W Powstaniu:
Obwód VII Powiat Warszawski„Obroża" w batalionie „Zośka", w sierpniu - wrześniu
Po ciężkich walkach na Starym Mieście, zgrupowanie “Radosław”, do którego należały strzępy mojego batalionu “Zośka” zostały skierowane na Czerniaków nad brzegiem Wisły, gdzie dotąd akcja powstańcza była ograniczona. Chodziło nie tyle o nasz odpoczynek ile o zabezpieczenie wybrzeża i ułatwienie pomocy z drugiej strony Wisły, na którą ciągle czekaliśmy.
Do konspiracji w organizacji harcerskiej Szare Szeregi wstąpiłam na początku 1942 roku. Konspiracyjne harcerstwo zostało powołane już 27 września 1939 roku. Na przełomie lat 1941 i 1942 w Warszawie działało około 840 harcerzy podległych Komendzie Głównej Szarych Szeregów. Zajmowali się wywiadem, małym sabotażem, a także propagandą antyniemiecką.
W listopadzie 1942 roku Szare Szeregi przeprowadziły reorganizację, przeznaczając najmłodszych (do lat 15) do “Zawiszy”, starszych (do lat 18) do “Bojowych Szkół” (BS), a po zasadniczym przeszkoleniu do “Grup Szturmowych”(GS), które przeprowadziły wielkie i mniejsze akcje dywersyjne.
Oddziały sformowane przez GS często były nazwane pseudonimami dowódców, żywych albo poległych. Batalion “Zośka” przyjął pseudonim poległego dowódcy GS, Tadeusza Zawadzkiego.
Przeszłam szkolenie sanitarne i brałam udział w tzw. małym sabotażu. Do batalionu “Zośka”, który później stał się sławny, wstąpiłam 3-go sierpnia, pomimo początkowego sprzeciwu porucznika “Giewonta” (Mirosław Cieplak) umotywowanego moim młodym wiekiem (niecałe 15 lat). Ale w końcu przyjął mnie do swojej 3-ciej kompanii. Brałam udział w ciężkich walkach na Woli, w natarciu na obóz koncentracyjny Gęsiówka, skąd wyzwoliliśmy ok. 350 Żydów z różnych krajów Europy. Wielu wstąpiło w szeregi naszego batalionu.
Historyk powstania napisał, że nazwa “Zośka” “kojarzy się zawsze z dwoma zjawiskami: nieprzeciętnie wysokimi wartościami i nieprzeciętnie wysokimi stratami…. “Zośka” podnoszona jest często do roli symbolu… Istotą wartości oddziału była jego atmosfera, była wysoka wartość duchowa poszczególnych chłopców.”
Batalion stracił w Powstaniu łącznie około 300 ludzi poległych i zaginionich. Zginęli wszyscy dowódcy trzech kompanii i 48 instruktorów harcerskich.
Po walkach na Woli teren w rękach powstańców kurczył się z każdym dniem. Batalion wraz z innymi oddziałami przebił się na Stare Miasto, gdzie brałam udział w różnych starciach i obronie, zaliczanych do najcięższych w powstaniu. Szpitale były przepełnione, włączywszy jeńców niemieckich, których traktowaliśmy jak naszych. Stare Miasto jest nieustannie bombardowane. Duża część kompanii – 32 osoby wraz z “Giewontem” – ginie pod gruzami. Pod koniec sierpnia przechodzimy kanałami do Śródmieścia. Był to inny świat w porównaniu z gruzami Starówki. W Śródmieściu spokój, czysto, szyby w oknach. Po kilku dniach jesteśmy skierowani na Czerniaków.
Dostałam przydział do drużyny dowodzonej przez “Mietka” (Tadeusz Stopczyński). Chłopcy mają przeważnie 16 do 17 lat. Jest tam również “Zych” (Andrzej Borowiec). Oddziały Radosława stały się szkieletowymi, ale zachowały swoje nazwy – “Zośka”, “Parasol”, “Czata”, “Broda”. Po kilku dniach spokoju na Czerniakowie rozpętuje się prawdziwe piekło. Padają bronione obiekty. My bronimy dużego domu na Okrąg 2, który ma się trzymać jak najdłużej. 16-go września we frontową ścianę budynku uderza “goliat”. Krzyki, kurz. Dobiegamy z “Mietkiem” i “Zychem”, słyszymy jęki i wołania o pomoc, ale nie mamy żadnych szans na odkopanie zasypanych. Niemcy odcięli ogniem dostęp do na pół zburzonego domu, a lotnictwo bombardowało nas bez przerwy.
To były najczarniejsze dni batalionu “Zośka”. Z pozostałych przy życiu żołnierzy kompanii “Giewont”, którzy poszli na Czerniaków, przeżyło tylko trzech. Z Czerniakowskiego przyczółka wyszli z życiem jedynie “Kajtuś” (Stanisław Romanowski), “Mietek” (Tadeusz Stopczyński) i “Zych” (Andrzej Borowiec). W walkach biorą udział “Berlingowcy”, tak nazywani po nazwisku pierwszego dowódcy Armii Ludowej, generała Zygmunta Berlinga, i składający się głównie z mieszkańców niedawno wyzwolonych wiosek. Giną masowo, nie mając pojęcia o walkach w mieście.
Popadam w rozpacz. Podtrzymuje mnie na duchu “Zych”, pociesza jak umie. Wokoło leżą zwłoki poległych żołnierzy i kolegów. Nie wiem jak przetrwałam te godziny i dni. Zostałam ranna w rękę i brzuch. Nasz kapelan, “Ojciec Paweł” (Józef Warszawski) jest z nami, modli się, pociesza. Jeden po drugim giną koledzy z mojej nowej drużyny. Niemcy bez przerwy zrzucają bomby fosforowe. Ranią żołnierzy – dotkliwe oparzenia, popalone włosy, brwi, rzęsy… Nie można już udzielać pomocy. Nie ma opatrunków, wody, jedzenia. Rany cuchną, nieprawdopodobny zaduch w piwnicy zamienionej w szpital. Pułkownik “Radosław” nakazuje ładowanie rannych na łodzie, które mają przepłynąć na drugą stronę Wisły. Nie widać dowódców. “Kajtuś” (Stanisław Romanowski) proponuje żebym z nim płynęła na drugi brzeg. Odmawiam z prostej przyczyny… nie umiem pływać.
Pułkownik “Radosław” zabiera “Mietka”, “Zycha” i “Wacka” (Wacław Tarłowski) do swojej ochrony. Mają z nim przeprawiać się kanałem na Mokotów. Po nas ma przyjść łączniczka, która nigdy nie przyszła. Zostaję zupełnie sama z rannymi w piwnicy. Rano wyszłam na dziedziniec po wodę. Dziwna cisza. Byłam u kresu sił, kiedy spotyka mnie porucznik “Mały” (Janusz Stolarski), który niedawno przyjechał do Warszawy z partyzanckiego oddziału (27 dywizja) we wschodniej Polsce. Nie pozwolił mi wrócić do rannych i tak uratował mi życie. Zabrał mnie na wrak statku “Bajka” na Wiśle. W naszych rekach był już tylko skrawek Czerniakowa. W nocy por. “Mały” zaprowadził mnie do włazu kanałowego na ulicy Zagórnej, dokąd “Radosław” przysłał łączniczkę, która poprowadziła nas w małej grupie na Mokotów. Połączyłam się z “Mietkiem”, “Zychem” i “Wackiem”. Po kilku dniach spokoju zaczynają się znowu walki.
Resztki batalionu “Zośka” i batalionu “Parasol” brały udział w ataku przeprowadzonym przez oddziały mokotowskie na Królikarnię. Walczymy na Królikarni, potem w jakiejś fabryce chemicznej. Granatniki walą bez przerwy, chowamy sie po jakichś zakamarkach. Ranny jest w rękę “Mietek”. W pewnej chwili w wyniku rozerwania się granatu ranny jest “Zych”. Podbiegam, aby nieść mu pomoc, zrobić mu opatrunek. Czerwona plama krwi na zielonych, niemieckich spodniach. Nie chciał ani zdjąć spodni, ani pozwolić ich rozciąć. W ułamku sekundy rozerwały się nad nami granaty. Pocisk uderzył mnie w twarz, zranił prawy policzek i naddarł skrzydełko nosa. Zmywam krew z twarzy, pamiętam, że poprosiłam o lusterko; nie pamiętam, kto mi podał. Stwierdziłam, że mam dziurę w policzku, ale nos jest w całości. Robię sobie opatrunek, dr “Brom” (Zygmunt Kujawski) obiecuje mi operację plastyczną po wojnie (nie było takiej potrzeby). Nikogo nie proszę o pomoc, “Zychem” zaopiekowały się sanitariuszki. Trwamy do końca walk na Mokotowie. Dokucza mi silna gorączka; “Zych” nie jest w najlepszej kondycji, też ma silną gorączkę. “Mietek” ma rękę na temblaku i jest bardzo osłabiony.
Dostajemy rozkaz ewakuacji kanałami – to mój trzeci wymarsz. Na Starówce miałam wielu przyjaciół, kolegów; ewakuacja była sprawnie prowadzona. Tutaj bałagan. Ciśnie się ludność cywilna z futrami, bagażami, walizami. Przejście tym razem było najgorsze. To było piekło – ekstremalne warunki, w jakich się znaleźliśmy są nie do opisania. Błądzimy wiele godzin w kanałach, zgubiliśmy przedwodnika, natykamy się na walizy, bagaże oraz ciała. Każdy chce wyjść z kanału, ale straciliśmy nadzieję na wydostanie się. Ludzie zmęczeni zostają, majaczą, ciemności i smród. Uwaleni w śmierdzącej mazi dochodzimy do końca kanału, ale natrafiamy na kratę. Wracam i nagle słychać krzyk “jest przewodnik.”
Z kanału wyszliśmy po kilkunastu godzinach; następne grupy już nie wyszły – Niemcy wrzucali karbid przez włazy. W kanałach zostało wielu powstańców. Wyszliśmy w Alejach Ujazdowskich, sanitariuszki zaprowadzily nas do szpitali. Później Pułkownik “Radosław” zorganizował odprawę resztek swojego zgrupowania. Rozpoczęła się strzelanina i jedyna kula, jaka padła do tego miejsca trafiła w plecy porucznika “Małego”. Zginął na miejscu.
Drugiego października ogłoszono kapitulację. Z Warszawy wyszłam w dniu 6-go października z ludnością cywilną. Zostałam wywieziona z obozu w Ursusie w transporcie dla starców i ciężko rannych. “Zych” został na Mokotowie, gdzie go Niemcy zabrali do niewoli, “Mietek” wyszedł z żołnierzami. Po wyzwoleniu i różnych tarapatach, obydwaj spotkali się we Włoszech, w armii Generała Andersa, w roku 1946.
Lidia Markiewicz-Ziental
Źródło
http://www.sppw1944.org/index.html?http://www.sppw1944.org/relacje/relacja38.html oraz Bożena Urbanek Pielęgniarki i sanitariuszki w Powstaniu Warszawskim w 1944r. Warszawa 1988. PWN a także Mur Pamięci Powstania Warszawskiego