadku Górnego Czerniakowa pacjenci i personel cudem uniknęli egzekucji. Irena Zagrodzka wraz z częścią lżej rannych trafiła do obozu przejściowego w Pruszkowie skąd została wywieziona do obozu pracy w Niemczech. Początkowo trafiła do obozu we Wrocławiu a w styczniu obóz ewakuowano do Gryfowa Śląskiego. Obóz został wyzwolony 8 maja 1945 r. 15 maja z objawami choroby głodowej zdołała dotrzeć do Radomia gdzie byli już jej rodzice i siostra. Studia ukończyła w 1949 roku i dostała nakaz pracy do Szpitala Powiatowego w Mińsku Mazowieckim. Tu poznała dyrektora szpitala dr Juliana Grzeszaka i w 1952 r wyszła za niego za mąż. Całe życie zawodowe związała z Mińskiem Mazowieckim gdzie pracowała początkowo w szpitalu a potem jako internista-reumatolog w przychodni. Od lat 70. czynnie uczestniczyła w działaniach środowiska powstańców ze Zgrupowania Kryska (walczącego na Górnym Czerniakowie). Do końca życia utrzymywała kontakt z koleżankami ze szpitala, zwłaszcza z komendantką Krystyną Godlewską, która po wojnie zamieszkała w Łodzi gdzie była lekarzem pediatrą. Ostatnie lata życia Irena Zagrodzka-Grzeszak spędziła w Warszawie z którą była tak bardzo związana.

Adam Grzeszak – syn

Tadeusz Grigo „Na Górnym Czerniakowie” (fragment)

Czwarty szpital powstańczy na Górnym Czerniakowie o oficjalnej nazwie: Szpital Polowy Nr. 2 mieści się w budynku szkolnym przy ul. Zagórnej 9. Szpital ten został zorganizowany 1 sierpnia w pomieszczeniach Domu Zarobkowego Starców przy ul. Czerniakowskiej 168. W planach konspiracyjnych miał tu być tylko punkt opatrunkowy, który w dniu rozpoczęcia powstania zaczęła organizować studentka tajnych studiów lekarskich Krystyna Godlewska razem z sanitariuszką Hanną Piekarską i kilkoma jeszcze koleżankami. Miały niewiele – znikomą ilość środków opatrunkowych i leków, żadnego sprzętu medycznego, gospodarczego, łóżek, pościeli, bielizny. Nie było także lekarzy i wykwalifikowanych pielęgniarek, tylko grupa młodych, inteligentnych, ofiarnych sanitariuszek i dwie studentki medycyny: Elżbieta Miratyńska i Irena Zagrodzka. I choć wszystko musiały zdobywać, znosić, urządzać w czasie ostrzału i walk ulicznych, już na drugi dzień był tu czynny nie tylko punkt opatrunkowy, ale mały szpitalik. Po kilku dniach przyszły nowe sanitariuszki: Barbara Wierzbicka, Krystyna Fedejko, Barbara Filepowicz, Danuta Pętkowska i Barbara Morawska. Zgłosiła się też starsza od wszystkich położna, Stanisława Toska-Iskra. Po tygodniu, gdy na Czerniaków przyszła komendantka Wojskowej Służby Kobiet II Rejonu, Lena (Jadwiga Koziorkowska), z jedną ze swoich bezpośrednich podwładnych, Ewą (Ireną Kodrycz), postanowiono przenieść szpitalik do masywnego gmachu szkoły przy ul. Zagórnej 9.

(…)

Wchodzimy do szpitala od tyłu, przez okno. Front budynku jest już ostrzeliwany przez nacierające oddziały nieprzyjaciela. Z okien zwisają widoczne z daleka flagi Czerwonego Krzyża, ale Niemcy nie zważają na to. Strzelają w okna, drzwi, we flagi…

W jednej części sutereny leżą chorzy na biegunkę, w drugiej i na parterze ranni. Leży tu w sumie ponad dwieście osób. Lekarzy nie ma. Doktor Nowakowski i medyk Kubik opuścili wczoraj czy przedwczoraj szpital. Chcieli podobno przedostać się przez Wisłę. Funkcję lekarzy pełnią, tak jak na początku studentki tajnych studiów medycznych: Krystyna Godlewska, Irena Zagrodzka i Elżbieta Miratyńska.

Prowadzą nas do sali na parterze. Trudno tu oddychać. Odór ropiejących ran, pomieszany z zapachem krwi i potu gorączkujących ludzi, pełno dymu z papierosów. A do tego jeszcze jęki rannych, rzężenie umierających, ciche błaganie i dobicie cierpiących, dla których zabrakło już morfiny.

(…)

Szesnastego września – w dwie godziny po przybyciu patrolu sanitarnego z naszą sześcioosobową grupką z kompanii Trojana – budynek szpitalny przy ul. Zagórnej 9 był już otoczony ze wszystkich stron. Mimo że szpital się nie bronił, a sanitariuszki wywiesiły białe prześcieradła w oknach, Niemcy stojąc kilkadziesiąt metrów przed frontonem budynku, bili z broni maszynowej w drzwi oraz we wszystkie okna parteru i pięter, usiłując jednocześnie rozbić granatami okienka piwniczne. Choć były one do połowy, a niektóre w trzech czwartych zastawione workami z piaskiem lub zabite deskami, do piwnic wypełnionych rannymi zaczęły wpadać odłamki granatów. Wtedy dyrektorka szpitala Krystyna Godlewska oraz Irena Zagrodzka i Irena Kodrycz wyszły przed budynek trzymając w rękach rozwinięte prześcieradła. Niemcy przez kilka minut rzucali granatami i strzelali z karabinów tuż obok stojących nieruchomo kobiet. Potem doskoczyli do nich i zapytali, gdzie są „bandyci z AK”. Krystyna Godlewska zapewniła ich, że żołnierze AK, wycofując się wczoraj, wynieśli wszystkich swoich rannych. W szpitalu są tylko ranne i chore osoby cywilne. Na to jeden z podoficerów – jak się okazało, z karnej kompanii – oświadczył, że zaraz przeprowadzą rewizję. Jeśli znajdą dowody na to, że wśród pacjentów są powstańcy, to ci zostaną rozstrzelani, a sanitariuszki będą odpowiadać za ich ukrywanie.

Wszyscy z niepokojem czekali na wyniki rewizji, bo któż mógł wiedzieć, czy ci, co leżeli przed nami, nie przechowywali na przykład w siennikach, furażerek, opasek czy legitymacji AK.

Niemcy rozbiegli się po szpitalu. Chodzili miedzy łóżkami, zaglądali pod poduszki, pod prześcieradła, pod łóżka. Niektórzy rewidowali także leżące obok rannych ubrania.

Na brzegu mojego łóżka siedziała Danka, gdy jeden z żołnierzy gdzieś niedaleko znalazł biało-czerwoną opaskę z nadrukowanymi literami AK oraz furażerkę z metalowym orzełkiem. Podszedł do Danki i spytał po polsku ze śląskim akcentem:

-Co to jest?

Danka spojrzała, przybladła, nic nie odpowiedziała.

-Co to jest?- powtórzył pytanie.

Danka nadal milczała. Wtedy żołnierz, podając jej opaskę powiedział półgłosem:

-Spalcie to zaraz, bo za dwie godziny będzie tu gestapo!.

- Czy pan jest Niemcem? – zapytała po chwili, odzyskawszy równowagę.

- Jo taki Niemiec, jak pani sanitariuszka – odpowiedział człowiek w mundurze niemieckim i odszedł.

Danka pobiegła do kuchni. Zastała tam już kilka sanitariuszek również z rzeczami do spalenia. „Nasz” Ślązak nie był bowiem jedynym Polakiem w tej karnej kompanii. W gabinecie dyrektorki inni, też mówiący po polsku, kazali Krystynie Godlewskiej spalić wszystkie dokumenty, a znalezione filmy wyjęli z kaset i prześwietlili.

(…)

Po dwóch godzinach przybyło gestapo. Ci od progu zaczęli wrzeszczeć, wymyślać i grozić, wymachując pistoletami. (…) Gestapowcy jeszcze ponad godzinę chodzili po szpitalu, wypytując po kilka razy sanitariuszki, gdzie są powstańcy, bo wiadomo im, że tu byli. Krystyna Godlewska, Irena Zagrodzka, Elżbieta Miratyńska i wszystkie młodsze jednakowo odpowiadały, że powstańcy wycofując się z Zagórnej zabrali wszystkich swoich żołnierzy. Zostali tylko cywile. Hitlerowcy atakowali głównie Krystynę Godlewską, dyrektorkę szpitala, ale w końcu jej takt, opanowanie, i pewność, z jaką odpowiadała, podziałały na nich uspokajająco. Ranni z podziwem patrzyli na nią, gdy przechodziła z najstarszymi stopniem gestapowcami obok łóżek i bez zmrużenia oka stanowczo powtarzała: „Tu są tylko cywile”.

(…) Po lustracji szpitala oficerowie gestapo poszli – jak przypuszczaliśmy – na naradę. Pewnie, by zdecydować co z nami zrobić. W każdej piwnicznej izbie zostawili wartownika  z pistoletem maszynowym.

(…) Słyszymy kroki na schodach. Do sali wpada gestapowiec i wyrzuca wszystkich z łóżek. Każe kłaść się na podłodze, po pięć osób pod każdym oknem. Na szkle, którego tu pełno z wybitych szyb. Równo jedna osoba tuż obok drugiej.

-Kur, ten esesman będzie nas rozstrzeliwać – szepcze leżący obok mnie Lipiec.

Leżymy, czekamy ale nie strzela. Po chwili kieruje się do drzwi i schodzi na dół. (…) Nagle słychać potężny szum. W górze, to na pewno samoloty. Krążą prawie nad nami, rzucając jakieś małe bombki, może granaty. Niemcy sprzed budynku wpadają do szpitala. Na dole robi się gwarno. Wyrzucają jeszcze kilku rannych na górę. Wchodzi Kaden. Mówi, że Niemcy są wystraszeni. Boją się radzieckich „terkotek”. Kaden zna dobrze niemiecki. Słyszał, jak postanowili nas wszystkich spalić żywcem. Już kilka baniek benzyny znieśli do piwnicy. Czekali na zejście wartowników z góry, gdy nadleciały „terkotki”. Zapewne zrobią to gdy skończy się nalot.

Ale bombardowanie przedłużało się, a gęstość eksplodujących bombek świadczyła, że Rosjanie „obmacują” cały teren wokół szpitala. Radziecki nalot uratował nas – przynajmniej w tej chwili od strasznej śmierci. Co będzie gdy samoloty odlecą? Z radością słuchamy, że nie odlatują. Krążyły nad nami kilka godzin.  Prawie całą noc.(…)

Po godzinie każą nam wstać i zejść na dół. A więc nie palą nas. Schodzimy do swoich piwnic, siadamy na łóżkach. Gestapo wezwało naszą dyrektorkę. Po jakimś czasie wróciła z wiadomością, że idziemy do obozu. (…)

Doszliśmy do alei Szucha. Zatrzymano nas na chodniku naprzeciw budynków zajętych przez gestapo, po drugiej stronie ulicy. (…) Rozchodzi się wiadomość, że ciężko ranni pojadą do Szpitala Dzieciątka Jezus, a lekko ranni do Pruszkowa do obozu dla ludności cywilnej. Kto gdzie pojedzie mają zadecydować nasze władze, a więc Krystyna Godlewska. Gestapo nie wtrąca się do tego. Widzimy Godlewską, Zagrodzką i Miratyńską, jak dyskutują z lekarzem niemieckim mówiącym dobrze po polsku. On też nie stawia żadnych warunków. Godlewska podchodzi do  nas i zawiadamia, że oprócz ciężko rannych, kto z lżej rannych chce, może jechać do szpitala.

Tadeusz Grigo „Na Górnym Czerniakowie”

Wydawnictwo MON Warszawa 1982   

Źródło

materiał nadesłany przez syna Pana Adama Grzeszaka