W Powstaniu:

Obwód V Mokotów, placówki lecznicze: szpitalik siedziba: ul. Jedwabnicza 3, ul. Powsińska 1, ul. Morszyńska 7.od 1 sierpnia do września,w oddziałach bojowych w Zgrupowaniu „Baszta" i „Ryś" o nieustalonej przynależności, sierpień – wrzesień; w zgrupowaniu „Oaza", w 7 p. ułanów „Jeleń", w sierpniu – wrześniu

NA SADYBIE

Na Sadybie zorganizowana była tzw. filia Szpitala Ujazdowskiego. Komendantem szpitala był dr Mieczysław Sosnowski, ps. Datura, a przełożoną sanitariuszek – Zofia Biernacka, ps. Ada. Oddziały powstańcze należały do Rejonu V.

Przyjęto nas od razu na nowej placówce. Sadyba oddychała wówczas wolnością. Nie było Niemców, którzy opuścili Forty Dąbrowskiego, nie odbywały się na razie żadne walki powstańcze. Wisiały flagi biało-czerwone, panowała swoboda i spokój. Razem z innymi sanitariuszkami miałyśmy dyżury w szpitalu, mieszczącym się początkowo w drewnianej szkole-baraku przy ul. Powsińskiej. Leżeli tam ranni i chorzy dotknięci paraliżem, tężcem. Ale wkrótce sytuacja uległa zmianie. 19 sierpnia przyszły oddziały powstańcze z Lasów Kabackich. Wielu żołnierzy było rannych. Wszystkie sale zapełniły się młodzieżą, która przeszła już chrzest bojowy i z dumą pokazywała swe pierwsze rany żywe stygmaty miłości dla Tej, która nie zginęła póki my żyjemy.

Rozpoczęły się walki. Nieustannie padały pociski z Wilanowa, Służewca i Czeniakowa. Drewniany szpital spłonął, ale zdołano już wcześniej przenieść lub przeprowadzić rannych do murowanych bloków mieszkalnych przy ul. Morszyńskiej 5. Wszyscy lekarze, siostry, personel administracyjno-gospodarczy, jednym słowem wszyscy, z największym poświęceniem i ofiarnością, oddawali swe siły na usługi rannych, pracując dzień i noc w warunkach bardzo trudnych. Spośród lekarzy pamiętam dr. Mieczysława Sosnowskiego, Daturę, dr. Uliszewskiego, dr Szczubełka, Jaszczura, dr. Waltera Ruszkowskiego, dr. Jana Rutkiewicza, dr. Hertza, studenta piątego roku medycyny, Aleksandra Majdę.

Najbliższymi koleżankami moimi były: Stasia Stawska, z którą dzieliłam wszystkie dole i niedole i Zosia Sosnowska, która przyszła z oddziałami powstańczymi po 20 sierpnia.

Z każdym dniem bombardowania się wzmagały. Powstańcy walczyli mężnie na różnych odcinkach Sadyby, ale przeważające siły nieprzyjacielskie dysponujące lawiną wszystkich rodzajów broni siały dookoła coraz większe zniszczenie. Na horyzoncie widać było płonącą Warszawę. Gęsty słup czarnego dymu i ognia złowrogim pierścieniem otaczał walczące miasto.

Otrzymywałyśmy różne rozkazy. 21 sierpnia rano polecono nam przedostać się na Czerniaków, gdyż tam od strony Siekierek, czołgi niemieckie rozpoczęły natarcie. Biegłyśmy pustymi, jakby wymarłymi ulicami. Dopiero na Czerniakowskiej widać było przyczajonych powstańców. Wśród piekielnej kanonady i świstu odłamków czekałyśmy w jakimś parterowym drewniaku na koniec walki. Domek cały dygotał, trząsł się od podmuchu pocisków i wydawało się, że lada chwila rozleci się w drzazgi.

Gdy czołgi odjechały, wyszłyśmy na pobojowisko. Przy pomocy żołnierzy przenosiłyśmy rannych do punktu sanitarnego na Czerniakowskiej. Niestety, wielu odniosło tak ciężkie rany, że wszelka pomoc była już bezskuteczna. Leżeli na noszach z poobrywanymi nogami, jelitami na zewnątrz, w potwornej męce konania. Lekarze byli bezradni. Widok był wstrząsający.

Innym razem, późną nocą, przyjechali dwaj żołnierze furmanką. Jeden z nich był ranny w głowę i musiał mieć trepanację czaszki. Niestety, w naszym szpitalu, przy ul. Morszyńskiej, nie było warunków do podjęcia takiej operacji. Trzeba było przewieźć rannego na Chełmską, do innego szpitala. Polecono mi pojechać z rannym. Zachowując jak największą ostrożność, jechaliśmy polami, wiedząc, że Droga Królewska, czyli ul. Sobieskiego, jest w rękach Niemców. Na ciemnym tle nieba, w oddali, majaczyły sylwetki drzew owej niebezpiecznej szosy. Zdawaliśmy sobie dobrze sprawę, że jakakolwiek nieuwaga może nas narazić na poważne niebezpieczeństwo. Na początku wszystko zapowiadało się dobrze, trawy głuszyły turkot kół, chociaż w ciszy nocnej każdy szelest nabiera jakiejś dziwnej siły. Noc była spokojna. Aż tu nagle wóz stoczył się w rów. Nie zauważyliśmy tej przeszkody. Wytężaliśmy wszystkie siły, żeby go wyciągnąć, ale w żaden sposób nie mogliśmy dać rady. Ranny jęczał z cicha. Trzeba było szukać pomocy. Niedaleko od nas stała w polu samotna chałupa, szczelnie zamknięta, z zasłoniętymi okiennicami. Próbowaliśmy wywołać kogoś z wnętrza uśpionego domostwa. Wszelkie stukania i kołatania okazały się daremne. Albo nie było nikogo, albo też strach nie pozwolił mieszkańcom dać znaku życia. Ogarnęła nas rozpacz. Wreszcie ktoś odezwał się z wnętrza, ale kategorycznie odmówił otwarcia drzwi. Przez długie chwile tłumaczyliśmy na przemian, raz żołnierz, raz ja, wystraszonym ludziom, co się przydarzyło i błagaliśmy o ratunek. Wreszcie wyszedł jakiś starszy mężczyzna, widocznie gospodarz, i rad nierad pomógł wyciągnąć nieszczęsny wóz. Jeszcze raz musieliśmy zatrzymać się w drodze, gdyż artyleria niemiecka tropiła krążące po niebie obce samoloty. Potem już bez szwanku dojechaliśmy do szpitala. Podałam hasło i zostawiliśmy rannego pod opieką lekarzy. Wróciliśmy szczęśliwie. Siedząc na wozie, patrzyłam cały czas w gwiazdy, które w nieprzeliczonych ilościach jaśniały tak jakoś spokojnie, że przez moment zdawało mi się, że nie ma walki, nie ma przemocy niemieckiej, jest wolność, spokój i szczęście… Ale to złudzenie zniknęło zaraz jak sen.

W szpitalu rannych było coraz więcej, gdyż przychodziły coraz to nowe oddziały. Na domiar złego, zaczęła szerzyć się czerwonka. Pomimo intensywnej pomocy, było kilka wypadków śmiertelnych. Leków było coraz mniej. Zapasy opatrunków malały, brakowało wody, skąpe ilości strawy i napojów nie wystarczały rannym, którzy ciągle wołali pić, odczuwając palące pragnienie. Nie byliśmy w stanie ich zaspokoić. Przestaliśmy reagować na pociski niemiecki, tak dziwnie uczucia stężały, że nawet na lęk zabrakło miejsca.

Szpital znajdował się w pobliżu Fortów gen. Dąbrowskiego, otoczony był malowniczym stawem-kanałem, obramowany zielenią. Miejsce pełne uroku. Dookoła stały w ogródkach ładne wille, tonące w kwiatach. 25 sierpnia tzw. „krowa” albo „szafa” niemiecka rozwaliła dom o kilka ulic dalej od naszego szpitala. Inna drużyna sanitarna pobiegła ratować ludzi. Pamiętam młodą dziewczynę, sanitariuszkę Scarlett, przyniesioną na noszach. Biegła ofiarnie na pomoc i zostało ciężko ranna w obie nogi. Była jeszcze przytomna. Wyszeptała, że jest szczęśliwa, że umiera za Polskę. Nogi trzeba było jej amputować. Po operacji leżała blada jak opłatek i zgasła tej nocy. Pochowana została w ogrodzie, jak wielu innych.

Najcięższym okresem był koniec sierpnia. Samoloty niemieckie bombardowały Sadybę dzień i noc. Przenieśliśmy rannych do piwnic. Bomby upadły na tę część fortów, gdzie miało odprawę dowództwo wojskowe naszej placówki. Ze straszliwym bólem dowiedzieliśmy się, że zginęli wszyscy wraz z por. dr. Szczubełkiem, ps. Jaszczur. Szpital ocalał. Bomby padały obok, do kanału, oszczędzając tyle istnień ludzkich, udręczonych cierpieniem. Wśród osób pracujących z bohaterskim poświęceniem na terenie szpitala, szczególnie piękną postacią był ksiądz Edmund Przybyła, który jako kapelan wojskowy Armii Krajowej, z wielką miłością i dobrocią otaczał posługą duszpasterską i charytatywną wszystkich żołnierzy i potrzebujących w jakiejkolwiek formie pomocy, mieszkańców Sadyby. Mieliśmy kilku rannych żołnierzy niemieckich. Doznali oni jak najstaranniejszej opieki i pomocy ze strony lekarzy, księdza i pielęgniarek.

2 września Sadyba padła pod naporem nieprzyjaciela. Po skończonym bombardowaniu wojsko niemieckie wtargnęło na nasz teren i otoczyło szpital. Musieliśmy wyjść z piwnic. Widok wynędzniałych, brudnych, zasypanych tynkiem ludzi, trwających niezłomnie na posterunku, zrobił chyba jakieś wrażenie na Niemcach. Musieliśmy opuścić Sadybę, jadąc z rannymi do Milanówka. Sadyba płonęła. Towarzyszyły nam pochodnie palących się domów i ruiny patrzące posępnie pustymi oczodołami. Ból i rozpacz klęski zalewały serca. Jechaliśmy w milczeniu, żegnając wzrokiem cmentarzysko naszych nadziei. Czekając na Dworcu Zachodnim, na przydzielone nam wagony kolejowe, widzieliśmy w potokach wrześniowego słońca bombowce niemieckie zrzucające bomby na walczące jeszcze cały miesiąc inne dzielnice Warszawy. Warszawa walczy – to nas krzepiło.

W Milanówku, niedaleko dworca kolejowego, otrzymaliśmy pomieszczenie w budynku restauracyjnym. Warunki były straszne. Ranni leżeli pokotem na słomie. Duszący zapach ropy przyprawiał o mdłości. Głód, brak lekarstw i środków opatrunkowych. Na domiar złego rozpoczęły się systematyczne łapanki i aresztowania. Chodziło o wychwytanie warszawiaków i uczestników powstania. W szpitalu mogli pozostać bezpiecznie tylko lekarze i zawodowe pielęgniarki, których był nadmiar. Sanitariuszki AK musiały się usunąć. Pozostałyśmy jeszcze tydzień. 8 września opuściłyśmy wraz ze Stasią, Milanówek.

2 października nastąpiła kapitulacja Warszawy. Powstanie, przepiękny zryw ku wolności, zakończyło się klęską. Dzień i noc ciągnął się długi wąż szczelnie zamkniętych wagonów kolejowych, uwożących do obozów niemieckich, Polaków, którzy ukochali Ojczyznę i wolność ponad wszystko, ponad własne życie – i oddali jej wszystko ‑ siebie i swoich najbliższych. W jednym z takich wagonów jechała moja matka, o której od 1 sierpnia nie wiedziałam nic. Wieziono ją do Berlina, gdzie w dzielnicy Schöneweide, był straszliwy obóz pracy.

Zobaczyłam ją dopiero po wyzwoleniu, w maju 1945.

Przeżyte dni Powstania Warszawskiego, zaliczam do jednych z najpiękniejszych chwil w mym życiu. Z dumą i radością myślę o nich.

Warszawa, 25.08 1973

Życiorys

Sanitariuszka Irena Kubicka, (ps. „Isia”), studentka filologii polskiej. Członek AK-WSK. W Powstaniu Warszawskim sanitariuszka Zgrupowania AK Bem i Szpitala Ujazdowskiego na Sadybie. Po wojnie zakonnica Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstania Pańskiego

Źródło: Pamiętnik Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego – Powstanie Warszawskie i medycyna, wydanie II, Warszawa 2003 r.

Źródło

Pamiętnik Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego – Powstanie Warszawskie i medycyna, wydanie II, Warszawa 2003 r. oraz Bożena Urbanek Pielęgniarki i sanitariuszki w Powstaniu Warszawskim w 1944r. Warszawa 1988. PWN