W Powstaniu:
POZ Warszawa Śródmieście; od 1942 r. lekarz Batalionu im. W. Łukasińskiego, w stopniu kaprala; w czasie okupacji szkolił instruktorki dla poszczególnych kompanii ww batalionu, jak również własny patrol sanitarny batalionu; gromadził sprzęt sanitarny, materiały opatrunkowe i leki na godzinę „W”; podczas Powstania działał na terenie Starówki jako lekarz IV Rejonu w ww. batalionie, następnie w zgrupowaniu mjr. „Sosny”; wraz z osobistym patrolem organizował punkty sanitarne w Pałacu Mostowskich, w szkole przy ul. Barokowej, w Pałacu „Pod Czterema Wiatrami” oraz przy ul. Miodowej 24, gdzie w piwnicach zorganizował szpital powstańczy na około 100 łóżek (w szpitalu tym udzielano pomocy rannym i chorym Żołnierzom AK, AL, PAL, Milicji PPS oraz ludności cywilnej); 31.08.1944 r. przeszedł kanałami do Śródmieścia, gdzie w dalszym ciągu działał jako lekarz w punkcie opatrunkówym w hotelu Royal przy ul. Chmielnej; awansowany do stopnia podporucznika, a następnie kapitana; 5.10.1944 r. zdemobilizowany i skierowany do pracy w szpitalu PCK przy ul. Brackiej 23, skąd wraz z grupą 600 osób 21.10.1944 r. został ewakuowany transportem rannych i chorych do Szpitala im. G. Narutowicza w Krakowie.
Relacja
Nie pamiętam już dziś dokładnie, po przeszło 30 latach, czy w 1941 czy też 1942 r. zwrócił się do mnie z propozycją pracy w konspiracji mjr, a później płk „Zagończyk” – podając, że pracowałbym jako lekarz, mając za główne zadanie szkolenie dziewcząt – przyszłych sanitariuszek. Poprzez niego oraz łączniczkę Stanisławę Kosmalską zostałem skontaktowany z mjr. Ostkiewiczem-Rudnickim, ps. „Sienkiewicz” (ul. Marszałkowska 65), a także z dr. Zdzisławem Kujawskim, ps. „Brom”, w mieszkaniu tegoż przy ul. Wilczej. Dr „Brom” był chyba wtedy lekarzem I Rejonu – Obwodu Śródmieście, organizującym służbę sanitarną tego, a może i IV Rejonu. Dr „Brom” zapoznał mnie z organizacją służby sanitarnej na szczeblu batalionu i dostarczył materiały szkoleniowe dla sanitariuszek. W czasie przysięgi po raz pierwszy zetknąłem się z innymi szkolonymi przez niego kolegami, lekarzami Rejonu, np. dr. Michałem Latkowskim, Włodzimierzem Kuleszą i innymi, których znałem ze studiów – pseudonimów nie pamiętam. Następnie skontaktował mnie poprzez por. „Topora” oraz patrolową „Hankę” (chyba z d. Kreczmar) z całym patrolem, tzw. osobistym, w domu rodziców „Moniki”, „Dużej Lenki” (Heleny Lipskiej z d. Grzymała-Łaszewska). W jej mieszkaniu przy ul. Mokotowskiej 73 m. 10 odbył się później cykl szkoleniowy.
Ogniskową była Bożena Tyszewska, ps. „Klara”, patrolową „Hanka” z d. Kreczmar, zastępcą patrolowej Janka Jastrzębska z d. Ogińska, ps.”Irys”, noszowymi Helena Lipska z d. Grzymała-Łaszewska, ps. „Monika”, „Duża Lenka” i Helena Zasępa z d. Wysiadecka, ps. „Ewa”, „Mała Lenka”.
Jako kpr. lekarz Batalionu im. Waleriana Łukasińskiego do wybuchu Powstania szkoliłem ten patrol w zakresie zasad aseptyki, antyseptyki, tamowania krwi, opatrywania ran, bandażowania, pierwszego ustalenia złamań, wynoszenia rannych z pola walki, robienia zastrzyków i stosowania podstawowych leków pierwszej pomocy. Członkinie patrolu miały kontakty z innymi patrolami i szkoliły je w myśl tych samych zasad.
W czasie szkolenia zetknąłem się z p. Henryką Kalinowską, ps. „Fela” w mieszkaniu jej i jej męża, który później bohatersko spisał się na Starym Mieście – było to przy ul. Bugaj zdaje się 13.
W czasie szkolenia w mieszkaniu „Dużej Lenki” zjawiał się na lustracji wyników por. inż. Jerzy Kędzierski, ps. „Kalinowski”, którego mimo okazałej postury i wagi dwie z dziewcząt jako „rannego” błyskawicznie podniosły z podłogi ułożyły na stole. Egzamin ze szkolenia i sprawności wypadł bardzo dobrze. Towarzyszyły nam łączniczki-sanitariuszki Stanisława Kosmalska-Orlikowska, ps. „Marysia” i Joanna Zaleska, ps. „Viktoria”, robiąc ogromne postępy w udzielaniu „pierwszej pomocy”.
Powiadomiony o wybuchu Powstania i godzinie „W” przez łączniczkę Stanisławę Kosmalską dotarłem na Stare Miasto, gdzie wobec ostrzału ul. Długiej, musiałem nocować na schodach wielkiej kamienicy przy ul. Przejazd 1/3, a dopiero następnego dnia rano zgłosiłem się w Pałacu Mostowskich, gdzie zastałem część patrolu. Reszta dołączyła po dotarciu mjr. „Sienkiewicza” ze Śródmieścia (który „stanął” w Hotelu Polskim przy ul. Długiej).
W Pałacu Mostowskich wraz z patrolem zorganizowaliśmy punkt sanitarny z posiadanych w torbach sanitarnych materiałów, otrzymując od „chłopców” dużo leków i sprzętu z okolicznych magazynów. Jednocześnie odbywało się doszkalanie sanitariuszek; wobec braku rannych, ciężkiej pracy w pierwszych dniach nie było. Wkrótce jednak budynek został podpalony bombami zapalającymi. Członkinie patrolu z narażeniem własnego życia uratowały sprzęt i leki, wynosząc je dosłownie spod walących się sufitów, do czego zmobilizował je i mnie mjr. „Sienkiewicz”.
Z Pałacu Mostowskich ewakuowaliśmy się do pałacyku przy ul. Długiej, zdaje się „Pod Czterema Wiatrami”, skąd znowu wobec jego pożaru po kilku dniach przenieśliśmy się do szkoły przy ul. Barokowej (późniejsze miejsce postoju dowództwa Powstania). Na ul. Barokowej nadal prowadziliśmy szkolenie, jednak zaczęli tam stopniowo, w coraz większej liczbie napływać ranni, było więc coraz więcej pracy, którą patrol spełniał bardzo ochoczo. Zaczęliśmy tam organizować też szpital powstańczy, układając ciężej rannych na lóżkach i opiekując się nimi.
Jednak po kilku dniach otrzymaliśmy rozkaz przeniesienia się na ul. Miodową 24 do wielkiego budynku koło kościoła garnizonowego. W tym czasie wobec ciężkich walk na terenie Starego Miasta mieliśmy ręce pełne roboty, opatrując
i pomagając przy operacjach ciężej rannych. W budynku tym zastaliśmy udzielających pomocy rannym i dokonujących małych zabiegów lekarzy Żydów, którzy podczas Powstania wyszli z ukrycia (podobno z kanałów). Byli to: dr „Gustaw”, który zginął pod gruzami budynku razem z mjr. „Sienkiewiczem” i kpt. „Szczęsnym”, „Rokita”, „Bolek”, „Ania lub Alina” i „Magdalena”. Nazwisk ich nie znałem. Dorywczo pomagał nam młody medyk „Roman”.
Wobec tego, że patrol osobisty służący do ewentualnego udzielenia pomocy dowództwu Batalionu im. W. Łukasińskiego sporadycznie tylko towarzyszył temuż dowództwu w akcjach, a przeważnie zajmował się opatrywaniem rannych udzielaniem pomocy chorym, a napływ rannych do szpitali był tak wielki, że w okolicznych szpitalach brakło miejsc, zorganizowałem za wiedzą i zgodą dowództwa batalionu – po zmianach w dowództwie Zgrupowania mjr. „Sosny” – szpital powstańczy w piwnicach budynku. Dziewczęta z patrolu zaczęły w nim z poświęceniem pełnić rolę pielęgniarek, pracując często dzień i noc. Stan lóżek sięgał w nim około 100, leżeli w nim Żołnierze wszystkich ugrupowań politycznych i ludność cywilna. Skład lekarzy szpitala tworzyli wyżej wymienieni wraz ze mną. Materiały i leki znosili chłopcy z oddziałów walczących, mieliśmy więc ich pod dostatkiem.
Gdy pewnego dnia zabrakło opatrunków osobistych i sterylnej gazy, zdobyliśmy je wyciągając spod gruzów walczącego Banku Polskiego i dzięki temu znów mogliśmy skutecznie opatrywać rannych. O zaopatrzenie chorych i nas w żywność dbał kpt. „Socha”, bardzo nam pomagał i pamiętał o naszym szpitalu i rannych mjr. „Barry”, kpt. „Tomek”, por. „Topor”. Po zmianach w dowództwie mianowano mnie naczelnym lekarzem Zgrupowania mjr. „Sosny”, zobowiązując do troski o zaopatrzenie w materiały opatrunkowe i leki lekarzy kompanijnych i ich patroli. Wtedy zetknąłem się z por. lekarz Stanisławem Wojteckim, ps. „dr Piotr”, który wkrótce zginął pod gruzami swego szpitala z dr. Tadeuszem Podgórskim, ps. „Morwa” i innymi, których dokładnie nie pamiętam, poza tym z dr. Michałem Latkowskim, którego wraz z żoną (lekarką) po przejściu z Woli skierowałem do obsady lekarskiej na terenie Banku Polskiego. Na ogół każda kompania miała swego lekarza, często pracującego jednocześnie w okolicznych szpitalach.
Patroli w Zgrupowaniu doliczyłem się około 25-30, wszystkie pracowały bardzo ofiarnie z narażeniem życia, wiele dziewcząt zginęło, ale też setki, a może tysiące rannych im zawdzięczało życie lub obronę przed kalectwem.
Dziewczęta z patrolu osobistego oraz ja najbardziej wstrząsające chwile przeżyliśmy w dniach uderzenia pocisku w gmach szpitala w dniu śmierci mjr. „Sienkiewicza” i wielu, wielu innych, chyba około 40 osób.
W dniu pożaru budynku wywołanego spadnięciem nań samolotu kanadyjskiego oraz w dniu wybuchu „Goliata” na ul. Kilińskiego, kiedy to w okolicznych szpitalach, a także w naszym działy się dantejskie sceny, podobnie podczas próby przebicia się z 30 na 31 sierpnia. Jeszcze tragiczniejsze chwile przeżyły dziewczęta z patrolu po upadku Powstania.
Praca wymienionych przeze mnie sanitariuszek i lekarzy uratowała przed śmiercią i kalectwem setki istnień. Dziewczęta pracowały z największym poświęceniem, nie załamywały się do końca, mimo że były to wtedy prawie dzieci, większość liczyła 17-18 lat. Dotrwały do upadku Starówki, niosąc bohatersko pomoc najczęściej rannym, pozostawionym na Starówce po rozkazie jej opuszczenia, gdyż żandarmeria mjr. Barry’ego nie wpuściła ich do kanału.
Wyjaśnienie
Wobec kontrowersyjnych zdań na temat „opuszczenia rannych i chorych w szpitalach” wyjaśniam, że do chwili otrzymania rozkazu „wyjścia przez kanały do Śródmieścia” nikt z lekarzy Zgrupowania, podobnie sanitariuszki, nie myślał o opuszczeniu rannych i chorych.
Ja osobiście 2-3 dni przed upadkiem Starówki otrzymałem taką propozycję, lecz się na nią nie zgodziłem. Podobną propozycję otrzymały dzień później sanitariuszki, jednak pozostały. Nie chcieliśmy opuścić rannych, ani się wzajemnie rozłączać. 31 sierpnia nadszedł jednak formalny rozkaz – nie propozycja – byliśmy nadal potrzebni walczącym, musieliśmy wyjść. Ranni zostali jednak pod opieką, pozostał nie zorganizowany z nami dr „Sęp”, jedna z lekarek i część sanitariuszek.
Romuald Lange
Źródło
http://fundacja-ppp.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=208:reozytorium-ak-ksizki-w-postaci-elektronicznej&catid=38:rak&Itemid=29